Filip Memches Filip Memches
576
BLOG

Przeciw konserwatywnym kołysankom

Filip Memches Filip Memches Polityka Obserwuj notkę 2

Jednym z największych efektów wychowawczych komunizmu okazało się odebranie ludziom odwagi snucia marzeń.

Komunizm kompromitując się pod względem praktycznym, całkowicie zdeprecjonował wszelkie przejawy myślenia utopijnego. Dobrze to oddaje klimat intelektualny panujący w latach 80. ubiegłego wieku wśród elit solidarnościowych. Gdy PRL chylił się ku upadkowi, w wydawnictwach podziemnych prym wiodły publikacje autorstwa myślicieli konserwatywnych, tropiących ślady złowieszczej świeckiej gnozy. Szczególnie wyróżniał się na tym polu Eric Voegelin.

Voegelinem zachwycali się dysydenci od prawa do lewa: od Ryszarda Legutki do Adama Michnika. W przypadku lewicowych weteranów wydarzeń marcowych roku 1968 koncepcje amerykańskiego filozofa uzasadniały na poziomie teoretycznym konieczność porzucenia rojeń o „socjalizmie z ludzką twarzą”. Dostrzegając manowce, na jakie prowadzi świecka gnoza, dawni marksistowscy rewizjoniści żegnali się z gorącymi wizjami ideologicznymi i pomału dojrzewali do chłodnego, beznamiętnego projektu liberalnej demokracji, która stawia ludziom minimalne wymagania moralne (bo przecież – jak sądzono – każdy maksymalizm moralny prowadzi do totalitaryzmu).

„Od Oświecenia do rewolucji” to kolejna wydana po polsku książka Voegelina. Niewiele nowego wnosi ona jednak do naszej wiedzy o głównych wątkach jego myśli. Szwarccharakterem opowieści pozostaje dziedzictwo oświecenia jako filozoficzne podłoże XX-wiecznych totalitaryzmów. A wszystko się zaczęło jeszcze wcześniej – w starożytności, a znalazło swoją kontynuację w średniowieczu. Niegdyś bunt przeciw niedoskonałej, doczesnej rzeczywistości przybierał charakter sekciarskiej religijności w postaci rozmaitych nurtów gnozy. Potem gnoza – podobnie jak i cała cywilizacja europejska – uległa sekularyzacji. Sekciarską religijność zastąpiła zatem sekciarska, tyle że świecka, filozofia obiecująca masom ziemski Eden na gruzach rewolucji przeciw staremu, zmurszałemu światu. Nie trzeba rzecz jasna wyjaśniać, czym się te obietnice skończyły.

Oczywiście trudno Voegelinowi odmówić słuszności. To prawda, lewicowe utopie zbankrutowały dlatego, że tkwił w nich głęboki antropologiczny błąd – przeświadczenie o możliwości trwałego, inżynieryjnego skorygowania natury ludzkiej, o tym, że da się zbudować porządek społeczny, w ramach którego cała zbiorowość będzie jedną wielką klasą próżniaczą, zażywającą szczęścia w „królestwie wolności”. Zresztą, skuteczna realizacja takiej utopii doprowadziłaby jedynie do demoralizacji człowieka. Tym niemniej po dwóch dekadach dzielących nas od upadku realnego socjalizmu może warto już skończyć z lenistwem konserwatyzmu i awersją wobec wszelkich mesjanistycznych projektów.

Paradygmat, jaki zaserwowali nam rządcy dusz III RP – wszystko jedno, czy ci z prawa, czy ci z lewa, czy ci podczepiający się pod Kościół, czy ci Kościół zwalczający – jest takim samym filozoficznym kłamstwem, jakim był panujący paradygmat epoki realnego socjalizmu. Cały czas jesteśmy bowiem mamieni obietnicami ziemskiego szczęścia. Jak nie ustrojem powszechnej sprawiedliwości społecznej, to wizją nieograniczonej konsumpcji, którą daje nam wolność kapitalizmu. I nic dziwnego. Tak jest trendy na Zachodzie, tak jest więc i trendy na Wschodzie.

Ale człowiek jako zwierzę polityczne i zarazem korona Bożego stworzenia posiada wolną wolą i może pójść inną ścieżką. A Polska nie musi być znowu papugą narodów. Od dwóch tysiącleci żyjemy w czasach ostatecznych, a więc w czasach jednej wielkiej rewolucji. Pogańska bojaźń wobec potęgi przyrody została pokonana na Golgocie. Nie bójmy się więc słowa „postęp”, nie bójmy się rozwoju, popychania spraw do przodu. Nie dajmy się demobilizować konserwatywnym kołysankom a la Eric Voegelin. Trzeba budować Królestwo Boże na ziemi. Przecież słowa Jana Pawła II, wypowiedziane w Warszawie w roku 1979: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!”, nie przestały być aktualne.

Na czym więc owo budowanie Królestwa Bożego miałoby polegać? Na tworzeniu takiej rzeczywistości społecznej, która jest drogą ludzkiego zbawienia. Człowiek zaś podąża do zbawienia zmagając się z trudami codzienności, a nie rozkoszując się tym, co według Karola Irzykowskiego, nazywa się „życiem ułatwionym”. Ambitne cele wyrywają nas z zaklętego fatum bezwzględnych praw przyrody i pomagają nam stawać się kimś lepszym. Stawać się człowiekiem w całej jego pełni (na przykład wedle formuły: „Jedni drugich brzemiona noście”, Ga 6,2).

To nie jest żadna gnoza ani żadna utopia. To ewangeliczne zaproszenie do naśladowania Chrystusa. W wymiarze społecznym również. Chociaż – w przeciwieństwie do komunizmu – takie wyzwanie ma sens.

Eric Voegelin, „Od Oświecenia do rewolucji”, przekład: Łukasz Pawłowski, wstęp: Paweł Śpiewak, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2011

Rebelya.PL

Publicysta magazynu tygodnik.tvp.pl. Poza tym mąż i ojciec, mol internetowy, autsajder, introwertyk.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka