Jest, jak jest
Za dwa tygodnie będzie już po wyborach.
I wówczas okaże się, (czy to u nas po raz pierwszy?), że większość z wyborców nie wzięła w nich udziału. W trzecim dziesięcioleciu istnienia wolnej Polski do wielu Polaków nie dotarła podstawowa informacja, iż to właśnie oni sami mają bezpośredni wpływ na jakość własnego życia. Czy my nadal wolimy jedynie bezproduktywnie narzekać...
Korki, dziurawe ulice, niesprawna komunikacja, kiepski szpital, brakujące place zabaw, drogie i niewystarczające dla wszystkich chętnych przedszkola, brak parku, boisk - o tym wszystkim decydują burmistrz lub wójt gminy albo prezydent miasta, w którym mieszkamy. I rada tego miasta, tej gminy, tego powiatu.
Ale dla zdecydowanej większości nie jest to wcale oczywiste. Drogi, przedszkola lub szkoły budować powinien przecież rząd. I buduje, lepiej lub zazwyczaj raczej gorzej, ale... tylko drogi wojewódzkie. Za dziury w jezdni na naszym osiedlu, w naszej miejscowości, na naszej wsi odpowiada burmistrz lub prezydent czy wójt. Za oświetlenie lub jego brak też. Za brak chodnika także.
Jest, jak jest. To stwierdzenie zdaje się być w Polsce wytłumaczeniem stanu odwiecznego. Miejscowości, ba, nawet ulice największych miast wojewódzkich, przy których nigdy (więc i nadal) nie było ani chodnika ani jakiejkolwiek, chociażby utwardzonej jezdni pokutują u nas swą powszechnością. A władze, kolejne, tłumaczą się od dziesięcioleci zawsze w ten sposób. Nie ma środków.
Środki tymczasem są (zwłaszcza od chwili, gdy jesteśmy w Unii) i dowodem na to, są te miejsca na mapie kraju, których gospodarze potrafili w minionych latach udowodnić, że są i że jednak... można. A można, trzeba tylko chcieć. A nie opowiadać bez końca o piętrzących się w nieskończoność problemach. Władze nie sprawują swego mandatu po to, by generować lub werbalizować problemy. Władze mają je skutecznie rozwiązywać. Tymczasem nadal i bardzo często... jest, jak jest.
"Aż 301 wójtów i burmistrzów już wygrało wybory. Dlaczego? Bo nie mają konkurenta", czytam w lokalnym, zielonogórskim wydaniu "Gazety Wyborczej". W Polsce (według stanu na dzień 1. 1. 2010) istnieje 2 479 gmin. Więc na obszarze ponad 12 procent istniejących w Polsce gmin nie ma nawet chętnych do tego, by rządzić.
Czy to tylko lenistwo?
"Według Krzysztofa Lisowskiego, socjologa z Uniwersytetu Zielonogórskiego, wybory bez konkurencji psują jakość lokalnej demokracji.
- To tak, jakby w sklepie był tylko jeden telewizor i mówili nam, że jest najlepszy. Konkurencja, alternatywny wybór są bezwzględnie konieczne. Opozycji nie tłumaczy nawet racjonalne przekonanie, że burmistrz jest nie do pobicia, a my zrobimy kiepski wynik. No i co z tego?
Wybory są po to, by startować. A oponentom, podejrzewam, się nie chce. I to jest zły sygnał dla demokracji na dole", zauważa cytowany socjolog w tym samym, lokalnym wydaniu "GW".
Czy nasza demokracja tylko na przysłowiowym dole ma się "tak, jak się ma"?
I kto jest winien takiego, nieustannego stanu rzeczy?
Oni?
Grzegorz Ziętkiewicz
Utwórz swoją wizytówkę Dziennikarz prasowy, radiowy i telewizyjny. W okresie 1980 - 81 redaktor prasy NSZZ "Solidarność" ZR Wielkopolska w Poznaniu, internowany 13. 12. 1981. Na emigracji w RFN 1983 - 97. Były berliński korespondent Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa oraz korespondent paryskiej "Kultury". Autor periodyków (nakładem władz Miasta Berlina) o historii i współczesności Polaków w Niemczech i w Berlinie. W latach 90. współpraca dziennikarska z tygodnikiem "Wprost", "Rzeczpospolitą" "Tygodnikiem Powszechnym" i "Gazetą Wyborczą" oraz I PR. Obecnie autor cyklicznego programu o tematyce polsko-niemieckiej na antenie Radia Merkury Poznań. <a
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka