Punkt wyjścia.
W Święto Zmarłych, odkąd pamiętam, groby bliskich odwiedzałem na cmentarzu w podłowickiej wsi. Cmentarz, jak to cmentarz, ani za duży, ani za mały, ale fakt, z roku na rok się rozrasta. I z roku na rok 1 listopada przybywa samochodów. W tym roku tłok był tak duży, że ledwo się dało przejechać, ludzie parkowali gdzie popadło, jeździli pod prąd, ustawiali się w poprzek, zawracali na osiem razy, ale mimo to, nikt nikomu nawet nie wgniótł maski. Ludzie wyjeżdżali, powoli, naokoło, ale wyjeżdżali. I wiecie co? Nikt tym wyjeżdżaniem nie sterował. Nie było policjantów, nie było drogowskazów, nie było żadnych norm ani straży miejskiej. Kilka dróg, każdy jechał powoli i każdy wyjechał. Dla mnie ta samodzielna próba wyjścia z impasu, ten naturalnie rozładowany korek, to jest właśnie punkt wyjścia.
A więc wolny rynek, tak wolny rynek jest moim punktem wyjścia, ograniczony, nie absolutny, ale jednak punkt wyjścia. Jednocześnie nie punkt docelowy. Wyrus pisał kiedyś, że wolny rynek jest dla ludzi najlepszy. To okrutne nieporozumienie. Wiemy co jest najlepsze dla wolnego rynku, ale nie wiemy co jest najlepsze dla ludzi. Dla jednych to będzie zbawienie, dla drugich pełna micha, dla trzecich krótki tomik poezji, a dla innych symbole i duma. Dla niektórych pewnie i wolny rynek, dla wszystkich rodzina, bliscy, znajomi. Co będzie wobec tego najlepsze dla Polski?
Dwa elementy wydają się dać wyłowić, dwa elementy są docelowe: niepodległość i rozwój. Pierwszy – warunek konieczny, drugi wystarczający, ale nigdy nie wystarczający do końca. Pewna Pani doktor mówiła nam o zasadach konstytucyjnych, że to zasady optymalizacyjne o charakterze idealizacyjnym. Lubię tę frazę, dobrze oddaję istotę rozwoju i dbania o dobro. Bo to dbanie o dobro, bo rozwój nigdy nie może się skończyć. Postęp jest działaniem, którego ostatecznego bilansu dziś nie możemy poznać, ale czasami warto zaryzykować – pisał Kołakowski. Ja wierzę, w postęp, a pozycja Polski pozwala się przyczaić i patrzeć na konsekwencję postępu u innych. Jeszcze jedna premia za opóźnienie?
Niepodległość.
Pora sobie to uprzytomnić, tylko mocarstwa są w pełni wolne. Choć pewnie nie do końca, wiadomo globalizacja. Nasza niepodległość nie jest dana na zawsze, stąd zawodowa armia, reformowana, powoli z trudem, ale reformowana. Dziś armia to dobry pracodawca, czasami pawi ogon do puszenia się prze Amerykanami. Skoro armia zawodowa to przeszkolenie. Wojskowe przeszkolenie dla wszystkich. Kilkutygodniowe jak w nie tak dalekiej Szwajcarii, powtarzane co parę lat. Cały naród pod bronią, (broń w magazynach) w razie wojny jak znalazł. Może nie umrzesz za Ojczyznę, ale za swoją matkę, czy dziecko i owszem. Lepiej więc byś umiał obsługiwać karabin.
Jaka jest sytuacja zewnętrzna? Odkąd wynaleziono broń atomową i dopóki na zmasowany nuklearny atak nie wynaleziono żadnej tarczy, płaszcza, środka zapobiegawczego, mocarstwa trwają w klinczu. I całe szczęście. Możliwe są więc jedynie konflikty lokalne na ziemiach spornych, ziemiach niczyich, ziemiach, które sensu stricte nie są częścią składową światowych potęg. To jest więc zasadnicze pytanie: na ile Polska tak jak Niemcy, Dania czy Grecja są częścią składową Zachodu (Unii), a na ile wciąż jakimś przypadkowym, doklejonym tworem. Na ile to kolejna kończyna, a na ile przepuklina do usunięcia. Na ile „Europjeczyk” postawi sprawę na ostrzu noża, bo to Bug, a nie Odra będzie zewnętrzną granicą jego świata. To praca na lata, systematyczne zrastanie się z Unią, nie ma innej drogi. Możemy próbować złączyć się z Rosją, Chinami, Indiami - ale to niebezpieczne mrzonki, możemy jak Beck, lawirować, ale to tylko taniec na gorącym półmisku, tuż przed pożarciem. Możemy też postawić wyłącznie na Stany, Wietnam postawił. Rozmiar, geopolityka i nasza siła sprawcza ustawia nas jednak w szeregu państw, których atrakcyjność nie jest czymś co potrafi powalić na kolana. Co możemy Stanom zaoferować? Kolejny dywizjon w Iraku? Czy naprawdę warto być kolejnym Puerto Rico? Czy Stany traktują nas jak partnera, czy w imię sojuszu zrezygnują z części własnych uprawnień, tak jak Francja, czy Niemcy? Tak, w tym sensie jesteśmy więc brzydką panną. Może nie najbrzydszą, ale jednak nie na tyle ładną by być samodzielnym partnerem, figurą, a nie pionkiem, przez co nie jak figura, ale jak pionek przez Stany będziemy traktowani. Dlatego szansę mamy tylko jako fragment pewnej całości, jako fragment podmiotu, który siłą umysłową, nabywczą, kulturalną, militarną i finansową, siądzie do stolika i zagra. Lepiej być blotką w talii kart niż żetonem na stole. Lepiej jest mały, bo mały, ale tort z kolegami niż … samemu – jak mówił Jan Nowak Jeziorański. Metodą na szybki przyrost jest metoda na absorpcję zachodniego kapitału, jeżeli bić się nie będą o nasze pola i lasy, niech biją się o swoje fabryki, nieruchomości, inwestycje, tu, w Polsce. To jednak będzie zawsze skutkowało utratą fragmentu suwerenności. Ale każda fuzja to wyrzeczenie się suwerenności, tak jak podpisanie każdej umowy, to wyrzeczenie się pewnego władztwa i krępowanie (dobrowolne, co ważne) pewnej swobody.
Pogłoski o śmierci Unii są mocno przesadzone – rzec można, trzymając się nieśmiertelnej frazy Marka Twaina. W Przewodniku Krytyki Politycznej udało mi się wyczytać, że roczne wydatki na unijną biurokrację równają się … trzytygodniowym wydatkom USA na wojnę w Iraku. Tak, tak trzytygodniowym. Obecny kryzys finansowy pokazuje, że państwa europejskie same już działać nie są w stanie, globalizacja, ucieczka kapitału, olbrzymie koszty kuracji i przede wszystkim konkurencja – Chiny, Rosja, może Indie, to kraje innych przestrzeni, mentalności i innego portfela. Samemu będzie się tylko nietykalnym trędowatym z nuklearnym zapalnikiem, rozumieją to Francja, Anglia, czy Niemcy. Czy gdyby nie rozumieli to pchali by się w tą koszmarną unijna legislację?
Jesteśmy obecnie w najlepszym momencie naszej historii, ale jak to bywa w takich momentach, gra idzie o największą stawkę. Bo wszystko można zaprzepaścić. Odłączenie się od watahy, zawsze się kończy tak samo. Tylko najwięksi polują w pojedynkę. My nie jesteśmy tygrysem, jesteśmy wilkiem i to wychudłym wilkiem maruderem. Niepodległość to efekt finalny polityki zagranicznej, a ta być powinna cyniczna. W warunkach zarysowanych powyżej, a więc w warunkach jakie są nam dane. W ramach Unii Europejskiej (najlepsze na dzień dzisiejszy), w ramach praw człowieka, poprawnościowego dyskursu, postmodernizmu i popkultury, być powinniśmy cyniczni. Anglia nie ma przyjaciół tylko interesy. Geszefciarska, merkantylna, XIX wieczna, jedna wizyta w Iraku, tyle kontraktów, nieudany offset, nie kupimy już od was sprzętu. I asertywność. Główna nasza wina wobec Zachodu to brak asertywności, jak chłopek przy pańskim płocie proszący o drobne. A mamy być jak handlowiec, w nienajlepszym garniturze, być może obsmarkany, ale jednak targujący się o swoje, konsekwentny, ale nie złośliwie uparty.
A więc sojusz z Unią, coraz ściślejszy sojusz połączony zawieraniem doraźnych (!) sojuszy wewnątrzunijnych. Jedziemy w jednej karawanie, nie musimy się kochać, możemy lubić i no powinniśmy ze sobą handlować.
Rozwój.
Rozwój to już problem polityki wewnętrznej, jak i którą stronę pchnąć ten wózek. Pchać mają, rzecz jasna elity. Trzeba głęboko się pokłonić przed przedwojennymi elitami – mówił Herbert, ale ja wierzę, że za te lat kilkadziesiąt kłaniać się będziemy i tym obecnym. Skorzystają i ci co coś dali, i statyści, i łapserdaki, takie są konfitury romantyzmu nienormalnych lat 90tych. Ci co za lat pięćdziesiąt zrobią o wiele więcej, tak już docenieni nie będą. Normalne – w normalnych czasach.
Jak elity to i lustracja. Lustracja to problem pokolenia PRL-u, nie tylko ojców, ale ich dzieci, to problem dobra i zła, ale też problem spojrzenia w oczy rodzicom i pytanie: dlaczego. Wbrew pozorom lustracja nie jest potrzebna do niepodległości, ani do rozwoju. Jest potrzebna dla poczucia sprawiedliwości, dla kary, ale też dla zemsty. Kara w jakiś sposób zawsze jest zemstą. Niemcy do dziś się nie rozliczyli ze swoich zbrodni, podobnie Hiszpanie, Chilijczycy. USA ufundowane są na eksterminacji Indian, ale się rozwijają. Świat nie jest sprawiedliwy, nie jest tak, że wygrywają niewinni i niepokalani. Zresztą ta ludzka masa co donosiła, dziś raczej chce o tym zapomnieć, może żałuje, oni nie stoją na przeszkodzie. A ci co stoją? Ci dbają tylko o swój stan posiadania, a wraz z dobrobytem ten stan się zwiększa. Oni więc też rozwojowi nie wadzą. Dlatego lustracja tak monstrualnie na postęp nie wpływa, hamuje go o lustracji dyskusja, jako dyskusja jedyna, jako dyskusja zastępcza. Ale gdybym był w sejmie to za dobrą (może taką jak niemiecka) ustawą lustracyjną rękę bym podniósł – z poczucia sprawiedliwości, poczucia które nic wymiernego nam nie da.
Elity musimy wykształcić, ale prawdę mówiąc wykształcą się same gdy im damy szansę, pytanie tylko czy zechcą coś robić tu, teraz dla Polski? Nie jesteśmy w stanie dogonić najlepszych uniwersytetów, ośrodków badawczych, pora więc na stypendia. Wedle rozdzielnika: do Szwecji, USA, Anglii, Francji, RPA, Australii, Polska płaci, potem ty ileś lat odpracowujesz stypendium w Polsce, minimum na ½ etatu. Tylko tak zróżnicujemy przepaść. Problemem państw postkolonialnych w Afryce było to, że stypendia szły zbyt małym strumieniem, szkolono posłuszną elitę, a nie kadry, a przecież kadry są najważniejsze jak mówił Lenin. U nas potrzeba akcji na ogromną skalę, pieniądze pewnie da Unia.
Jak rządzić, jak zmieniać i reformować trójpodział władzy.
Władza sądownicza – ona jest najważniejsza, sędziowie Trybunałów – kilkadziesiąt lat stażu, masa publikacji i wybór parlamentu – to oczywistość. Ale co z sądami powszechnymi. Kasa, misiu, kasa, kasa. Dopóki nie uzmysłowimy sobie, że to właśnie wydolność wymiaru sprawiedliwości, jest tą oliwą co smaruje tłoki maszyny państwowej, dopóty będziemy żyli w kraju niedomagającym. Musisz mieć pewność co do ostateczności, by nie paraliżować swych ruchów. A w Państwie to sąd jest bytem ostatecznym. Gdzieś słyszałem o badaniach, że dobry sędzia powinien mieć dwóch zawodowych asystentów, że sąd nie może być za wielki bo jest niewydolny, że sądy powinny działać na dwie zmiany, że stopień trudności sprawy powinien być wstępną selekcją składu orzekającego, że mediacji powinno uczyć się w szkole, że notariuszem może być pracownik gminy, że jest podpis elektroniczny, że wiezienia mogą być krótsze, ale częstsze zamiast osławionych zawiasów. Gdzieś te rachityczne think – tankusie, mają swoje pomysły, teraz trzeba je wyjąć z szuflady i wdrażać. Ale kasa, kasa, kasa i szkolenie adepetów prawa- krótka praktyczna aplikacja, pomaganie w sądach już od II roku i casusy na egzaminach kolokwiach. Od tego powinno się w ogóle zacząć.
Władza ustawodawcza, cóż demokracja ateńska była jedną z najbardziej przekupnych mówił prof. Kubiak i pewnie miał rację. Skoro prostytucja to najstarszy zawód świata. Ale nic lepszego nie wymyślono, geny chadzają własnymi ścieżkami, genialny władca rzadko się dzieli swym darem z potomstwem. Przedstawicielom ustawodawczym kazałbym wypełniać testy sprawdzające konkretną wiedzę, czy i na ile potrafisz władać swym państwem. Czerpałbym z Sokratesa i pytał, skoro tego nie umiesz, to jak chcesz za mnie decydować. Potem bym prześwietlił majątki, dokładnie i skrupulatnie, a na koniec kazał składać weksle. Jak Lepper w Samoobronie. Tylko tak można dać głowę w XXI wieku. Ale płaciłbym dużo i dużo wymagał. Przede wszystkim legislacji, ślęczenia nad ustawami. Przysięgi i obietnice wpisywane by były w specjalny kajet i finansowo by z tego rozliczano. A dopiero potem weźmy na próbę kilka JOWów i porównajmy wyniki, co się sprawdza bardziej. Jeden Stokłosa burzy nie czyni. No i referendum, częste, rokroczne, rozstrzygające sprawy ideologiczne. Tak jak w Szwajcarii.
Jest wreszcie władza wykonawcza. Do tej, oprócz kryteriów stworzonych dla posła, przyłożyłbym miernik korporacyjny. Due dilligence, premie za wynik, konkretne projekty, planowanie, nowoczesne zarządzanie, nawet te nieszczęsne zarządzanie przez cele. Premier, ministrowie podejmują polityczne decyzje, resztą rządzi kadra menadżerska, ma być droga za 2 lata, to jest twój cel, zaplanuj rozpisz przetarg, jak w korporacji, jak w wielkiej czwórce.
Na koniec wróćmy do wolnego rynku. On miał być punktem wyjścia, a co jest punktem docelowym? Otóż jest nim minimalizacja krzywdy. Owszem, jakaś doza cierpienia, bólu ubóstwa, będzie zawsze, ale to nie znaczy, że wszystko należy zostawić samemu sobie. Ludzkość tym się różni od zwierząt, że potrafi zmieniać wilcze prawa przyrody. Bo przecież gdyby te prawa były tak doskonałe, wypatrzyłoby się do nich wrócić. Każde ograniczenie wolnego rynku, ma więc na celu minimalizację owej krzywdy, ma przeciwdziałać nierównością, wkraczać tam, gdy prawa wolnego rynku się nie sprawdzają nie w sensie ekonomicznym, ale w sensie humanitarnym. Ekonomia to tylko fragment całości i czasami z zysku, w imię wyższych racji, należy zrezygnować. Stąd podatek, jako przymusowy zabór mienia jest ewidentnym rozbojem (nawet gdy traktować go jako ekwiwalent za usługę), ale jest to jest to rozbój z wyższej konieczności. Z konieczności stworzenia systemu pomocy społecznej, systemu zabezpieczenia. Widzę jak rodacy parkują na miejscu dla niepełnosprawnych, widzę jak się przepychają łokciami. Takich symbolicznych miejsc są setki. W kraju nieograniczonego wolnego rynku, nie ma miejsca dla słabszych, słabsi wypadają z gry. Ja się na to nie zgadzam, ale w imię zasad moralnych, a nie ekonomicznych.
Wolny rynek, rynek upaństwowiony, rynek mieszany – jak dobrać proporcję? Przede wszystkim należy dokonać rewizji. Zrobić spis i głosowanie, w ramach ogólnokrajowego referendum, z odhaczaniem co ma być państwowe, a co nie i pod groźbą finansowej kary za nieuczestnictwo (tak, tak) zagnać do urn obywateli. Należy dać kilkanaście stron z listą rzeczy, które a) mają być zastrzeżone wyłącznie dla wolnego rynku b) wyłącznie dla państwa i c) którego mogą być mieszane. Sam pewnie wiele razy postawiłbym a), choć najczęściej c). Dylemat centrowca co woli mniej zarobić, ale dać innym. Współczujący liberał? Fałszywy lewak? Bagno francuskiej rewolucji? A potem wpisać to wszystko jako załącznik do Konstytucji, która zmieniona powinna być raz na lat 10, chyba że w drodze referendum z wysokim 60% progiem wyborczym.
A po tych 10 latach należy porównać i wyciągnąć wnioski. To referendum dało by odpowiedź jak jest i jak będzie ta Polska.Powiecie, że niczego nie rozwiązuję. I macie rację. To wy macie bowiem podjąć decyzję. Ja za was tego nie zrobię. Co najwyżej pokaże jak głosowałem i wytłumaczę dlaczego.
Uparty centrolewicowiec, niedogmatyczny liberał i gospodarczy i obyczajowy, skłaniający się raczej ku agnostycyzmowi, fan F.C. Barcelony choć nick upamiętnia Ferenca Puskasa gracza Realu Madryt email:
gamaj@onet.eu
About Ferenc Puskas: I was with (Bobby) Charlton, (Denis) Law and Puskás, we were coaching in a football academy in Australia. The youngsters we were coaching did not respect him including making fun of his weight and age...We decided to let the guys challenge a coach to hit the crossbar 10 times in a row, obviously they picked the old fat one. Law asked the kids how many they thought the old fat coach would get out of ten. Most said less than five. Best said ten. The old fat coach stepped up and hit nine in a row. For the tenth shot he scooped the ball in the air, bounced it off both shoulders and his head, then flicked it over with his heel and cannoned the ball off the crossbar on the volley. They all stood in silence then one kid asked who he was, I replied, "To you, his name is Mr. Puskás". George Best
His chosen comrades thought at school He must grow a famous man; He thought the same and lived by rule, All his twenties crammed with toil; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' Everything he wrote was read, After certain years he won Sufficient money for his need, Friends that have been friends indeed; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' All his happier dreams came true - A small old house, wife, daughter, son, Grounds where plum and cabbage grew, poets and Wits about him drew; 'What then.?' sang Plato's ghost. 'What then?' The work is done,' grown old he thought, 'According to my boyish plan; Let the fools rage, I swerved in naught, Something to perfection brought'; But louder sang that ghost, 'What then?' “What then”” William Butler Yeats
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka