Tytuł sugeruje treść i tezę. Wspólna Europa - taka jaka wyłania się z Traktatu Europejskiego to wielki, zunifikowany twór o bizantyjskiej aparycji, zajmujący się kontrolą, regulacją i redystrybucją. Niemiecka nazwa tworu ma sens o tyle, że to Niemcy mają mieć najwiekszy wpływ na jego ostateczny kształt.
Nie sposób odmówić Niemcom prawa do czucia się związanymi ideą Cesarstwa. Korzenie idei tkwią w Rzymie, ale pierwsza próba restytucji dokonana został przez Karola Wielkiego, od którego Niemcy, Włosi i Francuzi mogą zaczynać liczenie swojej historii (w zasadzie od daty jego smierci (814) i Traktatu z Verdun (843), który ustanawiał działy nadane synom Karola). W projekcie karolińskim nasi praprzodkowie nie brali udziału - Karol nie widząc szans na podbój ustanowił granicą Cesarstwa Limes Sorabicum, linię dzielącą dzisiajsze Niemcy prawie że na połowy; w czasach karolińskich taki był zasięg słowiańszcyzny.
Drugą odsłoną idei cesarskiej było "Świete Cesarstwo Rzymskie" i idea również narodziła się w Niemczech, choć patronowało jej papiestwo. W życie usiłował wcielić ją Otton III z saskiej dynastii Ludolfingów. Koncepcja Cesarstwa opierała się na politycznej idei czterech filarów: Italii, Frankonii, Germanii i Sklavinii. Zaplecze ideowe stanowiło chcrześcijaństwo w rycie rzymskim.
Idea nie weszła w życie, bo Otton III wkrótce dokonał żywota w tajemniczych okolicznościach, a jego następca Henryk II widział rzecz odmiennie. Czy niezrealizowanie idei - wymierzonej w największą ówczesną potęgę - Bizancjum zawdzięczać należy agentom wpływu przywiezionym z Bizancjum przez matkę Ottona - Teofano? Tego nie wiemy, ale wpływ Greków na prawno-państwowe koncepcje niemieckich cesarzy musiał być znaczny. Echa tego wpływu widać w kilkusetletnich próbach podporządkowania Kościoła Cesarstwu (koncepcja bizantyjska). Po latach niepowodzeń udało się ten cel zrealizować w procesie Reformacji, która połaczyła postualty czystości wiary z upaństwowieniem kościołów. W krajach protestanckich kościół stał się instytucją państwową, a kapłan państwa urzędnikiem.
W połowie sredniowiecza Niemcy porzucili uniwesalizm, a Cesarstwo przyjęło przyjemnie brzmiącą nazwę: "Heiliges Römisches Reich Deutscher Nation". Za koniec Cesarstwa uznaje się rok 1806, kiedy to Franciszek II Habsburg zrzekł się tytułu. Spadkobiercą Heiliges Römisches Reich Deutscher Nation poczuły się Prusy, a w 1871 powstała utworzona pod egidą Prus właśnie Deutsches Kaiserreich nawiązująca do nazwy tzw. I Rzeszy.
Jak widać z tego wyjątkowo pobieznego skrótu Ideę Europejskiego Imperium o antycznych korzeniach zawłaszczyły Niemcy.
Czy Niemcy są genetycznie uzależnienie od zawłaszczonej idei? Tego pewnie też nie uda się udowodnić, ale jest faktem, że od czasów drugiej Rzeszy mają "parcie" we wszystkich geograficznych kierunkach.
Przywołane "parcie" dwukrotnie w XX wieku zostało powstrzymane przez europejskie narody, a w obydwu przypadkach do klęski przyłozyła rekę nowopowstała potęga morska - Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.
Jakakolwiek próba odbudowy Imperium pod egidą Niemiec musi być prowadzona niezwykle ostrożnie i etapami. Niemcy nauczyli się (choć nie powiedziałbym przy tej okazji, że jest to naród szczególnie pojętny), że wystepowanie jednoczesne przeciwko Francji, Anglii, Rosjii i USA jest dość ryzykowne. W związku z dwukrotną, pobraną i bolesną nauką zabrali się do nowej pracy metodycznie.
Najpierw odbudowali rdzeń Imperium w wydaniu karolińskim decydując się na zbliżenie z Francją (wykorzystali zresztą zupełnie niezrozumiałe antyamerykańskie fobie Gallów). I pracowali nad umacnianiem swojej gospodarki czekając na okazję. Ta pojawiła się po roku 1990, kiedy to Republika Federalna inkorporowała posowieckie NRD niwelując część strat wojennych.
Niemcy wykazali jeszcze pewną aktywność na Bałkanach przyczyniając się do eskalacji konfliktu jugosłowiańskiego poprzez wyprzedzające uznanie niepodległości Chorwacji, odegrali rolę w pacyfikacji Serbii i utworzeniu dwóch republik islamskich na południu Europy (miękkie podbrzusze) - Bośni i Hercegowiny oraz Albanii. Ostanie posunięcia były majstersztykiem, gdyż zostały wykonane przy udziale NATO, a więc za amerykańskie pieniądze. Gdzieś około tych wydarzeń w Waszyngtonie ktoś wreszcie pochylił się nad mapą i klepnął w czoiło. Stosunki amerykańsko - niemieckie ochłodziły się, a wśród amerykańskich polityków pojawiło się pytanie, czy aby na pewno Niemcy są największym ich przyjacielem na Kontynencie.
W latach 90 odświeżyła się również idea gnieźnieńska, czego echem było powstanie tzw. trójkata weimarskiego i huczne obchody 1000 lecia Zjazdu Gnieźnieńskiego. Wydaje się, że odwołanie do wydarzeń sprzed tysiąca lat było zabiegiem taktycznym obliczonym na uspokojenie Polaków, bo najścislejszy sojusz Francji, Niemiec i Polski nie stanowił by żadnej przeciwwagi ani dla USA, ani dla Rosji. Nie będę przesądzał - mogła to być naiwna i szczera poroniona koncepcja polityczna.
Kolejnym krokiem na drodze do budowy Imperium Kontynentalnego - przeciwwagi dla USA ma być całkowite zrzucenie kurateli byłej zamorskiej europejskiej kolonii. Nauczeni doświadczeniem dwóch wojen Niemcy przedefiniowali definicję "klucza". Otóż "kluczem" do nowego imperialnego otwarcia może być tylko Rosja z jej niewydolnością organizacyjną, zapóźnieniem technologicznym, słowem: Rosja ciągle na etapie smuty, za to bogata w surowce. Oś Berlin/Paryż - Moskwa jest idealnym rozwiązaniem dla wszystkich, którym nie podoba się Amerykańska hegemonia w Europie. Rosja z kolei potrzebuje nowoczesnych technologii i technik zarzadzania.
I zdecydowanie berdziej woli czerpać z Niemiec (historyczna droga) niż wiązać się z USA. To oczywiste, bo z tylko wobec Europy Rosja może wystepowac w roli równoprawnego partnera.
A idealnym rozwiązaniem dla konsolidacji Europy wokół europejskiego centrum osi Berlin - Moskwa jest centralizacja. Wszystkiego. Skupienie władzy nad redystrybucją pieniądza, tworzeniem prawa, polityką zagraniczną i obronnną w jednym miejscu. A w czyim ręku? Aby odpowiedzieć na to trzeba przeczytać Traktat Konstytucyjny i zastanowić się, kto go promuje, a kto usiłuje osłabiać jego unitarną treść.
A wracając na nasze podwórko: jako klient najwiekszego klienta realizowaliśmy do niedawna politykę naszego zachodniego sąsiada, przyłaczając się i do awantury bałkańskiej i popierając postulaty niemieckie w sprawie Konstytucji, ergo: utworzenia zrębów Cesarstwa. W sensie politycznym byliśmy przedmiotem działań dwóch, najpotęzniejszych autorów projektu: Rosji i Niemiec. Tym należy tłumaczyć penetrację przez Rosjan naszego sektora paliwowego i kontrolę nad spec-służbami wojskowymi, przy braku jakiejkolwiek reakcji ze strony służb niemieckich. Tym również nalezy tłumaczyć nadaktywność niemiecką na kierunku: propaganda i dążenie do opanowania polskiego rynku prasowego (częściowo wraz z dystrybucją).
Nagłego zwrotu w polskiej polityce nie przypisywałbym wyłacznie braciom Kaczyńskim i ich politycznemu zapleczu. Stawiam tezę, że inicjatywa musiał wyjść od Amerykanów. Bez ich wsparcia operacja likwidacji wywiadu i kontrwywiadu wojskowego nie mogłaby się powieść, a w szczególności żaden rząd nie wytrzymał by tak jednolitej wrogości prasy, produkowanego według najlepszych sowieckich i goebelssowskich wzorów szumu informacyjnego i nieustających prowokacji medialnych. Widzę tu pomocną dłoń i jest to dłoń Wuja Sama.
Ogromnie rozśmieszyły mnie opinie o tym, jak to Prezydent RP udał się do Prezydenta USA z nieprzygotowaną wizytą i nic nie załatwił, bo jest oczywiste, że nie o tarczę tu chodzi i zagrożenie przed Iranem i Gwaremalą, ale o system obrony Patriot, wymierzony w najbliższych sąsiadów: Niemcy i Rosję, co ma uniemożlić powstanie Imperium Europejskiego. Prezydent Kaczyński nie musiał do niczego przekonywać, bo administracja amerykańska realizuje swój plan według wcześniej przygotowanego i realizowanego projektu (za jego wiedząi zgodą, choć w oparciu o nierównoprawne realcje).
Jeśli dodamy do tego deklarację o "pomocy energetycznej", przez co rozumiem pomoc w zapewnieniu dywersyfikacji dostaw surowców energetycznych, brak reakcji na wygłoszony przez Kaczyńskiego w expose program energetyki jądrowej, rozmieszcenie wojsk amerykańskich w Polsce i Czechach (pod pretekstem ochrony baz, pod wezwaniem zagrożenia światowym terroryzmem, a jakże) widać, że Stany Zjednoczone aktywnie właczyły się w kontrakcję i wybrały sojuszników.
Jeśli dodamy do tego pierwsze posunięcia polityczne Prezydenta Francji Sarkozyego (antyniemieckie), to wydaje się, że wojna została otwarta na dwóch frontach.
Oczywiście sojusz niemiecko-rosyjski podejmuje kontrdziałania i śmiem sądzić, że i w naszym kraju te działania są widoczne. Ale nie zamierzam się podkładać. Pobawcie się państwo sami...
Czy Polska powinna, czy też nie podejmować działań zmierzających do rozbicia niemiecko-rosyjskiego projektu pod egidą USA?
Moja prywatna odpowiedź: osobiście nie chciałbym być obywatelem Imperium Europejskiego. Tym bardziej, że nie byłoby w nim miejsca dla narodu, a jedynie na regiony. Czy ja wiem, czy chciałbym mieć Kennkartę z "Lodzermensch" wpisanym w polu: "przynależność regionalna"?
Nie podobałyby mi się poza tym tony papierów, które Imperium rozsyłałoby miesiąc w miesiąc po swoich najdalszych zakątkach, nie podobałby mi się ekonomiczny (i zwiększający się) dystans, który Imperium dzieliłoby od tych centrów ekonomicznych mających inne poglądy na wolność gospodarowania.
No i to położenie w połowie drogi między Paryżem i Moskwą... Ale to moja prywatna opinia.
Cóż, zanim podejmiemy decyzję przeanalizujmy drugą opcję
Inne tematy w dziale Polityka