Prezes Kaczyński to jednak musi być gość na miarę ostatniego stulecia. Co najmniej stulecia!
Pan premier Tusk odbywa właśnie wspaniałą podróż (zwaną w kręgach: „Podróż Życia II), dzięki której już wkrótce oczy hinduskich przedsiębiorców z hinduskiej „Doliny Krzemowej” zwrócą się na dopiero co wypłukaną Polskę, i to jest zrozumiałe, bo jak woda sobie bezkarnie przez parę miesięcy różne rzeczy wypłukuje, to duża szansa, że fartem i z kilo krzemu się uzbiera.
Energiczna działalność premiera na odcinku hinduskim musi być dla Hindusów (i innych grup religijno-etnicznych zamieszkujących ten wielki kraj) interesująca; jako ludzie od kilku dobrych lat biorący udział w światowym wyścigu technologicznym i naukowym, mogą poklepać pana premiera po plecach w podziękowaniu, że ze strony Polski nic im nie grozi, skoro system fiskalny zaordynowany w naszym kraju przez tytanów intelektu skutecznie prowadzi nas w kierunku Indii, ale tych sprzed 50 lat. Kierunek jakby przeciwny.
W Indiach gwałtownie wzrosło spożycie mleka na mieszkańca, co może przyczynić się do światowego boomu w tym temacie; w Polsce spada, więc jest szansa na udane spotkanie się gdzieś „in the middle”, a już szczególnie wobec faktu, że nikt tak nie nadaje się do dojenia jak mieszkańcy pastwisk nad Wisłą.
Podróżując do Indii pan premier zahaczy o Wietnam, też słusznie. Skoro wracamy w oswojone nam mentalnie rejony PRL-u, doświadczenie Wietnamu nam się przyda. Tam też mają „Misia” na miarę możliwości, więc i nam się uda.
Muszę przyznać, że jestem pod olbrzymim wrażeniem nowej ery w polskiej polityce międzynarodowej, w której dokonaliśmy zdaje się czegoś dotąd niespotykanego i straszliwe nowatorskiego w dziejach, skoro wynajęliśmy panu Ławrowowi swój korpus dyplomatyczny, i to w czasie, kiedy rosyjscy generałowie GRU nie mogą być pewni dnia i godziny, jeśli zdecydują się na wizytowania zagranicznych kurortów, a sam pan premier Putin zrezygnował z posługiwania się telefonem komórkowym pomny casusu Dudajewa, który to casus pan premier Putin zna, jak nikt inny na świecie.
Trzeba tutaj docenić sprawność pana Ławrowa, który ledwo co przyjechał, a polska polityka zagraniczna drgnęła, to znaczy po okresie jej zupełnego nie funkcjonowania, zaczęła jeździć tam, gdzie pan Ławrow się boi albo nie lubi, bo William Hague to nie David Miliband, starszy i z większym doświadczeniem, więc nie da się go opędzić zwrotem: „A co ty mi tu, k...a?”, jak to przestawiciel Rosji ma w zwyczaju zagajać, dając dowód dobrej znajomości anglojezycznych produkcji gangsterskich.
Wedle starej sowieckiej zasady: „Nic tak dobrze nie działa, jak się dobrze op...i
Dobrze jest również wiedzieć, że żyjemy w państwie, w którym jednak coś tam na szczytach jest i chwała panu Ławrowowi, że potrafi nadać temu dynamikę niezbędną do działania.
Szkoda, że ktoś nie poprosił pana Ławrowa, by przy okazji op...a naszych leniuchów z korpusu, nie odbył, tak po znajomości, tournée po ministerstwach rozdzielając kopy w leniwe dupy naszych ministrów, którzy nie pamiętam jakie tam nazwiska noszą albo i nie noszą, bo jak mi Bóg miły, od paru miesięcy nic o nich nie słychać.
Jak o kimś nic nie słychać, to ciężko o nim pisać, chwała więc panu prezesowi Kaczyńskiemu, że raczył napisać list od siebie do ściśle określonej grupy adresatów, w sprawach wewnętrznych stworzonej i dowodzonej przez siebie zgodnie przepisami konstytucji organizacji, więc czołowi komentatorzy mają się czym zająć.
Ja też kiedyś, pamiętam, dostałem list. List był od p. Prezydenta Kwaśniewskiego, adresowany był do mnie, a w liście tym pan prezydent Kwaśniewski napisał fantastyczną bajkę, której dystrybucję w milionach egzemplarzy pokryli „dojeni” znad Wisły z własnej kieszeni.
Tamten list nie wart jest jednak dzisiaj roztrząsania, bo był dla bydła (o czym wiedzą Hindusi), więc jest jasne, że mogły w nim być bajki wpływające podprogowo na podniesienie zdolności produkcyjnych dla potrzeb przyszłego dojenia.
List pana prezesa do członków własnej partii jest tematem który warto wałkować; wiadomo, że potencjał polskiego rządu wraz z ośrodkiem prezydenckim, dziesiątkami najlepszych funkcjonariuszy byłego WSI, którzy właśnie budują BBN, może zostać zmarnotrawiony przez listy prezesa Kaczyńskiego, o czym wiedza dotarła nie tylko do Gwadelupy, ale i Florencji.
Tak się złożyło, że we Florencji byłem i w przerwie pomiędzy oglądaniem, co tam, panie, dają w Galerii Uffizi i sączeniem Brunello wypatrywałem, czy gdzieś nie pojawi się szlachetny ślad profesora Sadurskiego.
Nie pojawił się, a szkoda, bo miałem do profesora kilka pytań z dziedziny na której się zna, a przynajmniej powinien. Chciałem Go poprosić, żeby dokonał w czynie społecznym, na potrzeby polskiej społeczności blogerskiej, rozwinięcia tematu:
„Postanowienia Konwencji Chicagowskiej a bezpieczeństwo w ruchu lotniczym wojskowych i państwowych statków powietrznych”.
Z faktu, że pana profesora nie było we Florencji wniosłem, że zajęty pracą, jak już dzisiaj wiemy studiował rozwiązania gospodarcze i polityczne Chińskiej Republiki Ludowej.
Szkoda; niemniej i w jego przypadku, co pozwolę sobie zauważyć, fakt istnienia prezesa Kaczyńskiego ma olbrzymie znaczenie, skoro zmusza do przerwania badań i zajęcia się nieswoim listem nie do siebie.
Ale to dobrze, że wobec braku wyzwań stojących przed przyszłym bankrutem (rzecz o Ojczyźnie pana profesora, nie o samym profesorze), jest się czym zająć.
Pewna wątpliwość nachodzi mnie jedynie w związku z faktem, że bankructwo będzie miało słaby związek z panem prezesem Kaczyńskim, skoro jak wszyscy wykształceni ludzie w Polsce wiedzą się nie dorobił (ha!ha!), mały z Panem Profesorem, skoro płacą mu florenami we Florencji :), i niewielki z polskim rządem, bo ten znajdzie jakieś miejsca do roboty w Banku Odbudowy i Zastoju, lub innych.
Nie wierzę tez, żeby pan premier Tusk, podróżujący po Wietnamach, nie wziął na bok jakiegoś partyjnego, wietnamskiego kacyka i miękkiego lądowania choćby jednemu z kolegów nie załatwił.
Te nazwiska już nam się powoli zacierają w pamięci, ale przypomnę, że SĄ w Polsce tacy ludzie jak: p.p. Sikorski, Rostowski, Clebowski, Schetyna, Palikot, Graś, Kopacz.
Są! Choć jakby ich nie było!
Pewnie zajęci są lekturą tomów przywożonej nam z Rosji makulatury odnalezionej po długich miesiącach w różnych zakładach remontowych na terenie tego przyjaznego nam kraju, a chodzą słuchy, że Rosjanie dorzucą pierwsze wydanie „Wojny i Pokoju” Tołstoja z dedykacją:
„Dla najlepszego premiera RP – autor”
Się pan Graś naczyta! Będzie niczym druga brzytwa w Polsce!
Cóż, ważne, że najtęższe głowy w kraju i zagranicą czujnie przypatrują się Polskiej rzeczywistości wyłapując co istotniejsze jej składowe.
Wielkie dzięki – będziemy pamiętać.
Pozdrawiam serdecznie
Inne tematy w dziale Polityka