Zadziwiające i zatrważające jednocześnie jest to, jak niewiele potrzeba publicystom spod znaku PiS, by uzyskać pewność, co do swoich opinii. Zwłaszcza w zestawieniu z uporem i oporem wobec przyjmowania faktów. W zgodzie z zasadą „moja opinia jest mojsza”, przymują bez zastanowienia każdy argument, który połechta ich ego.
Najbardziej obiektywna gazeta w kraju – Ich Dziennik doniosła właśnie, że eksperyment z używaniem Uchodu na lotnisku bez ILS, prowadzony na bliźniaczym Stojedynce Tupoewie, powiódł się. Jest to informacja o tyleż ciekawa, że komisja prowadząca doświadczenie nie wydała w tej kwestii żadnego komentarza – więcej nawet – wzbrania się przed jakimkolwiek. Nic na temat wyników badania nie piszą i nie mówią również inne media – takie, których zaawansowanie pozwala mi przypuszczać, że gdyby jakakolwiek informacja się ukazała, natychmiast padłaby ich łupem.
Rydzykowa gazeta za wszelką cenę chce lansować tezę, jakoby kapitan Protasiuk aktywował Uchod, a ten – najpewniej w wyniku sabotażu – odmówił posłuszeństwa. Co prawda FDR nie rejestruje wciśnięcia przycisku, więc dowodów nie ma, ale przecież kapitan wyraźnie powiedział: „odchodzimy”. Czy to nie dowód? I tu się objawia ciekawe zjawisko. O ile pisowscy fanatycy w autentyczność nagrań czarnych skrzynek nie wierzą, o tyle ten fragment uważają za niepodważalny. Ciekawe prawda?
Jak dziennikarze Ich Dziennika zdobyli tak cenne informacje? W moim przekonaniu w banalnie prosty sposób. Ustawili się w miejscu prowadzenia testów i obserwowali. Samolot podchodził do lądowania niebezpieczną ścieżką. I co? Nie rozbił się. Znaczy się – Uchod zadziałał. Bo przecież polski, honorowy pilot nie poważyłby się na oszustwo. Nie przerwałby podejścia tylko dlatego, że miałby zginąć. E, na pewno nie. Znaczy się – Uchod zadziałał.
Innego wytłumaczenia – na tę chwilę – nie ma. Dlatego spodziewałem się, że opisywani przeze mnie na wstępie publicyści wstrzymają się jeszcze z potokiem komentarzy w tej sprawie. Nic bardziej mylnego. Im fantasmagorie najuczciwszych dziennikarzy w kraju wystarczyły. Bo w sumie nieważne kto i z jakiego powodu pisze. Ważne, że pisze co trzeba.
W razie zwycięstwa PiSu w wyborach, słowo „dowód” zostanie wykreślone ze słowników. A Wy, którzy teraz na nich głosujecie, pamiętajcie. Teraz Wam żadne dowody potrzebne nie są. Ale może przyjść w Waszym życiu moment, że sami będziecie musieli się bronić. Na przykład zabijecie bandytę, który usiłował skrzywdzić Wasze dzieci. Wtedy zapłaczecie nad tym, że w pisowym kraju szanuje się wszystko, prócz prawa i sprawiedliwości. Wydadzą w Waszej sprawie wyrok taki, jaki im będzie na rękę. I co z tego, że Wy będziecie dysponować niepodważalnymi dowodami, a oni nie?
Ale skoro tak łatwo przyjmujecie do wiadomości banialuki, to ja Wam też coś ciekawego napiszę. Napiszę mianowicie, jak przebiegła ta katastrofa i co było jej przyczyną. I wiem na pewno, że tak było.
10 kwietnia 2010 roku, prezydencki Tu-154, nr reg. 101 wystartował z Warszawy w drogę do Smoleńska. Bardzo szybko okazało się jednak, że mogą być poważne kłopoty z lądowaniem, wskutek gęstej mgły rozpościerającej się nad Korsarzem.
Wtenczas, na pokładzie zadzwonił telefon satelitarny. Rozmowa przebiegała tak:
-Halo?
-Cześć, to ja.
-Cześć. Jak mama?
-Bardzo dobrze. Dolecieliście już?
-Dolatujemy. Ale może być problem.
-Jaki?
-Mgła. Nie wylądujemy.
-(cisza)
-Jarek, jesteś tam?
-Gówno, nie mgła. Chcą was opóźnić.
-Podobno jest kiepsko i będziemy lecieć do Moskwy, albo Witebska.
-Bzdura. Jak się spóźnisz, to wszystko na nic. Kamery odjadą, a ty nie przeczytasz tekstu.
-Myślisz, że ściemniają?
-Na pewno. Kto leci z tobą?
-Protasiuk.
-Ten tchórz z Gruzji. Zero ambicji. No nic. Każ mu lądować i tyle.
-Mam lepszy pomysł. Błasik to załatwi.
-Zadzwoń, jak wylądujecie. I spisz się tam. Cześć.
W kilka chwil po tej rozmowie, w kokpicie pojawia się Błasik. Zaprawiony lekko alkoholem, bo przecież serwują na pokładzie. Ale komu by te kilka kieliszków przeszkadzało? Przecież nie jemu – asowi przestworzy. Błasik bezceremonialnie wyrzuca drugiego pilota Grzywnę z fotela. I – ku zdziwieniu kapitana – przejmuje ster. Oraz dowodzenie.
Teraz już nie ma odwrotu. Błasik obiecał prezydentowi, że wylądują. Grzywna, gdzieś z tyłu kokpitu odczytuje wskaźniki. Widzi je słabo, więc myli wysokościomierz baryczny z radiowysokościomierzem. Atmosfera w kabinie ulega pogorszeniu. Daje się wyczuć nerwowość. Kapitan zastanawia się, czy generał odda mu dowodzenie. Z tych nerwów załoga bardzo niedbale przeprowadza kolejne checklisty.
Protasiuk prowadzi korespondencję z ruską wieżą. Dostaje pozwolenie na zejście do wysokości decyzji. Kontroler chętnie wysłałby Polskiego 101 do diabła, a w każdym razie na inne lotnisko. Ale Moskwa mu zabroniła. „Ty wiesz, jaka będzie awantura, jeśli on nie wyląduje? Oskarżą nas, żeśmy tę mgłę celowo rozpylili, żeby nie mógł zdążyć. Rób co możesz, żeby go posadzić. Tylko – na litość – nie zabij go, bo nas zajebią”.
Samolot zniżał się nadal. W gęstej atmosferze Protasiuk nie zarejestrował, że Grzywna wygaduje bzdury – mimo ciągłego, szybkiego zniżania, wg drugiego wysokość nie maleje. W pewnym jednak momencie kapitan zdaje sobie sprawę, że żarty się skończyły. Odchodzimy – woła. Ale Błasik ani myśli go słuchać. Obiecał przecież prezydentowi. A ten pas na pewno gdzieś tu jest.
Nagle słychać jakieś szuranie. Protasiuk wie już, że tym razem przedobrzyli. Błyskawicznym ruchem ściąga wolant i daje przepustnicę na maksymalny ciąg – przejmując tym samym kontrolę nad maszyną. Ale jest już za późno. Tutka uderza w brzozę. O 8.41 samolot wali się na ziemię. Wszyscy na pokładzie umierają.
Tak to było. Wiem to na pewno. Skąd wiem? Tego nie powiem. Ale wiem.
Wiem też, że za chwilę rzucą się sępy, które zwietrzyły właśnie krew. Będą pytać: „A gdzie dowody? A gdzie nagranie na CVR?”
No ale przecież zarówno do znaczenia słowa „dowód”, jak i autentyczności nagrań pisowscy komentatorzy posiadają zastrzeżenia. Więc o co chodzi? Możemy sobie przyjąć, że Ruskie zapisy sfałszowali. Przecież sami tak mówicie.
I teraz pytanie kluczowe. Dlaczego mieliby to zrobić? Jak dla mnie, to odpowiedź jest banalnie prosta. Każdy kto nie należy do Partii (oh, jakże mi się skojarzyło, no?) i prezentuje poziom umysłowy nieco wyższy niż muszka owocówka wie, że Kaczyński był dla Rosjan prezydentem idealnym. Człowiek mały, mało znaczący w Europie. Popełniający paux pas na każdej płaszczyźnie. Swą zaprzałością wobec Rosji dawał doskonałe preteksty, by kompletnie ignorować Polskę w działaniach na arenie międzynarodowej. A to cenę gazu zwiększyć, a to uzyskać argumenty na budowę Gazociągu Północnego.
Ale niestety. PiS już nie rządzi, a ich prezydent też lada moment straci urząd, bo chce na niego głosować ledwo 19% wyborców. A z Tuskiem i jego prezydentem już tak dobrze nie będzie, bo Tusk nie robi głupot typu wycieczka do Gruzji.
I oto fantastyczny zbieg okoliczności. Kaczyński rozbija się w katastrofie. I to w Rosji. Trzeba działać.
Po odsłuchaniu taśm, Rosjanie przecierają uszy ze zdumienia. Z ich perspektywy wygląda to tak: Jeśli Polacy dowiedzą się, co zaszło, to taka sytuacja tylko wzmocni Tuska, a PiS utraci resztki godności. A jeśli się nie dowiedzą, to – znając Kaczyńskiego – zaraz będą katastrofę wykorzystywać do celów politycznych. Zrobi się bajzel. Kraj się podzieli. Przeciwko Tuskowi wytoczy się działa wszelakie. Kraj będzie słabiutki i w konsekwencji być może – ach, to by było szczęście – Kaczyński (ten drugi) znów będzie prezydentem.
Plan przebiegły, ale niegłupi. Polski ciemnolud pokazał, że Kreml może nim manipulować, jak mu się tylko podoba. Kaczyński przegrał wybory o przysłowiowy „piczy kłak”. Prawie się udało. Ale to przecież nie koniec. Za 1,5 roku wybory do parlamentu. Do tego czasu Tuska zniszczą. Na pewno.
Na polecenie Putina, MAK przygotowuje raport, skonstruowany tak, by rozsierdzić nie tylko fanatyków, ale i tych umiarkowanych. Żeby ten PiS jeszcze zyskał. Żeby jeszcze Tuskowi odebrać poparcia.
To wszystko doskonale działa. Ale Kreml nie wziął pod uwagę jednej rzeczy. Polska się zmienia. I nie każdy nabiera się na ich sztuczki. Nie nabrali się również Polacy, którzy ostatecznie nie pozwolili Kaczyńskiemu wprowadzić się do pałacu. A teraz – patrząc na sondaże – nie przekażą mu władzy nad krajem.
Macierewicz, Hoffman, Kaczyński, Kempa, Brudziński, Kurski – ci ludzie już wkrótce będą mieli w Moskwie swoje własne prospekty. Bo od wielu lat żaden z Polaków nie zrobił dla Rosji tyle, co oni w ciągu ostatniego roku. Już widzę, jak Medvedev z Putinem siadają wieczorem – przy polskim piwku – przed TV i umierają ze śmiechu, patrząc na to, jak Kaczyński dzieli Polskę. Jak przy każdej okazji utrudnia pracę rządu. Nic nie muszą robić. Wystarczyło tylko lekko przymazać i oznaczyć jako „nieczytelne” jedno jedyne zdanie w rejestratorze. I to całkiem krótkie: „Won z fotela.”
Inne tematy w dziale Polityka