fraxinus fraxinus
175
BLOG

Życie.

fraxinus fraxinus Polityka Obserwuj notkę 0

Zastanówmy się nad problemem in vitro dogłębnie, do końca. Wstępne głosowania w sejmie nad wprowadzeniem projektów ustaw do komisji oraz dyskusja jaką widziałem i słyszałem w „Forum” pozwalają mi być optymistą.

Nie w sensie tego, że uchwalone zostanie prawo, które mnie osobiście będzie odpowiadać. Przede wszystkim dlatego, że zostanie uchwalone prawo. Ale też dlatego, że mamy szanse na to, iż prawo to będzie odzwierciedlać rzeczywisty stan świadomości i woli społeczeństwa. Posłowie dali wyraz temu, że będą głosować zgodnie z własnymi przekonaniami. Niektórzy przedwcześnie wyciągają wnioski z wczorajszego głosowania, co nie omieszkali z kolei wytknąć im analitycy.

Prawo etyczne a reprezentatywność.

Na tyle, na ile wyborcy zadali sobie zatem trud aby posłów, na których głosują poznać, na tyle na ile wyczuli ich postawy etyczne, mamy do czynienia ze stricte demokratycznym procesem reprezentacji społeczeństwa. Na tyle, i przy tej okazji, ustanawiania prawa dotyczącego etyki, uświadamiamy sobie też najmocniej jakie znaczenie ma kwestia okręgów wyborczych jednomandatowych. Ma ona mniejsze znaczenie w kwestiach gospodarczych, gdzie posłowie i tak głosują zgodnie z programem partii. Mniejsze znaczenie dla kwestii uregulowań ekonomicznych ma zatem fakt, że wybierając pierwszego posła z listy, wybieram też kilku pozostałych, którzy być może mniej podobają mi się z uwagi na postawy moralne, etyczne czy filozoficzne. Gdy przychodzi jednak czas regulacji prawnych dotyczących spraw głęboko związanych z etyką i wyborami moralnymi, wtedy bardzo chcielibyśmy aby nasz głos oddany w ostatnich wyborach parlamentarnych był reprezentatywny, abym był prawdziwie reprezentowany, przynajmniej przez tego posła, na którego głosowałem. Abym wiedział na kogo głosowałem i abym miał ten komfort, że ten, na kogo głosowałem też wie dlaczego oddałem głos właśnie na niego. Oczywiście poseł i tak zagłosuje z zgodzie z własnym sumieniem. Ale w okręgu jednomandatowym, głosując na jednego, konkretnego człowieka mam większe szanse nie pomylić się, zadbać aby być reprezentowanym.

Wbrew pozorom, reprezentatywność ciała ustawodawczego i rządu ma to ogromne znaczenie w demokracji. Wysoka reprezentatywność łagodzi spór polityczny, wprowadza więcej zrozumienia i zgody, gdyż nie ma ludzi odczuwających frustrację pozostawania poza systemem, nie ma tych, których głos się nie liczy. Działalność reprezentantów, czyli sejmu, czy wyłonionego przez sejm rządu budzi wtedy mniej protestów. Dotyczy to wszelkich dziedzin życia państwowego społecznego, ale w szczególności tych dziedzin, gdzie normy społeczne usankcjonowane prawem dotykają dziedzin etyki i moralności, z którymi skądinąd każdy musi się zetknąć na bazie własnych moralnych i etycznych wyborów.

Mamy zatem dalekie od doskonałości ciało reprezentantów, wyłonione w okręgach wyborczych wielomandatowych, gdzie o osobach usytuowanych na dalszych miejscach listy wyborczej wyborcy niewiele wiedzą. Mamy jednak optymistyczny sygnał od posłów, że naprawdę przejęli się problemem na skalę jego wagi. Na tyle zatem, na ile spektrum indywidualnych postaw i przekonań etycznych posłów do Sejmu RP jest reprezentatywny dla polskiego społeczeństwa, a mamy prawo sądzić, że jeśli nie oddaje z dokładnością matematyczną proporcji etycznych postaw funkcjonujących w polskim społeczeństwie to przynajmniej w kwestii wachlarza tych postaw Sejm jest do społeczeństwa zbliżony - wypracowana ustawa nie będzie w tym przypadku kompromisem międzypartyjnym a wynikiem poszukiwania wypadkowej poglądów indywidualnych. Mimo (pozornych) sprzeczności w oddaniu głosu za dalszym rozpatrzeniem projektów ze sobą niezgodnych, posłowie rzeczywiście zagłosowali w zgodzie z własnym sumieniem i rzeczywiście, jak dotąd, nie było obowiązku głosowania partyjnego.

