Paragon grozy w Warszawskim sklepie
Klienta jednego z salonów samochodowych w Warszawie przeraziła kwota, którą musiał zapłacić za samochód. Napisał on list do swojej ulubionej "Gazety Niecodziennej Warszawskiej", w którym opisał swoje traumatyczne przeżycia.
Ponad 1,5 miliona zł za samochód?
Zszokowany klient powiedział, iż jak zawsze wybrał się po zakup nowego samochodu do jednego z Warszawskich salonów. Tym razem wybór padł na Bentleya. Za kupno samochodu na miejscu musiał zapłacić 1.527.242,42 zł.
Pan Jan, bohater listu, twierdzi że nie często bywa na Warszawskich salonach, wie że ceny nie należą do niskich - jednak to co zobaczył podczas płatności wbiło go w podłogę.
- Często kupuje samochody. Czasami w Łodzi, czasami w Bełchatowie. Tym razem wybór padł na Warszawę. Całe życie marzyłem kupić tam auto - opisał w e-mailu pan Jan dziennikarzom poczytnej "Gazety Niecodziennej Warszawskiej".
"Najdroższe felgi w życiu"
Pan Jan był niezwykle zbulwersowany kwotą jaką musiał dopłacić za alufelegi, które przypadły mu do gustu. Inne dodatki, choć drogie nie zdziwiły go tak bardzo. Dodatkowe 14 punktowe ogrzewanie czy opuszczane szyby gestem kosztowały dużo, jednak nie wszędzie można znaleźć takie udogodnienia.
- Felgi? Że aluminiowe? Trochę większe niż w Tico i kilkadziesiąt razy droższe? W jakim świecie żyjemy, że aluminium do Tico kosztuje 1000 zł za komplet a w Bentley trzeba dopłacić 32 razy więcej - napisał rozgoryczony pan Jan.
Co zawierał paragon grozy?
Pan Jan podczas konfiguracji samochodu dopłacił za fotele, które można regulować w 22 kierunkach (45 tys.) Każdy fotel posiada funkcję masażu (30 tys). Tapicerkę wybrał z 15 dostępnych wzorów o kontrastowych szwach z drewnianym wykończeniem Crown-Cut Walnut (70 tys), chromowane listwy na dołach zderzaków (21 tys.)
Czarę goryczy przelała widoczna na paragonie pozycja "Felgi 22 BENTLEY CONTINENTAL GT" za jedyne 43 tys. zł.
Dodatkowa opłata serwisowa
Do całości została doliczona opłata serwisowa w wysokości 285 zł.
- Kupić auto przyjechałem razem z żoną, czwórką dzieci, rodzicami i teściami. Podczas oczekiwania poprosiliśmy sprzedawcę o zamówienie królewskich melonów Yubari, podawanych z ziemniaczkami La Bonnotte wraz z herbatką Tieguanyin. Oczywiście dla każdego. Doliczenie opłaty serwisowej uważam za absurd. Na pusty żołądek nic nie kupuje, a chcieli abym jeszcze zapłacił za jedzenie - napisał wściekły pan Jan.
Dziennikarze "Gazety Niecodziennej Warszawskiej" zapytali sprzedawcę o tę sprawę. Przedstawiciel sprzedawcy skwitował wszystko jednym zdaniem:
"Jeśli się pytasz o cenę, to znaczy że cię nie stać u nas na zakupy".
PS.
Notatka jest reakcją na szokujący artykuł o paragonie grozy we Wrocławiu i ma wyraz mojego marnego "hómoru"
Komentarze