Im więcej czasu upływa od uderzenia rakiety w Przewodowie, tym bardziej jestem przekonany, że to była rosyjska rakieta.
Zacznę jednak od tego, że kiedy podano oficjalny komunikat o ukraińskiej przeciwrakiecie systemu S-300 jako przyczynie wybuchu, jak chyba wszyscy oczekiwałem symbolicznych przeprosin strony ukraińskiej. Niczego wielkiego, zwykłego przepraszamy, trwa wojna, bardzo nam przykro, że tak się stało. I kiedy godzina po godzinie przeprosiny nie nadchodziły, a w ich miejsce słyszeliśmy ukraińskie twarde „to nie nasza rakieta”, byłem coraz bardziej sfrustrowany i zdegustowany. Do tego stopnia, że przestałem nawet śledzić sytuację na froncie, który jest przecież dla wielu z nas frontem „naszej” wojny. Wiele starych antyukraińskich resentymentów odżyło przez te kilka godzin.
Poskładałem jednak wszystkie elementy tej układanki i obecnie jestem pewien, że to była rosyjska rakieta. Moja hipoteza jest następująca. Rosjanie wystrzelili rakietę, której celem była ukraińska instalacja energetyczna blisko granicy. Ukraińcy namierzyli rakietę i wystrzelili swoją antyrakietę, która nie zniszczyła skutecznie rosyjskiej rakiety, ale doprowadziła do jej niewielkiego uszkodzenia, w wyniku którego ta zmieniła kurs i poleciała w kierunku polskiej granicy. Resztę historii znamy.
To oczywiście tylko hipoteza, ale przyjrzyjmy się kilku faktom:
1. Radar RAT-31DL FADR w Łabuniach to jeden z najnowocześniejszych radarów na świecie. Wg mojego ulubionego twitterowego eksperta ds. wojskowych Thomasa Theinera ten radar zbiera w promieniu 500km informacje o absolutnie każdym obiekcie latającym i zarówno Polacy, jak Amerykanie na żywo widzieli tę rakietę i od razu wiedzieli, skąd wyleciał, jak leciała i gdzie spadła.
2. Zapewne też ekipa wojskowa była na miejscu dosłownie kilkanaście-kilkadziesiąt minut później (Podkarpacie to teraz wyjątkowo nasycony wojskiem rejon). Ci eksperci z całą pewnością potrafią rozpoznać różne modele rakiet i antyrakiet.
3. Mimo to oficjalny komunikat wydano wiele godzin po zdarzeniu. Te godziny trwało nie ustalenie „co się stało?” (to było wiadomo niemal od razu), tylko „co z tym zrobić?”
Przez cały ten czas trwały konsultacje polityczne. Czy gdyby to była faktycznie ukraińska rakieta, trwałyby one tak długo?
Następnego dnia rano słuchałem w radiu wywiadu z szefem BBN, który został zapytany o dostęp do miejsca wybuchu ukraińskich śledczych. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że „oczywiście to w pełni zrozumiałe oczekiwanie, już za chwilę zakończą się formalności i zostaną dopuszczeni”. Rozumiecie - zakończą się formalności. Pani Krysia musi przybić pieczątkę na pozwoleniu, ale akurat skończył się tusz w drukarce, więc pan Mirek pojechał do sklepu, ale sklep otwierają o 10, a później tylko pan wicedyrektor departamentu się podpisze, tylko że on akurat jest na ważnym spotkaniu, które jednak niedługo się skończy i wszystko będzie gotowe.
Pan wicedyrektor skończy spotkanie od razu, jak tylko Ukraińcy zgodzą się, jaki ma być wynik tego dochodzenia i niechętnie przyznają, że to jednak chyba ich…
Dodajmy przy tym absolutny brak oczekiwań jakichkolwiek ukraińskich przeprosin ze strony kogokolwiek po polskiej stronie - nie tylko władzy, ale nawet opozycji, w tym nawet (!!!) Konfederacji. Najwyraźniej w czasie Rady Bezpieczeństwa Narodowego prezydent poinformował opozycję o sytuacji i uzyskał zapewnienie, że sprawa zostanie po naszej stronie maksymalnie wyciszona.
NATO (czyli przede wszystkim USA) uznało, że skoro to nie był celowy atak na członka NATO (a zapewne z analizy trajektorii lotu rakiety wynika jednoznacznie, że nie był), to lepiej zamieść sprawę pod dywan niż stawiać cały świat przed pytaniem „co teraz?”. A jednocześnie dalej zwiększać skalę wsparcia wojskowego dla Ukrainy.
Nie wykluczam nawet, że sprawę skonsultowano z Rosją, bo i po ich stronie nie widać grzania tematu. Ogólnie - był temat, nie ma tematu. Żadnych mapek „skąd ta rakieta leciała i dokąd”, żadnych szczegółowych wyjaśnień, nic.
***
Na koniec warto się postawić w sytuacji Ukraińców. Z ich perspektywy nie mogłoby się zdarzyć nic lepszego, niż wejście NATO do wojny. To całkiem naturalne i zrozumiałe. Naszym najlepszym interesem w ’39 było wejście państw zachodnich do wojny. Zawsze lepiej walczyć z kimś, i to jeszcze znacznie silniejszym, u boku. Trudno się dziwić ich rozgoryczeniu.
Ale jest jeszcze inna perspektywa. Zginęło w sumie zupełnie przypadkowo, jako nieplanowany odprysk tej wojny, dwóch obywateli państwa NATO. I cały świat stanął na baczność, telefony dzwonią, prezydenci debatują, media nadają, samoloty się podnoszą. Jak bardzo boleśnie musiało to Ukraińcom przypomnieć, że nadal są po niewłaściwej stronie płotu…
Komentarze