Protest do producenta filmu żyrującego „fizykę MAK-u” przesłałem opisując własnymi słowami, co sądzę o wszystkich „dokumentalistach” żyrujących osiągnięcia MAK-u i wspominając czule senatora kraju sąsiadującego z krajem gdzie działają „dokumentaliści” - McCarthy’ego. Czy trafiło nie wiem, ale na wszelki wypadek dorzuciłem nazwiska innych sąsiadów – Ethel and Juliusa Rosenbergów; nic w dzisiejszych czasach nie wydaje się trwałe, więc bałwaństwa „zachodnich demokracji” też mogą kiedyś przejść do rozdziału „dewiacje cywilizacji Zachodu”.
Cała jednak sprawa wydaje mi się być dość trudna w kontekście postawienia jej tamy, i zapewne miliony kanadyjskich gospodyń domowych obejrzą film reżyserowany przez generałową Anodinę. W końcu ma pieniądze, to kto jej zabroni reżyserować? A jej zdanie na temat katastrofy, które na podstawie sowieckiego scenariusza wyrobią sobie gospodynie ma trochę jak gdyby drugorzędne znaczenie, bo czy film wywoła wstrząs u dajmy na to – szefa służb specjalnych Kanady? Śmiem nie sądzić. Pogląd tak zwanej opinii publicznej na różne historyczne zdarzenia jest mało istotny, choć dopuszczenie do produkcji i późniejsza prezentacja filmu może (choć nie musi) sugerować, że społeczeństwa Zachodu dostają uspokajający przekaz, że wojny o Polskę nie będzie. Ale te społeczeństwa są w swojej masie i tak święcie przekonane, że Star Wars to serial dokumentalny, a rycerze Jedi istnieli naprawdę, więc znów – czy to aż takie wielkie znaczenie?
Bo wojny i tak nie będzie. Była wojna o Libię, ale zanim była to tysiące Libijczyków wystawiło własne głowy pod lufy uzbrojonego po zęby reżimu. Prowokowani, zachęcani lub nie, ale wystawili, i dlatego dostali pomoc. W Polsce dziesiątki tysięcy ludzi przekonanych ze 100% pewnością, że 10 kwietnia dokonała się dekapitacja polskiej elity (mniejsza gdzie) zachowuje się jak więźniowie super-strzeżonego obozu o zaostrzonym rygorze.
Profesor Baden, podczas swojej ostatniej podróży do Polski podkreślił, że nigdzie na świecie nie spotkała go odmowa przeprowadzenia ekshumacji, ale też wszędzie na świecie o ekshumacje prosiły go rodziny, które są dysponentem ciał bliskich. Proszę mnie oświecić, jaki to urząd dzisiaj może zabronić ekshumować ciała ofiar wobec których prokuratura zakończyła czynności?
Jeden z prokuratorów, dając dowód swojej znikomej znajomości prawa, postraszył, że jak ktoś się nie daj Bóg ośmieli, to będzie „bezczeszczenie zwłok”. Przyjąłem to wytłumaczenie na chwile, żeby się nie denerwować, ale nie można się nie denerwować zastanawiając się choćby przez 30 sekund, jak udowodnić osobie bliskiej (albo i dalekiej) przeprowadzającej ekshumację ciała i zlecającej autopsję patologowi (a więc osobie uprawnionej) w zamiarze uzyskania odpowiedzi na pytanie o przyczynę zgonu, zamiar bezczeszczenia? Jakieś pomysły?
Czyż nie lepiej byłoby zamiast załamywać ręce nad kanadyjsko-sowiecką kooprodukcją zrzucić się na dobrą kanadyjską kancelarię prawniczą, która już tam na miejscu, z Montrealu albo Ottawy wyśle pismo, że będzie dochodziła wielomilionowych roszczeń za nieprawdziwe, bo nie poparte faktami i uwłaczające pamięci ofiar zaprezentowanie wydarzeń 10 kwietnia 2010 roku? My mamy zdaje się kilka partii opozycyjnych, posłów, senatorów? Nie koniecznie muszą dawać pieniądze - mogą nie mieć - ale mogliby chociaż zaorganizować samą akcję zbierania i dokonać wyboru kancelarii. Za dużo oczekuję?
A nawet jeśliby przyjąć (a jest to założenie wielce prawdopodobne), że wszyscy mieszkańcy kraju nad Wisłą żyją w schizoidalnym matriksie, i schizoidalni prokuratorzy tak się boją Armageddonu, że nie boją się ośmieszać i kompromitować, to przecież jeszcze nie wszyscy zgłupieliśmy, póki my żyjemy? Wydawało mi się, że dotychczas znani byliśmy z poddawania się za późno, tradycyjnie po dwustu tysiącach, milionach ofiar, ale po – powiedzmy - stu?
Perspektywa trzech lat odsiadki w zamian za zdobycie ostatecznego i nie podlegającego dyskusji dowodu mnie osobiście wydaje się dość kusząca...
Grupa osiemnastu uczonych z Uniwersytetu Warszawskiego (fizyków, chemików, matematyków) ogłosiła, że dokona badań i obliczeń, których nie dokonała prokuratura. OK, no dwa lata od zdarzenia za pasem, ale powiedzmy – teraz nawet najbardziej ufny ufacz widzi, że prokuratura nie ma nic, bo nic nie badała... Ona (ta prokuratura) przez dwa lata pozorowała śledztwo, a potem ten który dowodził zaciemnianiem i sabotowaniem nakrzyczał na przełożonego w telewizorze tylko po to, żeby przełożony mógł go zwolnić, a na placu boju zostawić tych jeszcze bardziej przestraszonych i mniej gramotnych niż on sam. Fakt, że jeden się zorientował i odegrał teatrzyk ze strzałami znikąd i w nic, świadczy o tym, że wbrew pozorom jakiś tam potencjał intelektualny w nich drzemie.
Chociaż nie ma co przesadzać, bo jakby był ten potencjał naprawdę duży, to by wszyscy strzelali w okno, a nie jeden. Kilkunastu się tradycyjnie zagapiło...
Dwa lata po tragedii smoleńskiej większość pierwszoplanowych aktorów dramatu gra sobie w jakąś grę pod tytułem: „chodzimy na minie, więc chodzimy ostrożnie, żeby nie wybuchła”. A gdzie nasz mesjanistyczny wallenrodyzm? I czy ta mina jest rzeczywiście taka duża, jak prezent od Resenbergów?
Trzydzieści jeden lat temu bawiliśmy się w to, że boimy się Jaruzela, który chociaż śmieszny, to ma za sobą Rosjan, którzy śmieszni nie są. Czterystu ludzi po przeszkoleniu wojskowym w skali całego kraju i determinacji choćby w połowie tak silnej jak determinacja trzynastolatków w Sierpniu 44 popędziłaby ZOMO-wskie zagony na powrót w objęcia matek dojących krowy, bo przecież oni byli szkoleni w biciu maturzystów, staruszek i księży, a nie w stawaniu po drugiej stronie erkaemu.
Ale ryzyko było! No być może, ale żeby choćby czterystu nie chciało spróbować, jak duże?
Kilka dni temu ludzie, którzy zawodowo zajmują się szukaniem dziury w całym postawili ciekawe pytanie o dziwaczną inwestycję na Okęciu, na którą najpierw wydano grube miliony, a potem zburzono i zaorano. W 2004 zbudowano a w 2010 zburzono, żeby było ściślej, a cała informacja wraz z autorami pytań tu: http://clouds.salon24.pl/399036,byl-sobie-hangar-tajemnicze-okecie-2010
Ja wiem, to ta straszna sekta maskirowców, którzy zadają przerażające pytania, a my lubimy tylko te pytania, na które znamy odpowiedzi... Tylko wytłumaczcie mi kochani, dlaczego temat hangaru, który najpierw był niezbędny, a potem zupełnie zbędny miałby nie być interesujący? Jeśli to nie to, co podejrzewacie, to musi chodzić o gruby przekręt finansowy w armii... Parę baniek, żeby zbudowac, parę, żeby zburzyć...
Czy na tej bombie, tak silnej, że zdolnej rozsadzić naszą biedną Ojczyznę raz i na zawsze, jest napisane Okęcie, czy też nie jest?
Czy też żaden z dziennikarzy nie ma ochoty na Pulitzera?
A może jest jak w tym dowcipie, w którym do tramwaju wchodzi staruszka o kulach i widząc porozwalanych na siedziskach młodzianów i młodzianki nie reagujących na jej pojawienie się wzdycha: „Kiedyś to byli dżentelmeni i młode damy!” A jeden z młodzianów uprzejmie tłumaczy: „Dżentelmenów i dam to jest, babcia, na kopy... siedzeń w tramwaju jest za mało...
Może to o to chodzi?
Inne tematy w dziale Polityka