Są wśród nas i jest ich miliony. Kiepscy katolicy. Sam taki jestem.
Starają się, ale im przychodzi z trudem, a często wcale nie wychodzi. Mają problemy z nadstawianiem drugich policzków, z wiecznym przepraszaniem za siłową chrystianizację Prusów, za Giordano i za czarownice.
Ufają w zbawienie, ale mają świadomość tysięcy lat czyśćca, które ich czekają. Czy w takiej sytuacji te sto czy dwieście lat więcej czyni różnicę?
A można by obić kilka mord ku pokrzepieniu serc i ducha. Nauczyć kilka łajz szacunku i uprzejmości, a może nawet zapobiec jakimś łajdactwom, które się lęgną z bezczelności i bezkarności.
Rzecz jest warta przemyślenia. Sądzę, że sama możliwość powstania Armii Kiepskich Katolików powinna ostudzić co gorętsze głowy. A nuż spisywane są ich czyny i rozmowy?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo