Oh say can you see,
by the dawn's early light,
what so proudly we hailed,
at the twilight's last gleaming?
Whose broad stripes and bright stars,
through the perilous fight,
o'er the ramparts we watched,
were so gallantly streaming.
And the rocket's red glare,
the bombs bursting in air,
gave proof through the night,
that our flag was still there.
Oh say does that star spangled banner yet wave,
o'er the land of the free, and the home of the brave [...]
jak w natchnieniu napisał Francis Scott Key pozostając pod wrażeniem bitwy o Baltimore. Pieśń stała się później (1916 i 1931) hymnem Stanów Zjednoczonych Ameryki i pozostała nim do czasów dzisiejszych.
Nie można oprzeć się refleksji, że pieśń powstała w czasach (1812) kiedy ogon odważył się machać lwem (United Kingdom of Great Britain and Ireland) i towarzyszyła historii do dziś, kiedy to ogon przepoczwarzył się w samego lwa, a z dawnego lwa pozostał pędzel na końcu ogona. Takie są losy Imperiów zauważmy i zachowajmy w pamięci, bo może nam się jeszcze ta myśl przydać.
Nie ulega wątpliwości, że Stany Zjednoczone Ameryki są dziś najpotężniejszym państwem świata, samotnym hegemonem, któremu nikt w pojedynkę nie może stawić czoła. Przewagę militarną, techologiczną i naukową Stanów Zjednoczonych nad resztą świata można chyba bez przesady przyrównać do przewagi Rzymu nad ościennymi ludami. Zasięg wpływów Stanów Zjednoczonych jest nieograniczony, a państwo to w zasadzie nie ma otwartych wrogów - to jest państw w sposób otwarty sprzeciwiających się jego hegemonistycznej pozycji. Dla porządku wyliczmy: Kuba Castro, Wenezuela Chaveza, Korea Północna Kim Dzong Ila, Iran Ahmadinejada, Syria Assada i... to by chyba było na tyle, ale jeśli znacie państwo wiekszą ilość otwartych wrogów Stanów Zjednoczoncy proszę o uzupełnienie. W każdym razie żadne z tych państw nie jest w stanie hegemonowi zagrozić, ni w pojedynkę, ni w komplecie. Każde z nich może przestać istnieć jutro, jeśli prezydent Bush uzna, że tak będzie lepiej albo weselej.
Obok krajów otwarcie niechętnych mają Stany Zjednoczone państwa (ludy, narody) niechętne nieotwarcie. Stanów Zjednoczonych nie lubi się w Europie. Podejrzewam, że z powodu żalu za utraconymi imperiami i za czasami, kiedy to Europejskie państwa tworzyły bloki, do których przyłączał się cały świat.
Tu kilka uwag zasadniczych. Imperia powstają i giną, ale cała historia krąży wokół imperiów. Skąd bieże się imperialny pęd ludzkości? Uniwersalizm, który każe dążyć do władania c a ł y m g l o b e m? Tego nie wiem, ale jest faktem. Jest również faktem, że aspiracje do opanowania całego globu zazwyczaj spotykają się z niechęcią innych państw, które tworzą koalicje, żeby do tego nie dopuścić.
Zostałem wczoraj kilkakrotnie upomniany, a w jednym przypadku wprost odesłany w Psychuszki (odsyłanie w psychuszki to kulturowy spadek po Breżniewie?) za to, że przypisałem Niemcom contr-imperialne ambicje. Przyznam się, że natężenie emocji związane z tym, że ktoś śmiał podjąć watek aspiracji imperialnych Niemiec mnie mocno zaskakuje, zwłaszcza w Polsce! Nikt się nie oburza, jesli takie aspiracje przypisuje się Rosji albo Stanom Zjednoczonym Ameryki właśnie, kiedy odzywają się głosy o idei jagiellońskiej - i to wolno - a jak się tylko Niemcom przypisze cechę, którą mają wszystkie normalne narody, to zaraz awantura i bilet w psychuszki. Czyż nie jest to dowód na istnienie silnego propagandowego niemieckiego lobby? No bo w zbiorowe, bezzasadne uposledzenie umysłowe nie uwierzę (to dopiero byłby spisek)!
"Ktokolwiek chce dominacji nie są to Niemcy!" wołają tłumy inteligencji i ma to tyle sensu, jakby wołano: "Ktokolwiek nogawkę gryzie nie jest to Azor!" w czasie gdy rzeczony Azor słynny z gryzienia nogawek "w całem Pacanowie".
No ale wróćmy do głównego wątku, który sam sobie bezceremonialnie przerwałem. Otóż, jako się rzekło, Stany Zjednoczone są jedynym hegemonem na tym łez padole. I przeciw tej hegemonii tworzą się koalicje. Jedną opisałem wczoraj. To restytucja Heiliges Römisches Reich Deutscher Nation w wersji "nieświętej", za to bizantyjskiej. Za najważniejsze państwa powstającej koalicji uznałem Niemcy i Rosję. Koalicja antyamerykańska bez Rosji nie ma absolutnie sensu i z tego muszą sobie zdawać sprawę i nad Szprewą, i nad Moskwą, i nad Potomakiem.
Czy "Nowe Bizancjum" (bo przecie nie czwarty Rzym bez łaciny i z nie-rzymskim prawem!) jest w stanie zagrozić hegemonowi? Zdecydowanie tak i tylko w takiej konfiguracji. Sama Unia (Związek socjalistycznych republik europejskich) nie. Rosja w pojedynkę też nie. Euro jest w stanie skutecznie konkurować z dolarem, gospodarka europejska nie nadąża, ale wzmocniona tanimi surowcami mogłaby podgonić, dla wielu krajów (narodów i ludów), które hegemona jawnie, półjawnie bądź niejawnie nie lubią, Bizancjum byłoby ciekawą alternatywą. W przestrzeni kultury i propagandy Bizancjum miałoby przewagę z miejsca, bo kulturowo hegemon jest europejskim bardzo niedorosłym braciszkiem. (Coś jak Rzym do Grecji w czasach, kiedy rodziło się Imperium Romanum).
Rzecz jasna hegemonowi pomysł Drugiego Bizancjum nie podoba się wcale i - ja tak uważam - podjął był właśnie kontratak, którego celem zduszenie hydry (hydry z jego punktu widzenia) w zarodku.
W tym celu (fanfary!) wybrał sobie nie mający za grosz ambicji imperialnych kraj nad Wisłą. Dlaczego akurat ten? Bo leży pomiędzy Niemcami, a Rosją! Jaki miał wybrać: Czechy? Słowację? Dla zrealizowania tego celu zaczął od zmian startegicznych. Najpierw wsparł ugrupowanie tubylcze, które nadawało się (ze względu na niechęć do Rosji i Niemiec) na zarządzanie projektem europejskiej dywersji. Kontratak wykonany przez mme Angele Merkel, która przyjechała osobiście wesprzeć "swoją" partię nie powiódł się za bardzo, a nawet zaszkodził dzięki nieeleganckiemu zagraniu z czyjmś tam dziadkiem, który podobno słuzył w Wehrmahcie. W każdym razie Stany Zjednoczone zainstalowały swój rząd i zabrały się do czyszczenia przedpola.
Najpierw wymieniono w kraju nad Wisłą tajne służby (rosyjsko-niemieckie) i zainstalowano nowe (amerykańskie). To było dość łatwe, bo w tajnych służbach wystarczy podpis jednego człowieka. Teraz służby amerykańskie zajmują się wyszukiwaniem i unieszkodliwianiem różnego rodzaju porosyjskich i proniemieckich kretów i LiSów. W sprawie wsparcia propagandowego i przełamania rosyjsko-niemieckiego frontu medialnego zaangażowano imperium medialne Murdocha, także już niedługo zapewne pojawi się nowy, świetnie redagowany "The dziennik" z plejadą najlepszych piór na łamach.
Znamy również czas, który Amerykanie sobie dali na "zduszenie w zarodku" i podporządkowanie Europy swojemu kierownictwu. "Ich" rząd w Europie wynegocjował na ostatnim szczycie 10 lat na zaprowadzenie porządku w zbuntowanej europejskiej kolonii. W tym czasie kraju nad Wisłą dokona się pokojowy desant US army, która poustawia nam całkiem nowoczesny system służący do straszenia Rosji i Niemiec (pod pretekstem straszenia Gwatemali i pingwinów na Antarktydzie), byc może Al Kaida wysadzi jakiś śmietnik na Ursynowie, co pozwoli na szybkie wprowadzenie super nowoczesnych systemów bezpieczeństwa i kontroli.
Co nam okupacja amerykańska da? Da nam szansę na niespotykany w naszych powojennych dziejach rozwój ekonomiczny. Inwestowanie w strefie europejskiego wzmożonego bezpieczeństwa (US army) to dobry biznes. Da nam szansę na uniknięcie eurokołchozu w dłuższej perspektywie i zafundowanie sobie zdrowej, na wzór amerykański wolnej gospodarki (chociaż Amerykanie nie będą nalegać, to będzie musiał być nasz wybór). Da szanse rozmawiać z naszymi sąsiadami z pozycji nie klienta klienta hegemona, ale bezpośreniego klienta hegemona. Jak ktoś będzie chciał gadać np. o wizach, a wstępu na Kapitol mieć nie będzie, to najpierw przyjedzie pogadać w Warszawie.
I na koniec. Pamietacie, że imperia nie są wieczne? Fajnie, że Jankesi upatrzyli sobie nadwislańskie łąki na inwazję. Ale nie zwalnia nas to prowadzenia własnej polityki zmierzającej do "wejścia w buty" regionalnego mocarstwa (długa droga). Czy to możliwe? Z jankeską pomocą tak, można przejść pierwszy etap budowy. Ale o tym w kolejnym odcinku: Corona Regni Poloniae?
Inne tematy w dziale Polityka