Możliwość dialogu.

W obecnej sytuacji napiętych sporów politycznych i podziału społecznego ten właśnie proces ustawodawczy, dotyczący in vitro, ma szanse stać się dobrym antydotum na waśnie i nienawistne zachowania. Występując z okopów partyjnych tej polsko – polskiej wojny na płaszczyznę ludzką, pokazuje, że nie wszystko (tutaj) jeszcze stracone. Na płaszczyźnie osobowej stać nas jeszcze na dialog merytoryczny z poszanowaniem oponenta. Rzecz jasna, dialog ten z natury swojej, dotykając spraw dla każdego (przynajmniej dla każdego, kto się nad takimi sprawami zastanawia) fundamentalnych, nie może być pozbawiony emocji i pozbawiony emocji nie jest. Nie zatracił jednak przy tym charakteru godności. Przy obecności postaw skrajnych (i bardzo dobrze, gdyż one rysują obraz wyraźniej) od przywołania obrazu Sądu Ostatecznego dla odpowiedzialności za zabicie tysięcy, czy potencjalnie milionów zarodków ludzkich po skrajny relatywizm motywujący wybory dotyczące życia ludzkiego ekonomicznie czy też chęcią zaspokojenia potrzeby posiadania dziecka. Od postawienia przed alternatywą samo-wyłączania się z Kościoła Powszechnego do nawoływań oddania kwestii etyki i moralności naukowcom. Od protestów przeciwko poddawaniu matematycznej regule większości postaw etycznych, choćby one godziły w uczucia większości po naukę o zasadzie uniwersalności religii.

Jest to spór ostry, zasadniczy, spór nie dający pola dla szerszego kompromisu, czy też dla kompromisu w ogóle ale za razem jakże jakościowo inny, lepszy od pozornych gestów mających doprowadzić do „pojednania”. W kwestii in vitro nikt pojednania nie oczekuje, nikt nie liczy ani nie dąży do ujednolicenia poglądów moralnych i etycznych, ustawa zadowoli jednych, ograniczy innych. Ale widać możliwość dialogu, dyskusji, pracy. Możliwość zaistnienia regulacji prawnej.

Rzecz jasna, ten optymistyczny obraz wynika też z pewnego wyboru osób i zapewne znaleźliby się politycy czy dziennikarze, którzy potrafiliby sprowadzić dyskusję do kłótni czy nawet bijatyki słownej, z której nic nie wyniknie. Mamy już jednak dość tych twarzy (nie użyję tutaj „tych gęb”, które lepiej oddają rzeczywistość, ale chciałbym też sam potrafić wyjść z tej matni) wyrażających programową nienawiść i okazja do kłótni szczerej, zdrowej, prawdziwej i zasadnej a w dodatku do pewnego stopnia odpartyjnionej to wręcz powiew świeżego wiatru i nadzieja życia w porównaniu do atmosfery ostatnich tygodni i miesięcy, atmosfery zatopionej w tematyce śmierci i nienawiści. Nie relatywizuję tutaj śmierci i jej powagi, ale straciwszy szansę na chociażby obywatelską jedność wobec tragicznej śmierci, na konstruktywną dbałość o zachwianą w podstawach w odczuciu dużej części społeczeństwa państwowość, mamy prawo cieszyć się na okoliczność tego, że szansy na dyskusję o życiu nie zmarnujemy. Choć w praktyce dyskusja dotycząca życia jest też a fortiori dyskusją o śmierci.

Potrzeba prawa i paradoks przeciwników in vitro. Kościół.

W tej, zapoczątkowanej zaledwie dyskusji, w której czekają nas długie starcia zapewne najłatwiej będzie osiągnąć konsensus co do tego, że brak prawa regulującego kwestie poczęcia życia ludzkiego jest z całą pewnością gorszy o jakiegokolwiek prawa w tym względzie. Najłatwiej nie oznacza, że łatwo. W sytuacji, gdy Kościół (i wcale nie fundamentaliści religijni, tylko Kościół Powszechny na bazie powszechnego katechizmu) przypomina, że kto opowie się za procedurą in vitro prowadzącą do zabijania zarodków, wyłącza się ze społeczności Kościoła. Jednak nie trzeba miesięcy aby przeciwnicy dostrzegli, że najbardziej liberalne w kwestii in vitro prawo będzie lepsze, zapewni większą ochronę życia niż takiego prawa brak. Dlatego, że każde, nawet najbardziej liberalne w tym względzie prawo, a więc nawet takie, które dopuszczałoby nie tylko zamrażanie zarodków ale też ich niszczenie czy uśmiercanie (tutaj terminologia musi się nieodzownie ścierać wraz z poglądami) będzie ustanawiać pewne ograniczenia. A zatem, choć to trudno przyjąć, w rzeczywistości nawet najbardziej liberalne prawo lepiej będzie oddawać stan regulacji w kwestiach dla których przeciwnicy in vitro sprzeciwiają się tej metodzie poczęć niż brak wszelkich uregulowań. Zatem, w przypadku, gdy będzie już projekt ustawy, wypracowany w komisjach, który in vitro dopuszcza, przeciwnicy tej procedury, lub sprecyzujmy dokładniej : ludzie wierzący należący do Kościoła Katolickiego, wbrew temu co można było zrozumieć z wypowiedzi biskupa tegoż Kościoła, wcale nie muszą stawać wobec alternatywy „jestem przeciw i pozostaję w Kościele, jestem za i opuszczam Kościół.

Jest to - i podkreślam to z całą stanowczością i dobitnością – fałszywy dylemat. Poseł, który poprze projekt nie musi we własnym sumieniu akceptowaćin vitro. Ci, którzy tak twierdzą posługują się manipulacją, ale jestem przekonany, że na tym polu konsensus jest nieuchronny i bliski. Wystarczy rozważyć konstrukcję logiczną : „Jestem przeciwny zabijaniu zarodków ludzkich, dlatego głosuję za ustawą, która możliwość tworzenia tych zarodków ogranicza w stosunku do sytuacji braku ustawy, gdy każdy praktycznie zdolny do tego lekarz czy inny człowiek, który posiadł wystarczającą do tego i powszechnie dostępną wiedzę medyczną lub naukową, może je bezkarnie produkować i uśmiercać”. To rozumowanie znajduje zastosowanie do każdej z zaproponowanych ustaw, a przecież sytuacja jest taka, że to nie projekty liberalizujące mają największe szanse.

Kościół istnieje poza Polską i był już konfrontowany z tym samym problemem wielokrotnie. Prawo regulujące in vitro istnieje w dużej ilości państw Europy i świata. Mniej lub bardziej restrykcyjne. W tym, w wielu państwach, gdzie istnieje duża grupa wyznaniowa katolików. Również w państwach, w których inne religie mają w kwestiach dotyczących życia podejście podobnie dogmatyczne. Nikt nie ekskomunikował w tych krajach deputowanego do parlamentu po uchwaleniu ustawy dotyczącej in vitro i regulującej działalność natury bio-etycznej. To nie prawda, że Kościół Katolicki nie jest w stanie zrozumieć i przyznać, że sytuacja (z punktu o nauczania Kościoła) mniejszego zła oznacza automatycznie tego zła akceptację.

Kościół, i tutaj chyba wszyscy potrafią to zrozumieć, dąży i ma pełne prawo dążyć do tego, aby wszędzie tam, gdzie ma na to wpływ, prawo odzwierciedlało jego naukę. Działanie przeciwne byłoby zaprzeczeniem potrzeby ewangelizacji przez sam Kościół. Dotykamy tutaj innej ważnej kwestii relacji pomiędzy kościołami a państwem i kwestii tej nie możemy pominąć. In vitro przywołuje ją w sposób wyraźny i choć nie ma mowy o tym, aby przy tej okazji zmieniać cokolwiek w kwestii konkordatu, sama kwestia rozdziału pojawić się musi. Mamy tutaj dwa poziomy udziału Kościoła w życiu społecznym : oddziaływanie nauką Kościoła i wychowaniem poprzez jednostkę, poprzez jej ukształtowane sumienie i oddziaływanie poprzez wpływ na stanowione prawo. Choć zwolennicy pełnego rozdziało Kościoła od państwa tego drugiego poziomu oddziaływania Kościołowi odmawiają, niezależnie od zapisów konkordatu taką możliwość wszystkie kościoły, na równi z wszystkimi organizacjami, stowarzyszeniami czy instytucjami o charakterze ideowym mają. Wszystko, co światopogląd, życie duchowe i wierzenia jednostki kształtuje, niezależnie od gruntu ideologicznego z którego się wywodzi, ma wpływ pośredni na ustrój prawny państw, jako, że prawo stanowią ludzie, jednostki. Wszelkie nawoływanie do tego, że Kościół nie ma prawa zabierać głosu tam, gdzie mógłby wpłynąć na jednostkę zaangażowaną w ustanowienia prawa jest po prostu śmieszne. Czyżbyśmy chcieli zabronić kandydatom na posłów pobierania nauk na uczelniach ? Wszak tam też ich światopogląd i postawa moralno-etyczna może zostać ukształtowana.

Przeciwnicy Kościoła wpisują się tutaj wyraźnie w anty-demokratyczny nurt. Głos Kościoła, tak samo jak głos filozofa, myśliciela, wykładowcy czy nauczyciela jest skierowany do tego, kto zechce go usłuchać. Z przewagą dla tych ostatnich, gdyż są zwykle zinstytucjonalizowane, zaś głos Kościoła, nawet brzmiący poprzez usta katechety nauczającego w szkole, instytucjonalnym z sensie państwa – nie jest.

Jest zarazem manipulacją i wyrazem jakiejś prze-pokracznej ateo-bogobojności wznoszenie lamentów (poprzez lewicę i antyklerykałów) gdy Kościół przypomina swoją naukę publicznie. Tak, jakby odnosiła się ona automatycznie i nieodzownie do wszystkich i do wszystkiego, nie zaś do tych, którzy z własnego wyboru są na tę naukę otwarci. Przy czym, jednocześnie, głoszenie nauk pozostających w sprzeczności z nauką Kościoła już pod ten pręgierz zakazu nie podpada. Widać tutaj płytkość i jałowość polskiego nurtu pro-laickiego wyrastającego z przekonań niewierzących. Praktycznie wyraża on niepozbawiony strachu przed grzechem anty-klerykalizm.

Dużo dojrzalszy wydaje się nurt laickiej państwowości wywodzący się ze społeczności intelektualistów wierzących. Przykładem tego chociażby postawa posłów pytanych przez dziennikarzy o strach przed groźbą ekskomuniki. Radzą sobie oni z tym pytaniem - śmiem twierdzić – znakomicie, „uspakajając” dociekliwych dziennikarzy na temat stanu własnego sumienia. Dlatego śmiem twierdzić, że pozorność konfliktu ustawy i in vitro z sumieniem dotrze do społeczeństwa dość szybko. Posłowie już takową, w dużej liczbie, posiadają.

„Zostawcie to naukowcom i specjalistom”.

Mówią eksperci, naukowcy, lekarze z wiedzą i doświadczeniem w kwestii wszystkich procesów biologicznych i medycznych mających zastosowanie w in vitro. Mówią to również niektórzy dziennikarze i komentatorzy. Dają tym zapewne wyraz własnej preferencji, jako, że w przeważającej masie ludzie zaangażowani w praktykę in vitro, ludzie, którzy dokonali w tej dziedzinie odkryć czy osiągnięć, mają do zagadnienia nastawienie pozytywne. Nie ujmuje to nijak ich wiedzy i rozeznania ani naukowości ich ekspertyz, że są też ludźmi i własny, osobisty stosunek do kwestii moralno-etycznych też posiadają. Musimy przyjąć, że w zdecydowanej większości. To czym się zajmują pozostaje w zgodzie z ich etyką osobistą, w przeciwnym razie byliby ludźmi o podwójnej osobowości i zatem niewiarygodnymi.

Twierdzą, że są oni kompetentni i wiarygodni. W przeważającej większości, bo gdzie jak gdzie, ale tutaj dla hochsztaplerów i pseudonaukowców miejsca nie ma. Metoda działa albo nie. Jest życie ludzkie albo nie ma o czym mówić. Ich opinie są jak najbardziej potrzebne wszystkim, którzy chcieliby zagadnienie na gruncie praktycznym zrozumieć dogłębnie.

Po prawdzie, każdy, kto chce się w tej kwestii przyczynić, poseł, dziennikarz, zwykły, szary obywatel, powinien tę wiedzę posiąść. Znajomość kwestii może tylko pomóc merytorycznej pracy nad zagadnieniem, w wypracowaniu własnej postawy wobec zapłodnienia in vitro i całej problematyki przyległej. Wiedza ta jest zaś nieodzowna tym, którzy w pracę nad ustawą są zaangażowani z urzędu.

W żadnym jednak stopniu nie zmienia to faktu, że prawo w Polsce ustanawia ciało ustawodawcze, Sejm RP, posłowie, nie naukowcy. Jakkolwiek wielkimi laikami byliby w danej kwestii, to posłowie będą głosować i mają moc, poprzez głosowanie większościowe ustanowienia zapisów obowiązującymi dla wszystkich. To miłe z ich strony, że w kwestiach etycznych przejawiają chęć wyrażenia szczególnej wrażliwości wobec wszystkich przekonań. Ale praktycznie takiego obowiązku nie mają i w ostateczności, choć czysta „arytmetyka nie może decydować” o kwestiach tak podstawowych jak życie ludzkie – to jednak posłowie, każdy z osobna i we własnym sumieniu do tej właśnie arytmetyki odwołają się w świadomości aktu głosowania.

Zwyczajnie nie mają prawa oddać tego „specjalistom i ekspertom” biologii i medycyny, gdyż mandat poselski obowiązek ustawodawczy nadaje właśnie im samym. Muszą decydować o rzeczach, na których nie muszą się znać z naukowego punktu widzenia. Uchwalają podatki, choć nie są ekonomistami, prawa żeglugi śródlądowej i morskiej, choć pozostają szczurami lądowymi, ustawy o rolnictwie będąc nauczycielami geografii oraz te o szkolnictwie pozostając rolnikami. Wiem, o ile tylko ktokolwiek doczyta do tego miejsca, pojawią się komentarze malkontentów „i dlatego mamy takie ustawy jakie mamy”. Nie ! Taka jest istota sejmu i demokracji w wydaniu nam współczesnym. Posłowie, kluby poselskie mają możliwości skierowania do prac tych, którzy do wiedzy mogą dotrzeć i których stać na przyswojenie niezbędnych podstaw, mogą podeprzeć się opiniami ekspertów, wysłuchać ich wielu zamiast jednego (to nie kosztuje więcej, wystarczy poprosić o udostępnienie opinii posłów innych frakcji). Prawo mamy takie, jakim społeczeństwem jesteśmy.

W kwestiach ustaw dotyczących spraw tak podstawowych, dotykających wyborów etycznych każdego człowieka, nawoływanie o oddanie sprawy w ręce specjalistów jest nawoływaniem o kapitulację demokracji. Oczywiście niebezpieczeństwa w tej kwestii raczej nie ma. Dla pełności obrazu nie mogłem się jednak do tych często pojawiających się nawoływań nie odnieść.

Zrozumieć to zaakceptować ?

Czasami sugestie racjonalistów idą dalej, stawiając zarzut przeciwnikom in vitro, że ich sprzeciw wynika z postaw dogmatycznych, z nieznajomości procesów życia biologicznego, czasami ze strachu przed zmierzeniem się z prawdą o początkach nowego życia. Czasami, może nawet częściej, tak właśnie może być.

Nie jest to jednak reguła i nie ma tu automatyzmu. Nie oczekiwałbym od specjalisty w dziedzinie zapłodnienia in vitro, praktykującego z powodzeniem tę metodę klinicznie, że będzie rozwodził się nad zastrzeżeniami jakie ona w nim budzi. Nie dlatego, ze posądzam go o jakiś nadmierny materializm czy koniunkturalizm. Po prostu aby tę wiedzę i zdolność posiąść, musiał oddać wiele czasu, energii, słowem czasami poświęcić wysiłek życia aby dojść do miejsca, w którym się znajduje i miał wiele okazji aby nad tym zastanowić się. W samej pracy, w czasie bezsennej nocy, zabawy z własnymi dziećmi czy rozmowy z rodzicami którym zabiegu udzielił. Ci, którzy wątpliwości mieli, zaprzestali w większości po drodze lub też nie zdołali oddać się kwestii dostatecznie aby dojść do zadowalających wyników. Mamy zatem w tej dziedzinie specjalistów dobrych i oddanych zarazem sprawie. Tym lepiej, bo tym łatwiej przyjdzie im przekazanie tej wiedzy nam, laikom.

Ale o tym już było, ja tu chciałem o czymś zgoła innym. Nauka jest coraz potężniejsza, choć np. w kwestii odkodowania genomu ludzkiego uznaje skromnie swoją bezradność, brak możliwości na obecnym etapie odczytania, zinterpretowania i wyjaśnienia wszystkiego. Wszystko jest procesem, ale koniec procesu podziału chromosomów i wymiany łańcuchów kwasu dezoksyrybonukleinowego to moment procesu powstawania nowego, żywego organizmu ludzkiego (bo o tym dzisiaj mowa), w którym już wiemy, że zawarta jest nowych splotach informacja genetyczna określająca ogromną liczbę cech osobowych przyszłego człowieka. Jego psychika ulegnie wpływom środowiska jeszcze w brzuchu matki a potem poza nim. Ale wiemy, że ogromna ilość jego cech, jakie zamanifestują się w przyszłości jest już zawarta w kodzie DNA komórki dokonującej właśnie pierwszego podziału. Dla przykładu, możemy łatwo przyjąć, że tylko czas, włączenie możliwości technicznych, może kilka dodatkowych odkryć dzielą nas od momentu, gdy będziemy potrafili ten kod przeczytać i przedstawić z informacji w nim zawartych obraz, dajmy na to, kilkuletniego dziecka. Czysta fantastyka ? Na pewno ? Mniejsza w każdym razie niż fantastyką byłoby mówienie o in vitro na początku XX wieku. Zdolności analizy molekularnej i moc obliczeniowa rosną w tempie eksponencjalnym.

Ale proszę nie formalizować się na tym hipotetycznym przykładzie. Chciałem tylko pokazać, że argumenty mogą tu być wcale niejednoznaczne. Czy wobec sytuacji, gdy tylko wiemy, ale reszta jest wyłącznie kwestią wyobraźni nie jest nam łatwiej patrzeć na zamrożone embriony własnego gatunku ? Czy tak samo łatwo będzie nam, gdy do każdego embriona będziemy mogli dodać wizualizację bobasa jednorocznego i młodzieńca bądź panny ? Czy ktokolwiek byłby wtedy zdolny wybrać pomiędzy embrionami ? A jeśli znalazłby się takowy, bo właśnie o dziewczynce marzy, z kolorem włosów jak u embriona nr 4785439998 ??? Czy znajdzie się wtedy jeszcze ktoś pośród nas, kto nie potępi go i nie zabroni mu tego w imię .... (wpiszcie tu sobie co chcecie).

Tym, którzy odsyłają do nauki ludzi, mających etyczne wątpliwości sugerują aby zastanowili się, co nauka może przynieść jutro. A właściwie nie co może przynieść, tylko cy my z tym zechcemy zrobić. Nie zapominajmy, ze nauka jest narzędziem w ręku człowieka.

Ciąg dalszy nastąpi.

Debata dopiero się zaczyna. Do wielu szczegółowych kwestii przyjdzie nam odnieść się. Kwestia nie jest  nowa, wiele krajów przez nią przeszło. Nie może ona jednak być i nie będzie powtórką tego, co miało miejsce w innych społeczeństwach. Mamy ich doświadczenia ale też własną specyfikę i inny czas. Mamy nieszczęście braku regulacji prawnych w jednej z najważniejszych (etycznie i moralnie) dziedzin życia społecznego i wynikającą z tego konieczność ustawy. I należy podziękować szczerze wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że w końcu zaczynamy nad projektem prawa pracować. Wszystkim, bez wyjątku, niezależnie od powódek z jakich do legislacji dotyczącej bioetyki i in vitro przyczyniają się. Niezależnie od opcji, jakie w związku z tym popierają.

Ustawy brakuje nam od kilkudziesięciu lat. Brakuje nam jej pilnie. Ale w porównaniu do dziesięcioleci, nie żałujmy sobie tygodnia czy miesiąca, by rozpatrzyć wszystko, co nam jest potrzebne aby w spokoju sumienia dopracować się prawa akceptowanego i trwałego.

fraxinus
O mnie fraxinus

Lubię filozofować.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka