gschab gschab
2074
BLOG

Idiotyzmy PRL-u, czyli jak mój ojciec został milicjantem

gschab gschab Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Początek tej historii ma miejsce w Warszawie w pierwszej połowie lat 60-tych ubiegłego wieku. Młoda Warszawianka poznaje chłopaka z Zagłębia i po pewnym okresie znajomości oboje poczuli wolę bożą co skończyło się ślubem w kościele Matki Boskiej Częstochowskiej na warszawskim Powiślu. Ślub ślubem ale jak to zwylkle bywa młode małżeństwo chce raczej mieszkać razem, moja mama (bo to ona była tą młodą Warszawianką) dysponowała niewielkim ale bardzo ładnym i położonym w pieknym rejonie Warszawy mieszkaniem kwaterunkowym. Wydawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie aby mogła w nim zameldować swojego męża (a mojego ojca), otóz nic bardziej mylnego. W tamtych latach Warszawa była tzw. miastem zamkniętym, nie mozna było uzyskać meldunku w stolicy jesli nie miało się w niej pracy , a nie dosto się pracy bez warszawskiego meldunku. I tak choć wedle prawa cywilnego i boskiego rodzice byli małżeństwem, to zgodnie z przepisami administracyjnym nie mogli mieszkać razem. Przepisy meldunkowe były dosyć rygorystyczne i notoryczne mieszkanie bez meldunku mogło się źle skończyć. Oprócz tego trzeba przecież z czegoś żyć, a bez pracy to nie takie proste.  Oczywiście pracę w Warszawie można było otrzymać mając skierowanie (prawie jak na wczasy:)), a meldunek "załatwiając" sprawę za pomocą odpowiedniej łapówki w administracji. Niestety ojciec mój był związany z górnictwem i jako taki stanowił istotny element na froncie walki o pokój i dobrobyt w związku z czym na skierowanie liczyć nie mógł, a na łapówkę nie miał wystrczającej ilości środków, a przede wszystkim dojść.  I tak przez jakiś czas błąkał się miedzy Warszawą i  młodą żoną, a Sosnowcem gdzie musiał pracować. Cała ta sytuacja, jak łatwo się domyślić,  nie była zbyt komfortowa dla moich rodziców. Ale od czego są koledzy, jeden z nich podpowiedział rodzicom, że nie maja problemu z meldunkiem funkcjonariusze państwowi. Szybki przegląd sytuacji, jak zostać funkcjonariuszem państwowym? ano najłatwiej zostać milicjantem. Niewiele zastanawiając się ojciec złożył podanie o przyjęcie do szkoły milicyjnej (mieściła się bodajże w Iwicznej pod Warszawą), jako że był po wojsku,  z pracy dostał bardzo dobrą opinię, a rodzna (przynajmniej na pierwszy rzut oka) była OK został przyjęty.  Po kilku miesiącach zwrócił sie do oficera politycznego (dla nie wiedzących co to za twór - połaczenie UB-eka z cywilnym księdzem, mający oceniać i kontrolować przydatność wszystkich w budowaniu PRL-u, jednocześnie będącym dobrym wujkiem, który może - jako reprezentant władzy ludowej, każdemu pomóc) z prośbą o pomoc w rozwiązaniu sytuacji meldunkowej. Przydział mieszkania to byłaby sprawa raczej nie do załatwienia ale tu chodziło tylko o meldunek. Podanie, telefon, akceptacja i mój ojciec został mieszkańcem stolicy.

Wszystko pieknie tylko, że tata wcale nie miał zamiaru być milicjantem, a wszystko wskazywało na to, że będzie musiał. I tu pomógł przypadek. Jak pisałem wcześniej ojciec był związany z górnictwem i kiedyś zabezpieczali jako młodzi milicjanci akcję straży pożarnej i od słowa do słowa okazało się, że jego wiedza bardziej przyda się w straży niż w milicji. Parę pism między udpowiednimi urzędami i tata zmienił mundur z niebieskiego na czarny.

Zresztą strażakiem też nie był zbyt długo ale to już odbyło się bez żadnych kombinacji.

Następna historia idiotyzmów PRL-u będzie o pogrzebie ks. Jerzego Popiełuszki i o tym jak siedziałem "na dołku" za morderstwo.

gschab
O mnie gschab

Wielbiciel rocka, piosenek Jacka Kaczmarskiego i żeglarstwa. Sybaryta

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Rozmaitości