Fakt - Opinie Fakt - Opinie
264
BLOG

Pehe: Przewodnictwo Czech w UE było klapą

Fakt - Opinie Fakt - Opinie Polityka Obserwuj notkę 7

Z Jirzim Pehem, czeskim politologiem, rozmawia Marcin Herman

 

Gdy pół roku temu Czechy obejmowały prezydencję w UE, kraje Europy Środkowej, choćby Polska, wiązały z nią sporo nadziei - na postęp w sprawie bezpieczeństwa energetycznego, polityki wschodniej UE, stosunków transatlantyckich, czy bardziej korzystne dla interesów krajów „nowej UE” metody walki z kryzysem. Dziś w całej Europie dominują komentarze, że ta prezydencja była fiaskiem. Czy rzeczywiście było tak źle?
- Niestety, pod pewnymi względami to była rzeczywiście zła prezydencja. Na początku jeszcze Czechy radziły sobie lepiej, niż oczekiwano, bo trzeba pamiętać, że w „starej UE” od początku z tą prezydencją wiązano raczej niskie oczekiwania, a nawet obawy...

Dlaczego?
- Byliśmy pierwszym krajem byłego Układu Warszawskiego, który przewodniczył UE i to niepokoiło wielu ludzi w Europie Zachodniej. Oni wolą na czele UE widzieć silnego przywódcę silnego państwa, zwłaszcza w czasach kryzysu. Poza tym czeska elita polityczna, zarówno premier, jak i prezydent była dość eurosceptyczna.

Powiedział Pan, że na początku Czechy pozytywnie zaskoczyły...
- Początek prezydencji zbiegł się z kryzysem gazowym między Rosją a Ukrainą, który uderzył w kraje UE, oraz z walkami w Gazie. Czeski rząd był wtedy dość aktywny. Nie było wielkich rezultatów, ale było widać, że się stara. Ale potem niestety to dobre wrażenie szybko się zepsuło. Wobec kryzysu rząd Topolanka zajął liberalne stanowisko.

To źle?
- Liberalizm w gospodarce jest dobry w kraju, ale na poziomie UE trzeba szukać kompromisu między bardziej etatystycznymi i bardziej liberalnymi państwami. Najgorsze jednak było to, że krajowe problemy i konflikty zostały przeniesione na poziom europejski. To stara choroba czeskiej polityki - nieumiejętność rozgraniczenia między polityką zagraniczną a krajową. W końcu doszło do odwołania rządu Topolanka. Rząd ekspertów Fischera nie budzi już takich politycznych emocji i przynajmniej skończyło się to mieszanie polityki krajowej z zagraniczną.

Czy były w ogóle jakieś realne sukcesy tej prezydencji?
- Paradoksalnie, nowy czeski rząd mógł spokojnie zająć się np. traktatem lizbońskim. Był w stanie wynegocjować gwarancje dla Irlandii przed ponownym referendum, co było pozytywnym zaskoczeniem.

A co z Partnerstwem Wschodnim?
- Rok zaczął się kryzysem rosyjsko-ukraińskim i Praga nie ustrzegła się ideologicznego podejścia, antyrosyjskiego punktu widzenia. Z punktu widzenia polityki krajowej to może być zrozumiałe, ale gdy przewodniczy się UE, trzeba zajmować bardziej wyważone stanowisko. Trudno być skutecznym mając reputację antyrosyjskiego rządu. To później rzutowało na kształt Partnerstwa Wschodniego. Gdyby nie to, prawdopodobnie udałoby się osiągnąć więcej.

Ale prezydent Vaclav Klaus bynajmniej nie ma reputacji polityka antyrosyjskiego, zdaniem niektórych jest wprost przeciwnie.

- Tak, ale rząd Topolanka miał taką opinię. Poza tym kwestia umieszczenia w Czechach radaru do amerykańskiej tarczy rakietowej sama w sobie osłabia pozycję Czech w stosunkach z Rosją i pozycję Czech w UE.

To stary, podstawowy dylemat krajów takich, jak Polska, czy Czechy - czy da się jednocześnie mieć dobre stosunki z USA, Rosją oraz silną pozycję w UE.

- Dokładnie. Ale można to osiągnąć dzięki umiejętnej dyplomacji i retoryce używanej przez polityków. Jeśli jednak Topolanek sięgał po antyrosyjską i eurosceptyczną retorykę, trudno o sukcesy w polityce wschodniej, czy energetycznej.

Punktem zwrotny tej prezydencji było odwołanie rządu Mirka Topolanka. Kto ponosi za to odpowiedzialność?

- Zawiodła cała czeska klasa polityczna. Oczywiście, bezpośrednio odpowiada za to lewicowa opozycja. Jeśli chcieli odwołać rząd, należało z tym poczekać do zakończenia prezydencji. Politycy lewicy lubią mówić, jak bardzo są proeuropejscy, ale w praktyce nie zdali testu z europejskości. Ale rządzącą ODS można oskarżać o zbytnie zideologizowanie swej polityki. Na dodatek rząd Topolanka zamienił prezydencję w kabaret, czego symbolem była wystawa Entropa artysty Davida Czernego w Brukseli. Prawie nikt za granicą nie zrozumiał tej specyficznej wystawy Czernego i tego specyficznego stylu prowadzenia polityki przez rząd Topolanka.

A co z prezydentem Klausem?
- Trudno oceniać jego rolę. Nie wiadomo, do jakiego stopnia należy traktować go poważnie. Jest obecnie solistą i robi co chce. Ale mamy w Czechach problem z odganięciem, jakie są jego motywacje. Nie wiemy na przykład, czy jego krytyka wobec UE, Traktatu Lizbońskiego wyraża jego głębokie przekonania, czy po prostu chce, by było o nim głośno.

Po upadku komunizmu w Polsce było powszechne przekonanie, że czeska klasa polityczna jest bardziej odpowiedzialna i kompetentna, niż polska. Odwołanie rządu Topolanka w połowie prezydencji UE było dla nas wielkim zaskoczeniem. Co się stało? Czy jakiś kryzys dotknął czeską klasę polityczną w ostatnim czasie, czy po prostu ten nasz polski obraz czeskiej polityki był wyidealizowany i fałszywy?

- Mieliście fałszywy obraz naszych polityków. Nie są bardziej kompetentni i odpowiedzialni, niż polska klasa polityczna. Wszystkie postkomunistyczne elity władzy cierpią na takie same choroby: np. skrajne upartyjnienie, ślady mentalnego bolszewizmu, który sprawia, że politycznego rywala traktuje się jak wroga, którego należy zniszczyć. Polscy politycy czasami potrafią jednak zdefiniować narodowy interes i dla niego ponadpartyjne współpracować. My nie wiemy, jaki jest nasz narodowy interes, nie ma na ten temat debat, ani politycznych, ani w mediach. Czeska polityka jest bardziej prowincjonalna, niż polska, Polacy mają szersze spojrzenie na świat. Ale to akurat może wynikać z wielkości kraju.

Może nie tylko czeska strona odpowiada za niepowodzenia? Czy nie uważa Pan, że problemem było też to, że w Europie Zachodniej uważa się nasze kraje za biednych kuzynów, których nie można traktować poważnie i stąd nie było odpowiedniej współpracy z czeską prezydencją?

- Rzeczywiście, było takie podejście, zwłaszcza ze strony Francji. Ale niestety, czescy politycy dali pretekst do takiego traktowania. Potwierdzili wszystkie obawy i krytyczne opinie pokutujące w „starych” krajach UE na nasz temat. Przykład czeskiej prezydencji będzie z jednej strony argumentem za traktatem lizbońskim, z drugiej argumentem dla tych, którzy chcą likwidacji rotacyjnej prezydencji UE w obecnej formie i zastąpienie jej jakimś rodzajem przywództwa najsilniejszych państw.

W 2011 Polska ma przewodniczyć UE. Jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć z czeskich doświadczeń, by nasza prezydencja udała się lepiej?

- Trzeba realistycznie sformułować cele. Co z tego, że rząd Topolanka przedstawił ambitne cele, skoro nie był w stanie ich zrealizować. Poza tym potrzebne jest silne przywództwo i konsensus między siłami politycznymi. Teraz co prawda jest u was ostry konflikt między prezydentem i premierem, ale w 2011 prawdopodobnie nie będzie już takich problemów. Jeżeli spełnione zostaną te warunki, powinno być dobrze.
 

Jirzi Pehe, czeski politolog, b. doradca prezydenta Vaclava Klausa

2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka