Po ślubie dziadek wraz małżonką błąkali się troche po Gdyni by wreszcie zamieszkać w kamienicy przy ul Morskiej (dziadek mieszkał tam do końca życia). Elegancki pan, zawsze na zdjęciach z laseczką i w kapeluszu, dobrze zarabiający, ostatecznie w tamtych latach dla cieśli - tego zawodu dziadek się dobrze wyuczył pracując w zakładzie stolarskim. Życ nie umierać. Niestety nikt nie jest doskonały i dziadek miał brzydki zwyczaj umawiac się z kolegami na karty, a że kto ma szczęście w miłości ten nie ma w kartach....... Z pieniędzmi zaczęło się robic krucho. Pewnej nocy na dziadka przed domem czekała jego żona i gdy ten wracał ze zwyczajowej partyjki i zwyczajowo bez pieniędzy ta zabrała mu jego laseczkę i tą laseczką stłukła go na kwaśne jabłko. Dziadek z dumą opowiadał o babci jak ta wyleczyła go z hazardu. Wyleczyła go do tego stopnia, iz on do końca życia nie tknął kart, nie zagrał nawet z wnukami w Piotrusia. Gdynia sie rozwijała i z wizytacja przyjechał Józef Piłsudski. Do dziś wśród pamiątek rodzinnych przechowywane są brzytwa i zegarek, które dziadek od niego w ramach wyróżnienia za "wkład pracy" otrzymał. Do dziś (mimo licznych remontów) są w Gdyni miejsca, na których "znać ślady rąk" dziadka. Praca cieśli, choć dochodowa, była jednak dosyc nieregularna, a że zaczęły się rodzić dzieci, trzeba było obejrzeć się za czymś bardziej stabilnym. I tak dziadek trafił do firmy Hartwig (obecnie tak się nazywa, jak przed wojną nie wiem, mozliwe że tak samo) gdzie został spedytorem. Jako że był osobą bardzo pracowitą i uczciwą szybko zdobył w pracy niezłą pozycję. Opowiadał ciekawą historię o tym jak został wysłany do banku po pieniądze na wypłaty. Po powrocie do firmy i odpieczętowaniu koperty z pieniędzmi stwierdził, że jest o 100 zł za dużo. Powiedział szefowi i stwierdził, że idzie oddac pieniądze kasjerowi. Gdy zjawił się w banku kasjer kazał mu sie natychmiast wynosić i nie chciał słyszeć o jakiejś pomyłce. Okazało się, że gdyby sprawa się wydała ten straciłby pracę dlatego wolał po cichu pokryc stratę z własnej kieszeni. Te 100 zł szef kazał dziadkowi sobie zatrzymać. Tak żyło się dziadkowi i jego powiększającej się rodzinie (trzech synów i córka) całkiem przyzwoicie. Może bez jakichś kokosów ale na stabilnym poziomie.
Niestety nadchodziła wojna..
C.D.N.
Inne tematy w dziale Rozmaitości