Dobre dziesięć lat temu koncern Daewoo Polska zaliczył marketingową wpadkę dekady. Dla swego sztandarowego w owym czasie produktu – Lanosa – Koreańczycy ułożyli bardzo ciekawą strategię. Uwzględnili w niej aspiracje Polaków i fakt, że po wielu latach posuchy, w końcu zaczęliśmy gonić Europę. Przedstawiono nam mały, niedrogi, ale jak na polskie standardy zupełnie nowoczesny samochód. Powiedziano nam, że teraz też jesteśmy częścią Starego Kontynentu i możemy sobie pozwolić na więcej, niż kiedyś. Niestety, całkiem elegancką strategię położył nieudolny do bólu copywriter, który ułożył dość niefortunne hasło. Hasło, które przeszło do historii marketingowych katastrof: DAEWOO LANOS. STAĆ CIĘ NA WIĘCEJ. I faktycznie. Polacy uznali, że stać ich na więcej niż koreański model. Dzisiaj Daewoo Motors już nie istnieje.
Powyższy przykład dowodzi, jak bardzo ważne w marketingu jest myślenie. I jak bardzo trzeba uważać na słowa. Zapewne dlatego właśnie copywriterzy zarabiają obecnie dwu-, trzy-, czy czterokrotność średniej krajowej.
Rok 2011, Prawo i Sprawiedliwość kopiuje durny wyczyn Koreańczyków. PRAWO I SPRAWIEDLIWOŚĆ. POLACY ZASŁUGUJĄ NA WIĘCEJ. Zdawałoby się, że uniesposób pośliznąć się dwa razy na tej samej skórce od banana. Jednak, w sprzyjających okolicznościach (czytaj: bardzo poważnych brakach w jakości materiału ludzkiego), najwyraźniej ekwilibrystyka takowa jest możliwa. Wynika to w głównej mierze z trzech cech: a) indolencji kreatywnej i kompletnego braku wyobraźni b) wstrętu do korzystania z doświadczeń innych i zwyczajnego lenistwa c) skąpstwa – bo usługa copywriterska kosztuje, a przecież lepiej mieć sianko na wystawne bankiety.
Kilkukrotnie w swoich tekstach pisałem, że Kaczyński otacza się ćwierćinteligentami pokroju Hofmana, czy Błaszczaka. Ludźmi na posyłki, propagandowymi tubolizusami, bez cienia choćby przygotowania merytorycznego do rządzenia krajem. Za każdym razem obrywało mi się za to od moich pisowskich interlokutorów. Tym jednak razem dowód na pokrycie mojej tezy dostarczył mi sam Kaczyński.
Nie tak dawno temu gruchnęła wieść, że Kaczyński zaproponował (sic!) rządowi pakiet debat tematycznych odnośnie stanu polskiej gospodarki. Wiele osób zachodzi w głowę, dlaczego prezes wysuwa taką inicjatywę, skoro nie dalej, jak dwa tygodnie temu stanowczo odrzucił podobna ofertę ze strony rządu, usiłując w zamian namówić posłów PO na „przesłuchania” w swoim centrum programowym.
Odpowiedź okazuje się bardzo prosta. Przez ostatnie dwa tygodnie Kaczyński rozpaczliwie poszukiwał ludzi, którzy dadzą mu choć cień szansy na to, że PiS się w rozmowach z rządem nie skompromituje. Odwracając naszą uwagę wyświechtanymi wymówkami typu „media są stronnicze, więc nie ma sensu rozmawiać”, czy „niech najpierw Tusk zwinie białą flagę”, drenował swoje dawno zabetonowane kontakty. Skutek jest taki, że do debaty z rządem nie wystartuje ani jedna osoba z bezpośredniego otoczenia Kaczyńskiego. Ba. Nikt, kto by z mandatem PiS zasiadał w polskim sejmie.
No to przyjrzyjmy się wynajętym PiSowcom:
*O rolnictwie debatować ma Janusz Wojciechowski. Od 1984 roku ludowiec. W latach 2004-2005 był nawet prezesem PSL, z którego jednak ostatecznie go wyrzucono. Od 2004 roku siedzi w Brukseli. W 2009 roku utraciwszy szansę na reelekcję z list PSL, zadbał o poparcie PiS. W 2010 roku został oficjalnie członkiem tej partii, jednak w polskiej polityce go nie ma, piastuje bowiem – jak już wspomniałem - posadkę europosła.
*O Wojsku w imieniu PiS wypowiadać ma się Ludwik Dorn. Swego czasu ważny członek partii, popadł jednak w niełaskę prezesa i dziś występuje jako poseł niezrzeszony. Nie jest nawet członkiem klubu Prawa i Sprawiedliwości. Ukarano go w ten sposób za sprzeciwianie się polityce Kaczyńskiego w 2008 roku. Teraz nagle okazuje się, że prezes PiS bardzo potrzebuje swojego dawnego towarzysz, sam Dorn zaś doskonale wie, że bez poparcia Kaczyńskiego nie ma szans na zachowanie sejmowego stołka.
*O polityce zagranicznej rozmawiać będzie Witold Waszczykowski. Całkiem dobry specjalista, ale niewiele mający z PiSem wspólnego. Nie należy do partii, ani do klubu. Dyplomatyczne zadania realizował już wtedy, kiedy o Prawie i Sprawiedliwości nie ćwierkały nawet wróbelki. Ważne państwowe funkcje piastował za kadencji wszystkich rządów w wolnej Polsce. Ostatnio wiceszef BBN. Znudziła mu się chyba już polityka zagraniczna, bo w 2010 roku nieskutecznie usiłował zostać prezydentem Łodzi z list Prawa i Sprawiedliwości. Przegrał nie tylko z obecna prezydent Hanną Zdanowską, ale również z reprezentującym socjaldemokratów Dariuszem Jońskim. Idę o zakład, że jeśli sprawdzi się w debacie, to wystartuje do wyborów z list PiSu. Jeśli nie, nie ujrzymy go już w polskiej polityce.
*O dialogu społecznym dyskutować będzie Janusz Śniadek. Kolejny zawodnik nie mający z PiSem nic wspólnego. Ale za to przez 8 lat był prezesem NSZZ Solidarność. Za czasów Śniadka związek oficjalnie popierał wszelkie działania braci Kaczyńskich, mamy więc prawdopodobnie do czynienia z kolejnym potencjalnym kandydatem na sejmową posadkę. O ile poprawnie przejdzie chrzest bojowy podczas debaty. W 1997 roku nie udało mu się dostać do sejmu z ramienia AWS. Teraz ma swoją drugą szansę.
* I perełka. Istna wisienka na torcie. O gospodarce i pieniądzach rozmawiać ma nie kto inny, jak potraktowana ostatnio bukietem kwiatów i szarmanckim cmoknięciem w dłoń – a wszystko na oczach reportera Faktu – profesor Zyta Gilowska. To z pewnością mocny gracz, acz jej dokonania jako Ministra Finansów dowodzą, że nie ma pojęcia o ekonomii politycznej. Tak, czy inaczej, podobnie jak poprzednicy nie ma ona obecnie zbyt wiele wspólnego z PiS. Mało tego, jako członek RPP nie ma prawa przystąpić do debaty z ramienia jakiejkolwiek partii. Przez kilka lat Gilowska zasiadała w ławach sejmowych zarezerwowanych dla Platformy Obywatelskiej. Musiała z niej jednak odejść w wyniku skandalu, w którym zarzucano jej nepotyzm. Gilowska zaprzeczyła, a jednocześnie zażądała, by jej syn otrzymał jedynkę na liście PO w Lubuskiem. Heh! Gilowska szybko skorzystała z oferty Kaczyńskiego i przeszła do jego partii, jednak w 2008 roku zrezygnowała z zasiadania w sejmie i odeszła z polityki. Dziś, w dobie potrzeby, prezes Kaczyński odkurza ją i błaga o pomoc w debacie.
Powyższe przykłady wskazują, że Kaczyński nie dysponuje ludźmi, którzy mogli by się mierzyć w publicznej i merytorycznej debacie z politykami partii rządzącej. A ja się pytam, kim zatem on chce realizować misję rządzenia krajem? Pytam się, dlaczego do debaty nie stają Ziobro, Kurski, Macierewicz, Szydło, Lipiński, Błaszczak, Jurgiel, Kempa, Czarnecki, Suski, Ujazdowski, Brudziński, Zieliński, Kuchciński, Girzyński, Górski, Hofman, Polaczek, N. Rokita, Sobecka, Szczypińska, Karski, Tołwiński, Cymański, Korfanty, Romaszewski, Legutko, Fotyga?
I najważniejsze pytanie. Gdzie jest sam Kaczyński? Bo wśród wymienionych w „zaproszeniu” par próżno szukać tej najważniejszej: Tusk – Kaczyński.
Inne tematy w dziale Polityka