Człowiek współczesny, pisarz współczesny, współczesny polityk,
nie mają łatwo. Nie mają łatwo zasłużyć sobie na nasze uznanie. Jeszcze trudniej mają zasłużyć sobie na uznanie własne. Bo najtrudniej jest im być kimś, napisać coś, mieć jakiś pogląd. Co najmniej połowa z czytelników (czyli być może nikt) żachnie się na taki miałki intelektualnie piasek, bo czyż współczesność nie istniała zawsze, w historii i czy kiedykolwiek była czymś innym ? Zapewne mają oni rację (tzn. być może nikt właśnie racji nie ma, albowiem dla nadania bytu rzeczonej połowie czytelników, potrzeba co najmniej dwóch), niemniej są pewne znaki, właściwe tym czasom. Są nawet znaki stające się symbolem czasów. Przypatrzmy się temu bliżej.
Autor i właśnie napisany przezeń tekst. Ten tekst, to przecież nie jest jakiś tam tekst, to obraz myśli, językowa projekcja doznań autora, najczęściej sfilmowana w zwolnionym tempie, rzadziej, w przebłysku świadomości, jej miarowy strumień przetłumaczony na kontekst jednego z procesorów jaźni równoległych. Potem, z perspektywy czasu powie, że miał natchnienie i napisał. Jest tak odkąd wynaleziono pismo, autor psalmów Starego Testamentu i bloger są w tej samej relacji do właśnie zapisanego tekstu. Tak przynajmniej było jeszcze za czasu maszyny do pisania. Z pominięciem tych najbardziej wysofistykowanych, najnowszej generacji, które w zakresie pisania niczym nie różnią się, lub niewiele od komputera z procesorem tekstowym. Epoka glinianej tabliczki z rylcem oraz czasy maszyny do pisania z klawiaturą napędzająca ruchome czcionki, karetką, taśmą atramentową i wsuniętą przed wałek kartką papieru są tymi samymi czasami. Tzn były tymi samymi czasami. Tymi samymi czasami dla autorstwa, co czas z rulonami pergaminu, kartkami papieru, piórem, ołówkiem, długopisem. Ołówkiem, czyli też gumką ? Jak najbardziej. Zapisany tekst bardzo szybko nabiera istnienia, z szybkością schnącego atramentu i tuszu, łapczywie sięga po własny byt, oddziela się nie tylko fizycznie od palców autorskiej dłoni ale też emancypuje się mentalnie od rodzicielskiej myśli. Zaczyna żyć własnym życiem, często staje się wręcz wyzwaniem dla autora i jego adwersarzem. Czy nie widzieliśmy pokreślonych rękopisów, uzupełnionych na marginesie i drobnym pismem pomiędzy liniami ? Zaklejonych lub wybielonych linii maszynopisu, nadpisanych na nowo ? I rozumiemy się dobrze, nie mam tu na myśli korekt gramatycznych i składniowych.
Czy zatem autor współczesny jest wobec swojego tekstu naprawdę w innej relacji, dlatego, że może nim operować jak miękkim ciastem, wklejać, wycinać, zabić w zarodku, nie dopuścić na papier ? Bo do tego właśnie zmierzam, jeśli ktoś miałby jeszcze jakieś wątpliwości. Twierdzę, że tak jest. Przy czym, to wcale nie człowiek – autor – kreator uległ ewolucji, bo tym od zawsze targały te same myśli i chęci na okazję dopiero co spłodzonej twórczości własnej. Nową jakość w relacji autor – dzieło wprowadziło narzędzie. Zwykłe, tępe narzędzie (choć wieku przypisuje komputerom inteligencję) zaprogramowane deterministycznie przez człowieka, nawet wtedy, w takich zastosowaniach, gdy nieudolnie próbuje się owego ciężkiego determinizmu pozbyć, ale to pomijam, bo nie ma nic wspólnego z naszym tematem. Jako narzędzie do pisania, komputer wprowadza nie tyle nawet nową jakość co łatwość. Łatwość obróbki, przetwarzania. Obróbka post natio tekstu zawsze istniała i była możliwa. Zawsze można było dokonać korekty, potłuc jedną tabliczkę i ulepić z gliny nową, przekreślić słowo, wstawić stronę z nowa wersją paragrafu, wysłać korektę do poprawienia składu w drukarni. Ale istnieje kolosalna różnica w relacji twórczej autora do tekstu, odkąd procesory tekstu dają łatwość ingerencji, niemal na żywo, w procesie tworzenia.
Autor przemieścił się z czasów niech będzie, ze zbudowanego na skale warsztatu stało się, gdzie zadomowił się na dobre przez tysiące lat, gdzie grube mury chronią przed wiatrem a dach przed nawałnicą, na prowizoryczny stołek o marketingowej nazwie może-by-tak, ustawiony byle gdzie, pod gołym niebem. Wyrzucił wszystkie atrybuty i zaczął tworzyć nie tylko z niczego ale prawie-na-niczym. Siadłszy odetchnął, „nareszcie !” A w oczy wpadają mu drobne owady, uszy ma pełne hałasu a litery i słowa (języka nie zdołał zastąpić) mieszają mu się na przemian z pyłkiem świeżych kwiatów i suchymi liśćmi, płynącymi na przemian łzawej czystości strumieniem oraz fekalnym ściekiem.
Tak, tak, to nie jest efekt samego procesora tekstowego, połączenie komputera z Internetem nie jest tu bez znaczenia. I jednocześnie relacja, jak zdegenerowana utraconym częściowo kodem genetycznym nowotworowa tkanka, rozrasta się z pisania na myślenie. Nie poprawiam już tekstu po re-lekturze, babrzę się nim jak dziecko nadto zużytą plasteliną, która coraz mocniej lepi się do palców. Nie pozwalam sobie myśleć. Nie do jutra, bez sprawdzenia jakie mam szanse akceptacji idąc tą drogą. Nie działam, bo mogę błądzić. Nie bez zbadania sondażu poparcia.
Gdyby świadomość zaistniałej (nowej) relacji do swojego dzieła oraz do siebie stała się nieznośna, można by się zastanawiać dla sprowadzenia myśli na inne tory, czy był to proces nagły, dyskretny, rozgraniczony mocno dookreślonym przed i po, czy też może płynny, stopniowy, narastający, wychwycony po przekroczeniu masy krytycznej. Mogłaby w tym posłużyć analogia do tych jeszcze maszyn do pisania a już też komputerów, z automatycznymi korektorami choć bez połączeń sieciowych. Gdzie re-edycja na żywo była już możliwa, ale wgląd w tekst ograniczony do jednej, potem zaledwie kilku linijek jednocześnie (tak jakby autor więcej obejmował mając przed oczyma stronę lub dwie).
Choć inni miast uściełać niewygodne siedzenie sztucznym jedwabiem, popadają w bunt. Piszą ołówkiem na papierze, jak przodkowie. Lub walczą siłą woli redukując Świat (co to go inny odgradzają mianem wirtualności) do zwykłego okna. Na pewno tworzą tak niektórzy pisarze. Może jest też jeden polityk, który nie dostosowuje porannych poglądów w południe, do zaistniałej rzeczywistości. Świat zmienia się rzeczywiście bardzo szybko.
Ale czy świat ?
Inne tematy w dziale Kultura