Rolex Rolex
114
BLOG

NIE ŻYJE BAL

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 18

 

Dzisiejszy wpis powstaje z konieczności na kanwie dyskusji o „haniebnym” i „nikczemnym” „sojuszu” (wszystkie trzy w cudzysłów), jaki zawiązał poseł Hoffman z PiS-u z nieznanym i imienia i nazwiska osobnikiem zbliżonym do wiadomych kręgów kojarzonych z SLD według naszego anonimowego źródła.

Wpis będzie się toczył na kanwie, choć wszyscy tego świata zaprzeczyli, by do jakiegoś zbliżenia mogło dojsć, ale to tylko umacnia naszych kochanych „mundurowych” w uroczystej „narracji”, w którym zamach na służby jest zamachem na Polskę i na nich osobiście.

Jest dzisiaj zapotrzebowanie na „mroczny sojusz”, który załamie tak dynamicznie rozwijającą sie karierę Mira, Gleba, Janusza i Grzesia, a to dlatego, że kariery te i tak, wbrew oficjalnemu dynamizmowi, nabierają pędu na swojej drodze w dół.

Widzenie swiata umacnia się, że tak to okreslę, służbowo. Ludzie, głupio, bo głupio*, ale jednak przywiązują się do materialnych apanaży, a już szczególnie tych, do których, gdyby nie mroczne związki, własnym wysiłkiem nie doszliby, bo za marni.

Moja polemika i powyższe, ostre i wprost kierowane słowa, nie dotyczą wszystkich tych, którzy cierpią na rezonans, a więc bezmyślnie i bez wynagrodzenia marnują cenny czas; czas, który winien być konsumowany na dokształcanie ogólne; a których pisania nieodłącznym atrybutem słynne „należyte wnioski” i „jednakowoż”na poczatku zdania.

Ten ostatni wysyp, choć nie masowy, jest jednak pocieszający, bo znaczy, że droga społecznego awansu, choć z powodów oczywistych trudna i wyboista, jednak pozostaje otwarta. Nie aż tak na oścież jak za PRL-u, gdzie wystarczało zakapować sąsiada; nie aż tak zamknieta, jak za PRL-u, gdzie nawet tomy pisane z wysunietym jezykiem, bez zakapowania sąsiada, na niewiele się zdawały.

Do tematu na słynnej kanwie wracam, bo zastanowił mnie trochę panujący wśród wielu piszących swoisty, polityczny nominalizm, który takim tworom jak SLD, PSL, SO, LPR czy PO przypisuje związaną z nazwą „bytowość”. Istnienie nazwy nie oznacza jeszcze konieczności istnienia jej realnego desygnatu.

Opisane powyżej twory to takie bytowe wydmuszki, interfejsy, przy pomocy których partia realna załatwia swoje życiowe interesy, a dzięki ich powoływaniu do życia i mnożeniu stara się zawsze, w kolejnym rozdaniu, wyjść na swoje, a przynajmniej skutecznie zablokować niekorzystny dla siebie rozwój wypadków.

Niekorzystny rozwój wypadków polegałby z grubsza na tym, że cała rzesza byłego PRL-owskiego aparatu najgorszego sortu musiałaby:

a)  Wziąć się do roboty, a tu mały wybór pomiędzy grabarzem i roznosicelem ulotek; wyszkolenie wszak polegało na wykształceniu w człowieku tych umiejętności, które nie przydają się w normalnym świecie.

b)  Odpowiedzieć za czyny popełnione.

Każdy interfejs ma skłonność do zużywania się. I nie chodzi tu wyłącznie o dłuższy proces w wyniku którego klientom nudzą się kobiety upadłe; ale również o zwykłe, doraźne, fizyczne ścieranie się makijażu, który to proces publiczność, po chwilowym zachwycie, widzi, i miast się zachwycać zaczyna się złościć i narzekać.

Ale przede wszystkim chodzi o to, że twory polityczne zwane partiami zmuszane są takich działań, które zużywają je moralnie. Wiemy do jakich upadlających zachowań zmuszani byli Glebcio i Miro; dzięki szczeremu przekazowi błazna z Biłgoraja mamy wiedzę, w jaki poniżający dumę człowieka sposób stawało się mafijnym chłopcem na posyłki. Taki stan intensywnego, moralnego niszczenia tej resztki, która zawsze zostaje w człowieku, prowadzić może do przeciążeń, a ich efekt może być florydzki; po nagłym załamaniu facet pakuje walizy i odmawia jakiejkolwiek współpracy; woli nędzne życie w kraju, gdzie domy w promocji można kupić już a kilka dolarów, brak umiejetności poruszania się w innym społeczeństwie skazuje na dożywotnie getto w towarzystwie Rycha i Zdzicha, ale wciąż lepsze to niż bezczelna buta byłych funkcjonariuszy.

A już tym bardziej, że płacą marnie, nic nie wspominają o uposażeniu emerytalnym, a po zużyciu zazwyczaj tracą zainteresowanie.

Dzisiaj interfesjem reprezentującym realną siłę jest Platforma Obywatelska. Partia tworzona wedle pijarowskiego schematu organizacji obywatelskiego buntu, zmiany i odnowy, której jednak prawdziwym celem było jedno: konserwacja. Stąd zapewne skłonność do określania siebie mianem ruchu „konserwatywno-liberalnego”, a więc konserwatywnego w zakresie stosunku do patologii, liberalnego w obszarze własnego stosunku do uczciwości.

Dzisiaj jeszcze interfejsem funkcjonariuszy (tej jej części, która prowadzi interesy; emerytów zdecydowano się spisać na przemiał, choć kilka „szczerych” wywiadów Kiszczaka przytemperowało zapędy i ograniczyło przemiał „po szarży”) pozostaje PO, ale zbliża się koniec jej funkcjonalnej przydatności.

Wojskówka swoje interesy już zrobiła. Korzystając z pośrednictwa znanych sobie jeszcze z dawnych czasów, wyhodowanych na sowieckim łonie, terrorystów, zawarła dochodowy deal z Katarem, uzależniając nas od dostaw skroplonego gazu, kupowanego po cenie ponad dwukrotnie wyższej niż ceny z marca 2010 roku, który odbierzemy, o ile Niemcy zgodzą się głębiej zakopać swoją rurę, i największy w historii kontaktów polsko-rosyjskich kontrakt gazowy, który uzależnia nas energetycznie, a dzieki wysokiej cenie i strukturze kontraktu (płać, bierz i płacz) zapewnia rosyjskiemu, państwowemu molochowi, godziwy, stały dopływ środków na wyposażenie własnych dłużb, które posłużą do jeszcze głębszej penetracji polskich sektorów gospodarczych (wiem, że to już mało możliwe).

      Teraz pozostały już tylko kłopoty, a więc realizacja zawartych umów, i konsumpcja „najlepszej metody walki z kryzysem” w drodze zadłużania kolejnych pokoleń Polaków.

Nic dziwnego, że powoli, choć konsekwentnie, zaczyna się ruch, którego celem rozpłynięcie się w politycznym niebycie zanim coraz bardziej pauperyzujące się społeczeństwo zacznie się zastanawiać nad wystawieniem rachunku.

Nie każdy ma dom na Florydzie.

Dlatego, na przykład, w cieszących się takim zaufaniem, fachowych (nomen omen) sondażach Radkowi Sikorskiemu strasznie spadło, kiedy skrytykował w ostrych słowach prezydenta RP.

Jak pamietam, to każdemu do tej pory rosło, kiedy krytykował w dowolny sposób, właściwy swojemy zapleczu kulturowemu.

Czyżby oznaczało to, że statystyczny Polak jest schizofrenikiem? Nie, zwyczajnie powoli realizuje się scenariusz: „uciekamy z baru, kogo złapią, ten płaci!”

A kto chce płacić?

Na miejscu PiS-u głęboko bym się zstanowił, czy w kolejnej, politycznej  kadencji nie powinni Polakami rządzić ludzie z PO. Ci, którzy nie uciekną.

Spośród wielu rzeczy, które ubogacają nie tylko jednostki, ale całe społeczności są rzeczy bezcenne, a jedną z nich jest nauka wysnuta z własnych błędów, krótkowzroczności i głupoty.

 

Pozdrawiam

* głupi, bo oni też są tworzywem, a nie twórcą, i ich też ktoś kiedyś wyrzuci, jak starą szmatę.

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (18)

Inne tematy w dziale Polityka