Walna wygrana Demokratów w wyborach do Izby Reprezentantów to nie tylko problemy dla Trumpa, bo żadnej ustawy bez ich zgody nie przeprowadzi, co skaże go na urzędowanie wegetacyjne, a nie wiadomo jak to nerwowo choćby zniesie.
To także możliwość ustanawiania przez Kongres komisji śledczych, które mogą wiele krwi napsuć 45-temu Prezydentowi USA. I co najważniejsze niższa izba amerykańskiego Kongresu może wszcząć, w odpowiedniej chwili, procedurę impeachmentu i choć Senat pewnie Trumpa obroni, to Demokraci zadowolą się samym gonieniem króliczka, w obliczu wyborów za 2 lata.
A wczorajsza elekcja pokazała, że Republikanie mają się czym martwić, bo jeśli wyborcy zagłosują tak samo za 24 miesiące, to wynik 304-227 z 2016 na niekorzyść Clintonowej zmieni się na podobny, ale tym na rzecz kandydata Demokratów.
Otóż w 4 swing states, Wisconsin, Michigan, Ohio i Pensylwania, których elektorzy zagłosowali na obecnego lokatora Białego Domu, osiołkowi kandydaci wygrali wczoraj w wyborach do Senatu. A te cztery stany oznaczają 74 głosy elektorskie.
Dodatkowo z wyżej podanych 4 stanów, w dwóch ( Pensylwania i Michigan ) Demokraci wygrali wybory do Izby Reprezentantów w liczbie oddanych głosów.
Tymczasem Republikanie nie "przejęli" wczoraj w podobny sposób żadnego stanu, który zagłosował dwa lata temu na Clinton.
No i w końcu różnica we wczorajszych wyborach do niższej izby Kongresu wyniosła ponad 5 milionów głosów, podczas gdy Trump przegrał różnicą niecałych 3 milionów ( wygrywając jak pamiętamy w głosach elektorskich ).
Można więc powiedzieć, że wczoraj z Mekki demokracji zawiał wiatr wolności, który niewątpliwie pomoże w podobnej wiktorii w wyborach do Parlamentu Europejskiego, która, wliczając do eurofobów i antyliberalistów obecne partie rządzące w Polsce i na Węgrzech, zapowiada się, wedle sondaży, jak ta Zdanowskiej w Łodzi czy choćby Adamowicza w Gdańsku.
Inne tematy w dziale Polityka