W księgarniach siadam i czytam za darmo książki, kiedyś się krępowałem, teraz biorę po parę naraz. Gdy się przekroczy tę cienką granicę nieśmiałości, potem już jakoś leci. Rzadko kto ma hamulce. Czytanie w domu, to jak pisanie z przerwą na wyrzucanie śmieci i wyprowadzanie psa. Ciągły opór skupienia. Walka Kisielewskiego z powieścią (ostatecznie chyba przegrana) to była walka na wygnaniu, ciągłe rozjazdy, wyjeżdżał w góry, nad morze, by kończyć dziełko. Raz nawet poleciał samolotem. Który bojkotowany pisarz, latał by dziś po kraju samolotem? Kultura w PRL to był jeden wielki paradoks.
Jeżeli nie łażę po antykwariatach, to chodzę po księgarniach. Wyjmuję książki z półek, przeglądam, moją najlepszą lekturą bywało parę przypadkowych stronnic w księgarni – powiedział kiedyś Miłosz. To zdanie wciąż uciska mnie z tyłu głowy, gdy przerzucam Hannę Arendt, Eliota albo o. Ślipko. Książki na półkach zazwyczaj układane są według alfabetu, układanie według alfabetu to chichot historii, gustów i złośliwości. Michnik obok Łysiaka, Kuroń obok Legutko i Piątek zasłaniający mi Pilcha. Wczoraj odkryłem miejsce gdzie można kupić książki Żuławskiego - w kinie Muranów. Leży ich tam cała masa. Żułąwski twierdził, że jego książki czytała cała warszafka, choć Marian Brandys przyznał się, że „Lity Bór” kupił by się przekonać jak jest okropny. Plebs książek Żuławskiego nie czytał, bo gdzie by je dostał. No chyba, że plebs chodzi do kina Muranów. Ale po kiego chodzić do kina jak nie ma popcornu. Czytam fragment opisu książki Żuławskiego: By poznać treść jego najnowszej książki o tak intrygującym tytule, trzeba ją przeczytać. Intrygujący tytuł brzmi: Bóg… O w mordę - pomyślałem. Potem jeszcze: lektura powieści pozostawia jednak wrażenie, że swoją treścią obejmuje cały kosmos współczesności. Chyba się jednak nie skuszę, cały kosmos i intrygujący tytuł to dla mnie za dużo.
Dziewczyna w Empiku, którą zagadnąłem o opowiadania Iwaszkiewicza, miała okrągłą buzie, różowe włosy i kolczyk w nosie. Wyglądała jak wyrośnięta córka Ozziego Osbourna. Wystukała coś
w komputerze, podniosła głowę i spytała: Piotra Iwaszkiewicza? Pomyślałem - o w mordę - po raz drugi. Teraz żeby się uwznioślić powinienem ponarzekał na upadek naszych czasów. Ale ile w „nienaszych czasach” było księgarni? Walicki pisze, że Caryca Katarzyna wydała swoją Instrukcję w rekordowym nakładzie: 1200 sztuk. Na Onecie dali wczoraj sondę o najlepszych książkach XXI wieku. Wśród propozycji redakcji: „Nigdy w życiu” Katarzyny Grocholi.
Wydając książki nie dbają o okładki, a okładka, format, wielkość liter- decyduje o tym krótkim momencie, gdy się wahasz czy wydać równowartość kilku browarów. Najlepsze okładki miała seria kolekcja literatury XX wieku z Wyborczej. Ta seria to był majstersztyk. Na obwolucie „Miasta i psy” Llosy był doberman, rozdziawiał pysk zupełnie jak w Psach Pasikowskiego, a na „Ja Klaudiusz” Gravesa – wielkie kolumny. Właściwie po takiej okładce nic już nie trzeba dodawać. Teraz Llosę wydaje Znak, który zrobił świetne okładki do Dzieł Zebranych Miłosza, dla takich oładek warto pisać cokolwiek. A u LLosy te okładki są wprost koszmarnie Znak spaprał, ile osób nie przeczyta „Święta kozła”, bo okładka jest w jakieś kwiatki i liście. Najgorsze okładki każe robić sobie Łysiak, są jeszcze nędzniejsze niż kolekcja Noblistów Dziennika. Ilustrowanie empirowym płótnem ze złotymi pszczołami (godłem cesarstwa) brzmi tak, fatalnie jak się czyta.
Na Międzynarodowy Dzień Książki, który był wczoraj, najlepiej przeczytać "Książki i ludzie" Barbary Łopieńskiej. Szukam tej książki już do miesięcy, mam ją w wersji elektronicznej, ale cóż to za frajda - książka z komputera.
W tej książce znani książki kupują, troszczą się o nie, ale też je kradną, czy upychają pod kaloryferem. I palą otem je w w piecu.
Komentarze