gschab gschab
710
BLOG

Wakacyjnych wspomnień czar - Bukowiec n. Jeziorakiem

gschab gschab Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Będąc pięknym, młodym i genialnym, niestety z niezbyt wypchanym portfelem okres letniej kanikuły spędzałem głównie na wyjazdach „pod namiot”. Poznałem w ten sposób parę interesujących miejsc, do których do dziś mam sentyment i które, w miarę czasu i możliwości, odwiedzam również obecnie. Wyjazdy ekipą kolegów (czasem również koleżanek) zawsze pełne były atrakcji, tak jak w piosence „mało się jadło więcej piło”, ponieważ zawsze brakowało pieniędzy więc dużo energii poświęcaliśmy na zdobycie niezbędnej aprowizacji i to zarówno tej „stałej” jak i „płynnej”. Ogólnie wszyscy bawiliśmy się świetnie i do dziś wspominamy te wypady gdzie komfort zdecydowanie ustępował miejsca warunkom polowym. Może to kwestia wieku, może przygody i zamaskowanej wolności, a może wszystkich tych czynników razem ale we wspomnieniach ciepłe piwo pite z plastikowego baniaka nad jeziorem ma lepszy smak niż te dobrze schłodzone, sączone na leżaku przy hotelowym basenie.

Pierwszy raz na Bukowiec (wyspa połączona groblą z lądem na jeziorze Jeziorak) pojechałem pod koniec lat 80-tych. Zawiózł nas tam ojciec kolegi dostarczając jednoczenie nad wodę motorówkę, którą szaleliśmy ile się dało. Każdy miał jakieś zupki w proszku, trochę konserw w resztę mięliśmy zaopatrywać się na miejscu. Wyspa była własnością elbląskiego ZAMECH-u i spędzali na niej wczasy pracownicy tej firmy oraz mnóstwo osób nie wiadomo skąd i jak uzyskujących zgodę na pobyt. Parę domków kempingowych, kilka pól namiotowych, brak kibelków, dwa krany z wodą i zero gastronomii – to cała infrastruktura. Ale jakoś nikomu to nie wadziło, knajpa – tzw. „kufloteka” znajdowała się na początku grobli we wsi Wieprz, tam też był najbliższy sklep. Z ta knajpą to było śmiesznie, sprzedawali piwo z browaru w Kętrzynie, było ono strasznie rozwodnione i ogólnie ohydne, jednak z braku laku … jednak można było kupić tylko po trzy na głowę gdyż inaczej przydział jaki knajpa miała skończyłby się w ciągu jednego dnia, a miał starczyć na cały tydzień. Ot uroki socjalistycznej gospodarki. Dlatego każdy kto miał wodną podwózkę pływał na drugą stronę jeziora, do Siemian gdzie również mieściła się „kufloteka” ale taka bardziej „wypasiona”. Piwa nigdy nie brakowało i miejsca było dużo więcej. Spływały tam wszelkie wodne sprzęty z całej okolicy. Kłopotem były kufle, których zwykle było zbyt mało dlatego całkiem normalna procedurą było lanie piwa w wiadra, bańki na wodę, kanistry i inne naczynia. My wycwaniliśmy się i kupowaliśmy całą 100 litrową beczkę (kaucję płaciło się za kranik, za beczkę nie), którą przewoziliśmy na Bukowiec i stawialiśmy w centralnym punkcie naszego obozowiska. Zawsze mięliśmy mnóstwo gości co później było istotne gdyż jak skończyła się gotówka to robiliśmy zrzutkę i zawsze jakimś cudem na następną beczkę starczyło.

Niestety oprócz „zupy chmielowej” należy organizmowi dostarczyć również innych kalorii i tu nasza pomysłowość była nieograniczona. Zbieraliśmy grzyby, „organizowaliśmy” z pól warzywa, dostawaliśmy od zaprzyjaźnionych wędkarzy ryby, których mięli zbyt dużo. Wokół jednego z drzew plątało się kilka kur – same przyszły:)). Jakoś radę dawaliśmy.

Oprócz tego pływaliśmy motorówka po jeziorze i łapaliśmy gości na materacach, którzy wypuścili się zbyt daleko od brzegu, będąc ratownikiem WOPR-u miałem koszulkę i czapeczkę i zawsze jakoś się tak dziwnie zdarzało, że przyłapany na wykroczeniu delikwent zapraszał nas na wieczorne ognisko, a tam wiadomo piwko, kiełbaski, ziemniaki, czasem cos jeszcze – żyć nie umierać.

Mięliśmy całą flotyllę, dwa jachty chłopaków z Gdańska (pamiętam, że jeden nazywał się Mieczyk) oraz motorówkę ojca kolegi. Prawie co dzień pływaliśmy do Siemian gdzie uzupełnialiśmy zaopatrzenie, kiedyś płynąc z powrotem na środku jeziora scumowalismy się z dwoma jachtami. Oni widząc beczkę piwa pokazali nam flaszkę i tak jakoś się złożyło. Trzy dni stała ta wyspa na środku jeziora. Jej trzon stanowiły nasze dwa jachty i motorówka oraz dwie łajby osób poznanych na Jezioraku. Oprócz tego było trochę dochodzących z patrolem milicji wodnej włącznie.

Do tradycji należało odwiedzenie grobu Schulza znajdującego się na sąsiedniej wyspie. Ponoć przed wojną doszło tam do tragedii (za długo aby opisywać szczegóły ale rozmawiałem z ludźmi którzy jeszcze to pamiętali) i obecnie na terenie ruin domu straszy. Wybraliśmy się tam jedną łódką w sześć osób aby o 12 w nocy zapalić świeczkę na grobie Schulza. Całkowita flauta, pagajując dosyć szybko dopłynęliśmy. Kiedy zapaliliśmy świeczkę nagły podmuch wiatru ją zgasił. Spróbowaliśmy drugi raz – to samo. Nie wiem czemu ale dziewczyny jakoś tak szybko znalazły się przy łodzi, a my trzymając fason oznajmiliśmy, że wiatr jest zbyt silny i spróbujemy jeszcze raz, jak nic z tego nie wyjdzie to darujemy sobie. Próba trzecia zapalenia świeczki również skończyła się fiaskiem a my szybciutko ale z godnością znaleźliśmy się w łódce. Odpływając (znów na pagajach) widzieliśmy jak na górce na której znajduje się grób nie zapalona przez nas świeczka rozbłysła ogniem i światełko zaczęło się poruszać w górę i w dół oraz na boki. Atmosfera była mocno napięta, myśleliśmy, że ktoś nam robi kawał ale wszyscy znajomi znajdowali się w obozowisku, a poza tym skąd ten wiatr?

Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy i pobyt na Bukowcu również. Trzeba było wracać do domu. Ale pojawiliśmy się tam za rok gdzie za sprawą poznanych gości z Elbląga zaszaleliśmy na motorach.

gschab
O mnie gschab

Wielbiciel rocka, piosenek Jacka Kaczmarskiego i żeglarstwa. Sybaryta

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości