Rafał Ziemkiewicz narażał się swoimi poglądami wielokrotnie, ale zwykle znajdował zwolenników gotowych bronić jego prowokacyjnych osądów.
Wydaje się, że ta zabawa z publicznością właśnie dobiegła końca – dziś cała Polska od prawa do lewa ochoczo zbiera chrust na stos dla niepoprawnego publicysty.
Poszło o krótki wpis na Tweeterze: „Kto nigdy nie wykorzystał nietrzeźwej kobiety, niech pierwszy rzuci kamień”, a rzecz dotyczy sprawy gdańskiego dominikanina oskarżonego o przestępstwo gwałtu na młodej kobiecie.
Trzeba przyznać – pojechał Ziemkiewicz po bandzie, uznawszy najwyraźniej, że w debacie opanowanej przez takie autorytety moralne jak Dariusz Michalczewski, czy Maciej Maleńczuk, trzeba przywalić na odlew, żeby ktokolwiek zwrócił na człowieka uwagę.
Tyle tylko, że w tej sprawie Rafał Ziemkiewicz ma po prostu rację, choć niepotrzebnie gwiazdorzy, i nie trzeba wielkiej przenikliwości, by zrozumieć sens jego wypowiedzi.
Fakty są bowiem takie: dojrzały facet poszedł w tango, poznał na mieście dziewiętnastoletnią dziewczynę, imprezował z nią w gdańskich lokalach, a burzliwą noc para zakończyła w hotelowym łóżku.
Byłby to incydent bez większego znaczenia, gdyby się nie okazało, że hotelowy amant jest zakonnikiem z gdańskiego klasztoru dominikanów, zresztą zakonnikiem w dniu zdarzenia już zawieszonym za wcześniejsze akty niesubordynacji, nadużywanie alkoholu i ogólne poczucie zaniku powołania.
Nie da się ukryć, że dla dominikanów jest to sprawa skandaliczna i wstydliwa, choć przecież nieszczęsny Andrzej W. to nie pierwszy przypadek duchownego, który nie wytrzymał rygorów życia klasztornego, i na pewno nie ostatni.
Zdemoralizowany zakonnik został wykluczony ze wspólnoty i trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek rozsądny stawał w obronie jego uczynków.
Sprawa ma jednak dalsze konsekwencje – współbohaterka skandalu zawiadomiła prokuraturę o rzekomym gwałcie, jakiego Andrzej W. miał się na niej dopuścić w hotelowym pokoju.
Od tego momentu zaczyna się niezdrowa farsa, tyle że nie bardzo jest się z czego śmiać.
Nie bardzo jest też co komentować i lepiej niech sąd w spokoju czyni swoją powinność.
Na razie zdecydował on o zwolnieniu Andrzeja W. bez zastosowania środka zapobiegawczego, co może tylko świadczyć o jakości dowodów prokuratury.
Tymczasem liberalne media bez czekania na orzeczenie sądowe już przesądziły o winie Andrzeja W., gorliwie dopisując jego przypadek do listy przestępców w sutannach.
Znikła gdzieś zasada domniemania niewinności, która w tych okolicznościach powinna działać wyjątkowo silnie.
Okazuje się, że nie wystarczy ocena moralna – liberalna część opinii publicznej domaga się surowej kary za czyn, który w ogóle nie byłby traktowany poważnie, gdyby sprawca był np. aktorem lub dziennikarzem.
W ten sposób obóz poprawności politycznej, dla siebie oczekujący tolerancji, wybiórczo usiłuje kryminalizować czyny przypisywane swoim przeciwnikom, a instrumentem presji na środowiska odporne na lewicową indoktrynację ma być prawo karne.
Przypomina się sprawa abp. Paetza, która do dziś bywa przedstawiana jako nieukarane przestępstwo, choć był to przypadek czysto obyczajowy bez jakichkolwiek znamion naruszenia prawa, lub sprawa abp. Michalika, któremu za wypowiedź o przyczynach demoralizacji dzieci sprawę karną wytoczyła aktywistka Ruchu Palikota.
Z kolei parę dni temu dwie idiotki w programie radiowym omawiały męczeństwo ks. Lemańskiego jako ofiary „mobbingu” ze strony abp. Hosera - jak należy rozumieć: sprawcy przestępstwa przewidzianego w kodeksie karnym.
To prawda, że wspomniani duchowni nie ponieśli żadnych sankcji ze strony wymiaru sprawiedliwości i nie o to dziś chodzi.
Dzisiaj usiłuje się wdrukować opinii publicznej przekonanie, że w podobnych przypadkach przedstawiciele Kościoła łamią prawo, że z jakichś tajemniczych powodów pozostają bezkarni, a my mamy powoli tracić naszą cierpliwość.
Polskie więzienia czekają na pierwszego Ake Greena.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo