Piętnaście lat temu w pożarze hali stoczni podczas koncertu zespołu Golden Life zginęły 2 osoby, 5 zmarło później wskutek oparzeń, ponad 300 zostało rannych.
Leszk - były żołnierz zawodowy, dusza towarzystwa, Sowizdrzał. Miał niesamowita cechę, nie można było przy nim być smutnym, a kobiety w wieku od lat nastu w górę w jego towarzystwie rozkwitały. Potrafił wszystki paniom w firmie, tak bez powodu, przynieść kwiatki - ot tak dla poprawy samopoczucia bo podał deszcz. Pamiętam jak ze swojej limuzyny marki Trabant wyrzucił przez okno radio bo zdenerwował go jakiś komentator. Nie był święty, nie wylewał za kołnierz, a z poczuciem odpowiedzialności u niego też bywałom różnie, miewał ważniejsze rzeczy do zrobienia niz na przykład przyjście do pracy. Zawsze jednak po takiej wpadce potrafił swoim zachowaniem udobruchać szefa.
Cieszył się bo załapał fuchę, został ochroniarzem na koncercie, który 24.11.1994 miał się odbyć w gdańskiej hali stoczni. Zapraszał całą firmę, mówił, że załatwi nam najlepsze miejsca przy samej scenie, sam nie wiem jak do tego doszło, że nikt (choć wybierało się wiele osób) nie pojechał.
Gdy wybuchł pożar mógł uciec, wielki chłop bez trudu przecisnąłby się do wyjścia. Wychodził kilka razy wyciagając rannych i zaczadzonych. Za którymś razem nie dał rady, to jego wyniosły służby ratownicze, a może byli to przypadkowi uczestnicy koncertu. Z powodu licznych oparzeń całego ciała oraz dróg oddechowych przewieziony został do szpitala w Siemianowicach. Zmarł po kilku dniach.
Obecnie kiedy media nazywają bohaterem osobę, która przeprowadzi staruszkę przez jezdnię (oczywiście przesadzam) jakoś nie wspomina się o Leszku, człowieku, który w godzinie próby zachował sie tak jak powinien i zapłacił za to najwyższą cenę.
Leszek Bronk spoczywa na cmentarzu w Redzie koło Gdyni.
Inne tematy w dziale Rozmaitości
