Fakt - Opinie Fakt - Opinie
47
BLOG

Michael Stuermer: Ktokolwiek będzie nowym prezydentem USA - czek

Fakt - Opinie Fakt - Opinie Polityka Obserwuj notkę 1

Autor tekstu to niemiecki historyk i publicysta „Die Welt”

 

Nie trzeba być megalomanem, żeby aspirować do najlepszej posady w Waszyngtonie i na świecie. Ale z pewnością to pomaga.

    Ten człowiek w Białym Domu to zarazem dyrektor generalny i prezydent, a od czasu do czasu pełni nawet rolę księdza, błogosławiąc naród i Amerykę. Biorąc pod uwagę ogromne uprawnienia i instrumenty, jakimi dysponuje, jest on chyba najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Ale biorąc pod uwagę wielkie wyzwania, jakie przed nim stoją i brak rozsądnych proporcji ładu międzynarodowego, jest on również najbardziej bezsilnym człowiekiem na świecie. Nie tylko dlatego, że krępują go mechanizmy „kontroli i równowagi” przewidziane przez konstytucję Stanów Zjednoczonych oraz niezależność Banku Rezerw Federalnych. Musi także sprostać żądaniom przyjaciół i wrogów spoglądających na USA z mieszaniną miłości i nienawiści, podziwu i najwyższej pogardy.
    Korzystne jest to, że ktokolwiek zostanie wybrany, nie będzie to George W. Bush, który wkrótce opuści swój urząd jako najbardziej niepopularny prezydent od stu lub więcej lat. Niekorzystne jest natomiast to, że przyszły lokator  budynku przy Pennsylvania Avenue 1800 musi przejąć spadek, którego nie może odrzucić. Lista zadań do wykonania na jego biurku i na biurkach jego przyszłych 6000 pracowników jest olbrzymia, a znajdująca się w Gabinecie Owalnym tacka do korespondencji przychodzącej zawiera tak bezlitosne dossier, jak globalny kryzys finansowy, widmo recesji, ogromna dziura w bilansie handlowym i budżecie, malstrom iracki, wojna w Afganistanie, opłakana kondycja NATO oraz wymagające pilnej naprawy trudne stosunki z Rosją. Każdego normalnego człowieka sama myśl o tym przyprawiłaby o ból głowy, nie mówiąc już o przyjęciu odpowiedzialności. Jak to ujął prezydent Truman wskazując na swoje biurko: „Odpowiedzialność kończy się tu”.
    Przyszły prezydent nie może decydować, które zadania trzeba wykonać, a które zignorować. Jest jednak parę istotnych wytycznych. Musi dążyć do pojednania amerykańskiego narodu, głęboko umęczonego po ośmiu latach rządów George'a W. Busha i głęboko podzielonym we wszystkich sprawach, od podatków i wojny w Iraku, po służbę zdrowia, oświatę i imigrację.  Pojednanie oznacza również, że Ameryka musi odzyskać pewność własnego losu, łącząc podejście miękkiej siły ze środkami pozwalającymi trzymać niedobrych facetów na dystans. Teddy Roosevelt kiedyś to określił słowami: „Mów cicho i miej przy sobie duży kij”.
    Po drugie, musi odbudować zaufanie nie tylko do prezydenta i całego wachlarza prezydenckich uprawnień, których nadużywano i które nadmiernie rozszerzano, lecz także do procesu politycznego, w którym brakowało uczciwości, a nie brakowało partyjności.  Ten proces budowy zaufania będzie musiał objąć nie tylko dobrych obywateli USA, lecz także bardzo dużą część reszty świata, której dostało się od panów Busha, Rumsfelda  – „sojusznicy, nie sojusze” – i Cheneya – „Ojciec Chrzestny”. A jeżeli chodzi o Europejczyków, w tym procesie musi być miejsce zarówno na nowe podejście do NATO, jak i do roli Ameryki jako światowego lidera w sferze finansów i gospodarki. Nieamerykański świat nie ma w tych wyborach głosu, ale to nie znaczy, że nie chodzi tu również o los zamieszkujących go ludzi.
    I wreszcie sprawa najważniejsza. Nowy prezydent będzie musiał odbudować tradycyjną siłę Ameryki. Jej dumne tradycje, poszanowanie dla samej siebie, jej idealizm i szczodrość, a na koniec umiejętność zakasywania rękawów i załatwiania spraw. Ubezpieczenie zdrowotne musi obejmować wszystko, nawet w przypadku tych 45 milionów dotychczas pozostawionych samym sobie. Trzeba będzie odwołać podatkowe prezenty, które George W. sprawił swoim przyjaciołom i na nowo wprowadzić system bardziej równy dla wszystkich.  Nie wygląda na to, aby kryzys ustępował, dlatego nowy prezydent będzie nawet musiał powołać zespół, który zacząłby myśleć nad nową wersją „New Dealu ” wzorowaną na modelu Franklina Roosevelta. I nie powinien zapominać, że po otrzymaniu dużej porcji arogancji reszta świata chce bardziej oświeconego przywództwa Ameryki. Potężna interwencja państwa w system finansowy, mająca na celu zahamowanie kryzysu, nie może być i nie powinna być ostatnim słowem.
    Każdy prezydent wybierany jest pod kątem siły lub słabości swojego programu dla kraju. Ale sytuację międzynarodową, zwłaszcza tę na szeroko pojmowanym Bliskim Wschodzie, można ignorować tylko przez krótkie okresy  i ma to swoją cenę. W zapalnych punktach świata stery amerykańskiego państwa muszą być trzymane silną ręką. Żyjemy w świecie, w którym niewiele jest międzynarodowego ładu, instytucje znajdują się w opłakanym stanie, a wśród wielkich graczy nie widać chęci poprawy. Dlatego nowy amerykański prezydent będzie musiał odbudować zaufanie do amerykańskiego przywództwa – niewiele więcej jest do zaoferowania, czy to z Brukseli, Pekinu, czy Moskwy. Nowy prezydent USA będzie musiał zmierzyć się z faktem, że powstaje „świat poamerykański” (Fareed Zakaria), podczas gdy Ameryka, jeżeli chodzi o ład światowy i cywilizowane stosunki, jest wciąż ostatnią deską ratunku. Ktokolwiek wygra, powinniśmy mu życzyć mądrości, umiaru, poczucia równowagi i szczęścia.

2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka