Po wyborach, a więc nihil novi

  Jedna trzecia. Trochę więcej niż jedna trzecia głosujących poparła w minioną niedzielę Jarosława Kaczyńskiego. A jednocześnie prawie połowa dorosłych Polaków zupełnie nie jest zainteresowana podjęciem decyzji, kto będzie prezydentem ich kraju. Byłby więc może wreszcie czas, by prezydenta Polski wybierało zgromadzenie narodowe. Połowie dorosłych Polaków jest to przecież i tak obojętne.

  Prawie 14 procent głosujących zmarnowało swój głos. Sygnalizowanie swych sympatii politycznych w wyborach na prezydenta i w sytuacji, gdy z góry wiadomo, że kandydat lewicy nie ma żadnych szans na to stanowisko jest nieodpowiedzialne. To marnowanie głosu wyborcy i czasu. O pieniądzach, które kosztować będzie przeprowadzenie drugiej tury wyborów nie wspominając.

  W drugiej turze wyborów głosować będą teraz musieli i tak na kogoś innego. Ale może właśnie dlatego w ogóle nie pójdą wówczas głosować. Frekwencja 4 lipca wyniesie, być może, 35 procent.

  Kolejne, prawie osiem procent wyborców potraktowało wybory jak swoisty plebiscyt ich własnych sympatii. Oddali swój głos po prostu na kogoś, demonstrując tym samym brak zrozumienia jakichkolwiek realiów. Musieli przecież wiedzieć, że i tak nic z tego nie wyniknie. Czy wiedzą to chociaż dzisiaj...

  Ilość głosów, jaką zdobyli obaj główni kandydaci zaskoczeniem nie jest. Właśnie takich wyników wyborów można się było spodziewać już od tygodni. Dwa procent mniej tu, dwa więcej tam nie zmienia tej tendencji. Polska, ta głosująca, podzielona jest nie od dzisiaj na zwolenników Polski otwartej, nowoczesnej, europejskiej i tej... historycznie (jeśli nie histerycznie) patriotycznej, często zaściankowej, chętnie roztrząsającej głośno nieistotne kwestie.

  Na ostateczną decyzję, kto zostanie prezydentem Polski na najbliższe pięć lat przyjdzie nam w tej sytuacji, niestety, poczekać kolejne dwa tygodnie. I jeśli frekwencja wyniesie jeszcze mniej, niż wczoraj, to po wyborach w dniu 4. lipca pozostanie przede wszystkim niesmak.

  Oto bowiem po raz kolejny dowiemy się, że żyjemy w kraju, w którym większość ma wszystko w przysłowiowej...