* * *
Chwilę cisza panowała. Obecni musieli zebrać myśli, bo to co usłyszeli było dość zaskakujące. Nie spodziewali się, że po tak nieudanym wstępie, Kloss będzie w stanie zaserwować cokolwiek sensownego, a tu proszę - tryptyk. Stirlitz słuchał z zainteresowaniem i tam, gdzie fragmenty klossowego tryptyku ocierały się o rzeczy mu znane, tam przytakiwał. Rozjaśnił się na wrześniowe wspomnienie, a wypiłby sobie jeszcze jedną szklankę samogonu, oj! Niemcy słuchali z pobłażliwymi uśmieszkami na twarzach, a Żyd Bormann z mieszaniną obrzydzenia i irytacji.
- Fragmentami ładne - powiedział Stirlitz posyłając Klossowi pełne życzliwości spojrzenie.
- Ale dziwaczne i niezrozumiałe - warknął Bormann.
- Nienowoczesne, trącące myszą, staromodne w formie i treści - skrytykował Brunner - .
- Ale dosyć romantyczne - pocieszył zmartwionego Klossa Hitler - Niech pan się nie martwi Kloss, przyznam się, że po wysłuchaniu pana przydługiego wstępu, obawiałem się katastrofy. Nie było to wszystko może wybitne, ale biorąc pod uwagę pana wiek...
- Bo ja mam dopiero pięć lat - Kloss wytarł nos wierzchem dłoni a potem wsadził kułak w oko gotów się rozpłakać.
- Pamiętamy !!! - zawołali wszyscy i popatrzyli jak na idiotę.
- No właśnie - Hitler podjął wątek - jak pan dorośnie, a na pewno wymyśli pan coś mądrzejszego zresztą, trudno mieć do pana pretensje, w końcu to my rozstrzelaliśmy pana rodziców. Trzeba szukać, mój drogi Kloss, swojej życiowej drogi jak... - pozwoli pan, że przywołam swoją skromną osobę, jako przykład odnalezienia takowej. Mam nadzieję - spojrzał na niego ciepło, z sympatią - że pan i pański naród, pomimo niedorośnięcia, także tę swoją własną kiedyś odnajdziecie.
Kloss napiął się strasznie, bo czuł, że jakąś odpowiedź znaleźć musi. Tutaj, natychmiast, wobec tych wszystkich obcych. Duma jego plemienia i honor od odpowiedzi tej zawisły w jakiś szczególny sposób. Nie lubił się tak, umysłowo, wysilać, bo potem zdarzało się, że się moczył w nocy. Nagle jakieś echo odbiło się gdzieś z zamierzchłej przeszłości i zakołatało w jego pustej głowie. Dźwięki ułożyły się w zrozumiałe wyrazy w taki sposób, że zanim zdążył spróbować przynajmniej odgadnąć ich sens, samo mu się jakoś wypaliło potokiem słów:
- I niech tak zostanie. Końca nie będzie szukaniu, tak się właśnie wstępuje co dzień w niebo, pomimo bólu wzrastania, bo niedorastanie samo - już jest Bogiem.
- To sobie pan wymyślił ekskuzę dla tej waszej dziecinady! - zawołał Hitler spoglądając na niego jednak z odrobiną podziwu. No i dowód na istnienie Boga. Dziecięctwo jako znak istnienia Absolutu... No, no... to samo w sobie jednak też wydaje się dziecinne...
- Nie - skrzywił się Bormann - na takim założeniu nic zbilansowanego nie da się zbudować. To jakby bilansować codzienność z nieskończonością.
- I trzeba by uznać nasze wysiłki zmierzające do przeobrażenia świata za zupełnie bezcelowe - przyznał mu rację Stirlitz.
- Niestety, Kloss, nie możemy uznać przedstawionego przez pana organon waszego narodowego doświadczenia za równoważny z doświadczeniami innych, dorosłych narodów - Führer wydał ostateczny werdykt, który przyjęty został przez pozostałych ze zrozumieniem i ulgą.
- A patrol na pewno rozwaliłby tego twojego Rafała - zawołał jeszcze Brunner i pokazał Klossowi język.
- Na pewno nie, to Rafał rozwaliłby patrol - odburknął Kloss i też pokazał język. Był obrażony. Przez minutkę, bo po minutce o wszystkim zapomniał. Taki ten Kloss już był. Niepamiętliwy. A swoje i tak już teraz wiedział.
VIII. WENN DER SOMMER WIEDER EINZIEHT
Nie wiadomo skąd, w komnacie, która aż po niewidoczne sklepienie wypełniona była nabrzmiałą metafizyczną atmosferą, pojawił się motylek. Żółty. Przedostał się raczej przez wartownię i hall prosto z berlińskiej ulicy, gdzie był słoneczny majowy dzień, niż od strony tarasu wychodzącego na grudniowe, skute lodem alpejskie granity. Łopotał łapczywie firankami cieniutkich jak westchnienie skrzydełek niczym memoire de soleil. Smużka ciepłego wiosennego światła, subtelna plamka na tle błękitów i granatów, burgundów sukien, czerni i szarości cieni, zimnego srebra szamerunków otoczonych surowym feldgrau mundurów, na tle błotnistych wspomnień z dna rozpaczy, zimnych matematycznych sumień zawodowych morderców, aluminiowego niepokoju zabójców z czystego przypadku. Stirlitz tym razem nie zauważył motylka. Był tak ulotny, że trudno było jednoznacznie zaliczyć go do istot żyjących, tak kruchy, łatwy do zabicia jednym ruchem dłoni, że mózg porucznika, po pobieżnej analizie, sklasyfikował go jako przedśmiertne drgawki same w sobie, czysty strumień dogasającej energii.
- Cytrynek! - ucieszył się Kloss i pomachał mu ręką zachwycony, bo motylek obudził w jego pamięci wspomnienie ogrodowej huśtawki zawieszonej dawno na konarze starego dębu, w sadzie, przy którym kiedyś stał dom.
- My nazywamy je Erregungen der kreaturlichkeit - wyjaśnił Hitler - kojarzą mi się z zapachem cynamonu i taką błękitną suknią matki.
- O czym wy mówicie? - Stirlitz miewidzącymi oczami lustrował przestrzeń, w którą oni wpatrywali się z takim zainteresowaniem.
- Nie, nic... Führer zawahał się - wie pan, Kloss, to ciepłe wspomnienie nasunęło mi pewną myśl w związku z Pańskim dowodem, z częścią mówiącą o źródle, prawzorze cech wszystkich rzeczy. Gdyby to wrażenie, którego przez moment obaj doznaliśmy, maksymalnie zintensyfikować, do absolutnego bezkresu...
- Tak - odpowiedział Kloss cicho - myślę, że to jest dobry trop, panie Hitler, tylko że nie potrafię tego zwerbalizować.
- Niech się pan nie martwi - pocieszył go dowódca wszystkich Niemców - to normalne w pana wieku, a zresztą - zadumał się - też nie potrafię, kiedy próbuję się na tym skupić, umyka...
- Niech więc pan o tym nie myśli - doradził mu kapitan Abwehry, przynajmniej nie teraz. Hitler zamrugał oczami jak ktoś wyrwany z drzemki.
- Ma pan rację, więc teraz - Hitler przeciągnął się niczym wielki brunatny kocur - pokaże wam dwie z naszych największych tajemnic.
- Mein Führer - zaniepokoił się Bormann - czy aby jest pan pewien...?
- Tak, tak, Bormann, niech pan się nie obawia, ci szlachetni panowie wiedzą, co znaczy honor oficera, są wszak oficerami, cóż z tego, że oficerami wrogich nam armii. Średnia kadra oficerska, meine liebe Bormann, to największy skarb wszystkich narodów. Nie ma większego idealisty niż młody oficer - Mówiąc to Hitler wyplątywał się z chodzika, aż w końcu wydostał się z niego i stanął na ziemi. Podreptał dookoła biurka i po chwili wytoczył spomiędzy stłoczonych za dostojnym meblem zakurzonych gratów, które latami zbierano w Kancelarii, dziwne urządzenie na kółkach
- Oto, zobaczcie, pierwsza z naszych najsilniej strzeżonych tajemnic!
- Wygląda jak barek - nieśmiało zauważył Stirlitz, który chlapnąłby sobie jeszcze szklankę samogonu, oj, chłapnąłby!
- Głodnemu, jak to się mówi, chleb na myśli - mrugnął do niego Hitler - proszę się nie martwić, za chwilę zorganizuję dla pana jakiś odpowiedni słowiański trunek, ale teraz, proszę popatrzeć panowie: oto największe osiągnięcie uczonego, który opuścił nas i zaczął pracować dla Amerykanów. Niestety - przez szlachetną twarz przemknął cień smutki - to się zdarza. Myślę o Albercie Einsteinie, może panowie słyszeli... Wygląda jak rozczochrana, spocona mysz, ale bardzo zdolny to człowiek, bardzo zdolny! Wypuściliśmy go pod warunkiem, że zostawi nam ten prototyp. Zgodziłem się za to, żeby pozabierał wszystkie inne swoje prace, coś tam o jakiejś głupiej bombie, strasznie nudne, a poza tym wojna i tak jest przerżnięta.
- A co ona robi, ta maszyna? - zapytał Kloss, a potwornie, naprawdę, potwornie był ciekawy.
- Ona, Kloss, anihiluje czas! - wykrzyknął Hitler i spojrzał na nich bacznie, czy wywołał oczekiwane wrażenie.
- Czyli? - Klossowi niewiele dało to wyjaśnienie.
- Jest to, Kloss, praktyczne zastosowanie teorii względności - wyjaśnił Hitler zadowolony - Po wciśnięciu tego guzika, o tu - wskazał palcem na czerwony, metalowy guzik na grzbiecie maszyny - Czas, na określonym obszarze, żeby użyć kolokwialnego określenia, staje w miejscu. Psychologicznie, subiektywnie, biegnie tak samo szybko, jednak dla świata spoza obszaru działania maszyny, jak gdyby zatrzymuje się.
- Nieprawdopodobne - Brunner wpatrywał się w maszynę, a oczy mu pałały jak bengalskie ognie - Jaka jest zasada działania, jak to jest skonstruowane?
- Tego - stropił się Hitler - niestety nie wiemy. Einstein tak bardzo wyprzedził swój czas, że żaden z najzdolniejszych naszych inżynierów nie jest w stanie wyjaśnić działania tego urządzenia. Ja w każdym razie - wskazał na siebie palcem i uśmiechnął się przepraszająco - W ogóle nie wiem jak to działa, jestem humanistą.
- Jakie jest zastosowanie tej maszyny? Jak ją wykorzystuje rząd Niemiec? - zapytał Stirlitz, który mimo męczącego go pragnienia nie zapominał o obowiązkach zawodowych.
- Wcale jej nie wykorzystuje, bo niby do czego? Żeby przedłużyć agonię Trzeciej Rzeszy? Urządzenie działa wszak na bardzo ograniczonym obszarze, dlatego korzystamy z niego tylko prywatnie, z kolegami... Czasami zabieramy w podróż dziewczyny - mrugnął do Klossa - a one to lubią. Właśnie dzisiaj mieliśmy z Hermannem - kiwnął głową w kierunku Goeringa - moją Ewą i Azą polecieć na wyspy bananowe. Mamy taką swoją ulubioną i zamierzamy na niej spędzić tysiącletnie wakacje!
- Tysiącletnie? - wykrzyknął zachwycony Kloss.
- A owszem, stworzymy tam sobie taką Małą, Bananową, Tysiącletnią Rzeszę. Poza tym, jak już panom mówiłem, pod koniec wojny zamierzam się rozstać z tym światem, jak przystało na spadkobiercę etosu Hektora, w ogniu walki - oczy zaszkliły mu się ze wzruszenia i radości na samo przypomnienie zaplanowanego końca - Z drugiej strony, cóż, jestem po prostu człowiekiem, też pragnę zakosztować swojego prywatnego szczęścia, a jeśli ta maszyna daje takie, wyjątkowe możliwości... W każdym razie, panowie, wasze towarzystwo przypadło mi do gustu na tyle, że, jeżeli chcecie, możemy udać się razem w tę podróż, co wy na to? - popatrzył na nich wyczekująco.
- A jak zamierza pan się udać w tak daleką podróż? - zaniepokoił się Brunner - Niebo kontrolują już alianci, taka wycieczka najeżona jest wielkimi niebezpieczeństwami!
- Ależ skąd - Hitler rzucił mu pobłażliwe spojrzenie - statek powietrzny, którym mamy podróżować poddany będzie wpływowi naszego urządzenia, dlatego przemieszczał się będzie w czasie relatywnym względem rzeczywistego. Dla każdego obserwatora używającego innej latającej maszyny będziemy tylko błyskiem na firmamencie niebieskim.
- Sprytne - z podziwem zauważył Brunner - I muszę powiedzieć, mein Führer, że pańska propozycja jest dla mnie prawdziwym zaszczytem. Muszę jednak z przykrością odmówić, jestem zbyt zaabsorbowany służbą.
- A szkoda - zmartwił się Hitler marszcząc czoło - Ale rozumiem pana. A pan, Kloss?
- Ja panie Führer mam w ciągu najbliższych siedemnastu dni poznać jakąś kobietę i...Kloss zaczerwienił się - mam w związku z tym pewne plany, wydaje mi się, że mogę być nieco zaabsorbowany, poza tym - plątał się jak dziecko - wie pan, jako pięcioletni zaledwie mężczyzna muszę się do tego wszystkiego należycie przygotować...
- No dobrze, już dobrze - Adolf Hitler był wyraźnie zadowolony - Ach, te kobiety! Potrafią zbałamucić nie tylko oficera Abwehry, ale nawet i polską wtyczkę w Abwehrze! Ale cóż, rozumiem i pana, Kloss. Rozumiem, sam bywam sentymentalny. Pan, Stirlitz?
- Ja również dziękuję, Herr Hitler, choć głównie z tego powodu, że nie chciałbym swoimi morderczymi nastrojami psuć Państwu wakacji - odpowiedział zmęczony Stirlitz prostując się jednak nieznacznie z powodu szacunku jakim darzył niemieckiego męża stanu.
- No tak, tak - powiedział szybko Hitler, żeby zamknąć sprawę ewentualnej obecności Stirlitza, która, szczerze mówiąc, też była mu trochę nie na rękę - Chyba rzeczywiście zepsułby nam pan wakacje tymi swoimi nastrojami, dziękuję panu, Stirlitz - poklepał go przepraszająco po ramieniu.
- Nie ma za co - mruknął Stirlitz w odpowiedzi. Kloss tymczasem zachowywał się dość dziwnie. Niby uczestniczył w rozmowie, niby był obecny, lecz jego noga wykonała jakiś dyskretny skręt. Niepostrzeżenie dla otoczenia zmieniał położenie swojego ciała, starając się odejść na stronę. Robił to rzeczywiście bardzo profesjonalnie, zgodnie z tym, czego uczono go na kursach wywiadu. W dość krótkim czasie udało mu się znaleźć na stronie, co z obecnych zauważył jedynie Stirlitz, bo miał najbardziej wyrobione oko. Obserwował Klossa spod półprzymkniętych powiek, ale bez emocji, raczej dla treningu. A Kloss tymczasem, pewien, że go nikt nie widzi, zawołał w moją stronę - Panie Narrator!
Rolex, komentuje w salonie24, na tym blogu publikuję powieść w odcinkach
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura