Na szkolenia wożę ze sobą między innymi piłeczki tenisowe i kostki do gry. Piłeczki tenisowe kupuję w sklepie z piłeczkami tenisowymi a kostki do gry kupuję w sklepie z kostkami do gry. Jest taki sklep w Warszawie z kostkami w Blue City i można kupić kostki klasyczne jak i np. 20 ścienne i dziesiątki innych... Piłeczki zaś kupuję takie dla początkujących – bardzo miękkie. Gdy jakiś uczestnik zaczyna pstrykać długopisem lub bawi się laserem to dostaje w prezencie bezdźwięczną piłeczkę którą zaczyna sobie międlić. On ma zajęcie a ja – spokój.
Wczoraj przypomniała mi się pewna historia w której piłeczki odegrały ważną rolę. Miałem szkolenie z nowego produktu dla pewnej firmy telekomunikacyjnej. Pierwsza część była ciekawa, a druga – dotycząca procedur reklamacyjnych, rękojmi i gwarancji – zwyczajnie nudna. Pewnych rzeczy nie da się bowiem uatrakcyjnić. Byłem na straconej pozycji, jako że nawet kierownicy – czyli jak by nie było – autorytety zaczynali łazić po sali i gadać. Teraz na szkoleniach uczestnicy okazują brak zainteresowania inaczej - otwierają laptopy. Jest to taki sam gruby nietakt i wieśniactwo jak zamówić pizzę na kolację wigilijną u Babci... No ale cóż robić, ten ten co ma budżet, ten ma władzę. Wtedy jeszcze uczestnicy na szkoleniach sobie zwyczajnie analogowo gadali. Doczekałem do przerwy i byłem już bliski wyczerpania. Po co ci te piłeczki – zapytał inteligentnie ktoś z sali. Robię z nich laleczki voodoo – odparłem zresztą zgodnie z prawdą. I wtedy zabłysnął mi w głowie pomysł. Wyjąłem zza paska nóż niezgodny z dyrektywami unijnymi gdyż otwiera go się jednym przyciskiem, i wyciąłem w piłeczkach otwory – takie w sam raz na palce, po czym ucharakteryzowałem jedną piłeczkę na Jacka a drugą na Agatkę. Przerwa skończyła się i uczestnicy zaczęli się leniwie schodzić a ja stanąłem sobie za flipchartem, wystawiłem laleczki i zacząłem prowadzić szkolenie.
Agatko – mówiłem skrzeczącym głosem Jacka, a co zrobić gdy naprawa telefonu przeciągnie się ponad ustawowe 14 dni? Oooo Jacku – tu zmieniłem głos na wyższy ale równie skrzeczący, słowem głos Agatki wypłukany z jakichkolwiek konotacji erotycznych – Jacku, na takie okazje mamy formularz samokopiujący B-23 który wypełniamy starannie, oryginał dajemy Klientowi, a kopię „A” wysyłamy do serwisu.... Kopię B wysyłamy wraz z oświadczeniem do operatora. Ale to fajnie pomyślane że mamy takie fajne procedury - zaskrzeczał Jacek i kukiełka zaczęła podrygiwać z radości...
Na sali panowała pełna uwagi cisza... Jeśli tylko nie liczyć jakiegoś spóźnionego lamusa który moszcząc grube dupsko szurał krzesłem...
I tak trwało sobie szkolenie z procedur reklamacyjnych, procedura po procedurze. Dobrze, że znałem te nieszczęsne nudne procedury na pamięć a nie dopiero „uczyłem się z prezentacji” bo była by wtopa. Po około czterdziestu minutach Jacek i Agatka (Jacek to lewa ręka a Agatka wiadomo - prawa), wyszli zza flipchartu, ja pokłoniłem się grupie, a uczestnicy nagrodzili mnie brawami. Nie mogłem się oprzeć pokusie i zwróciłem uwagę spóźnialskiemu, że zajęcia mają swój harmonogram i trzeba być punktualnym. Zapytałem też z jakiej jest grupy. Spóźnialski odparł niespeszony, że on tu jest dyrektorem, co w wolnym tłumaczeniu znaczyło „ja mogę się spóźniać ile tylko chcę” , i dla równowagi zapytał mnie z kolei co ja robię. Ja... Ja dostosowuję styl przekazu do percepcji uczestników odpowiedziałem pokrętnie..
Po czym obaj wybuchnęliśmy śmiechem...
To było fajne szkolenie, ale chyba nie każdy trener byłby w stanie jest tak poprowadzić.
Oczywiście z braku piłeczek tenisowych ;)
Ps. Moja inspiracja:
Moją pasją jest świadome, spokojne szkolenie, konsekwentna edukacja i poznawanie świata. Moją pasją jest Piękna Trębaczka, konie i magiczna telegrafia....
Moją pasją jest życie....
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości