Marcin Horała Marcin Horała
2644
BLOG

Katastrofa smoleńska - wybuch braku podmiotowości

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 36

Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka, to wychowywanie dzieci biorąc rzecz en masse.

Jacek Kaczmarski, „Rejtan, czyli raport ambasadora"
 
Kiedy zaczęła się katastrofa smoleńska? Czy wtedy gdy skrzydło rządowej „tutki” skosiło pierwsze drzewo? Wtedy gdy samolot startował z Okęcia? A może w trakcie ustalania szczegółów wizyty prezydenta w Katyniu? Moim zdaniem musimy sięgnąć znacznie wcześniej.
 
Tak naprawdę katastrofa smoleńska rozpoczęła się od dwóch zdarzeń. Od zwycięstwa Wiktora Janukowycza w wyborach prezydenckich na Ukrainie i od wiecu prezydentów w Tibilisi w trakcie wojny rosyjsko-gruzińskiej.
 
Kluczowe było zwycięstwo Janukowycza, będące symbolicznym zwieńczeniem procesu powrotu Ukrainy do rosyjskiej strefy wpływów. Tym samym w optyce rosyjskiej Polska przestała być państwem leżącym poza zasięgiem rosyjskiej bliskiej zagranicy. Sygnały wysyłane przez Niemcy, przede wszystkim udział w budowie gazociągu północnego, również były zachęcające. Wskazywały, że Niemcy liczą się z koniecznością posunięcia się nieco na korzyść Rosji w Mitteleuropie. Oraz, że są do interesów swojego sojusznika-protektoratu – Polski – przywiązani w sposób, delikatnie mówiąc, nie nachalny.
 
Zmiana położenia Polski, wejście w orbitę realnej polityki rosyjskiej spowodował, iż Rosja nie mogła traktować nas dalej jedynie jako przedmiot prymitywnych prowokacji, dyżurny straszak na potrzeby wewnętrzne. Jeżeli znów pojawiła się szansa na przynajmniej częściową wasalizację Polski to należało przestawić kurs na oficjalnie przyjazny, przynajmniej wobec prorosyjskiej części sceny politycznej.
 
Oczywiste, że polityk polski, który skonsumowałby taką zmianę wizerunkową w polityce rosyjskiej, musiał dużo zyskać. I tu dochodzimy do wiecu prezydentów Europy Środkowej w Tbilisi. Stając tak mocno i skutecznie w obronie niepodległości Gruzji Lech Kaczyński automatycznie w optyce rosyjskiej wypisał się z grona potencjalnych beneficjentów zmiany rosyjskiej polityki. Pokazał, że jest politykiem rozumiejącym zasadniczą sprzeczność polskiego interesu narodowego z imperialną strategią Rosji i konsekwentnie, nawet w trudnych warunkach, działającym zgodnie z tym interesem a więc wbrew rosyjskiej strategii.
 
W sposób naturalny atrakcyjnym (bo i jedynym) możliwym partnerem do rosyjskiej gry stał się premier Donald Tusk. Pamiętne przemówienia na Westerplatte w 70 rocznicę wybuchu II wojny światowej zdawały się potwierdzać że jest to dobry kierunek. To wtedy Putin sformułował tak wprost jak się tylko da w języku dyplomacji ofertę do Niemiec, aby te dwa „wielkie narody” dogadały się co do podziału stref wpływów wśród narodów mniejszych. Pani kanclerz Merkel nie powiedziała wyraźnego nie, co w tym kontekście oznaczało zaproszenie do negocjacji – a premier Tusk dał sygnał desinteressment wobec tego rodzaju targów.
 
Wydarzenia związane z organizacją uroczystości katyńskich pokazały, że Putin w swoich rachubach się nie pomylił i dobrze ocenił Tuska. Polska strona ochoczo przystąpiła do gry mającej na celu przykrycie planowanego wcześniej udziału prezydenta w uroczystościach i medialne sprzedanie ocieplenia stosunków polsko-rosyjskich jako wyłącznej zasługi zręcznej polityki Tuska. Zarówno w interesie Putina jak i w interesie Tuska absolutnie nie było stworzenie wrażenia, że ocieplenie to wynika z faktu, iż wobec konsekwentnej postawy i umiejętności pozyskania lokalnych partnerów Polska stała się graczem, z którym należy się liczyć. I że choć w części jest to również sukces prezydenta Kaczyńskiego.
 
Z takiej logiki wynikała oczywiście chęć maksymalnego obniżenia rangi wizyty prezydenta. Jakie to miało konsekwencje w połączeniu z tradycyjną rosyjską solidnością i dbałością o bezpieczeństwo dowiedzieliśmy się wkrótce w bardzo nieprzyjemny sposób.
 
Nie jestem wystarczająco biegły w filozofii ani w fizyce żeby orzec czy niebyt lub antymateria mogą wybuchać. Ale pozwolę sobie na użycie słowa wybuch to tego, co stało się z naszym brakiem podmiotowości w ciągu pierwszej doby po katastrofie. To co do tej pory było hipotezą, zalążkiem, potencjałem niedorozwiniętym i nie do końca pewnym nagle przybrało spektakularną, namacalną postać jednocześnie znacznie przybierając na sile. Mieliśmy do czynienia z wybuchem naszego braku podmiotowości.
 
Bo oto nagle okazało się że suwerenne państwo nie ma właściwie nic do powiedzenia w sprawie wyjaśniania okoliczności tragicznej śmierci swojego najwyższego urzędnika i wielu innych bardzo ważnych dla funkcjonowania państwa osób. Że szczątki samolotu będącego w sensie imperium częścią terytorium Rzeczypospolitej Polskiej a w sensie dominium własnością tejże RP są wyłączone spod gestii władz polskich. Podobnie jak rzeczy znajdujące się na pokładzie samolotu w tym dokumenty i nośniki elektroniczne mogące zawierać tajemnice państwowe.
 
Z jednej strony mieliśmy państwo, które pomimo tragizmu z jednej a niespodziewaności zdarzenia z drugiej dalej twardo realizuje swoje interesy. Bezwzględnie egzekwuje suwerenność nad swoim terytorium i kontynuuje przyjętą wcześniej strategię wizerunkową. Bo przecież opóźnianie autobusu z Jarosławem Kaczyńskim tak, by Tusk zdążył na miejsce katastrofy jako pierwszy i przytulanie naszego premiera przed kamerami służyło dokładnie takiemu samemu celowi jak wcześniejsze przykrywanie wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Medialnemu sprzedaniu ocieplenia stosunków polsko-rosyjskich w sposób kierujący płynące z niego benefity w określone miejsce na polskiej scenie politycznej.
 
Z drugiej strony mieliśmy państwo zachowujące się jak bokser oszołomiony po knock-downie, który patrzy się tępym wzrokiem po ringu gdy przeciwnik robi z nim co chce. W kluczowym dla siebie momencie państwo polskie nie prowadzi właściwie żadnej polityki. Premier, tym razem chyba nie do końca świadomie, daje się dalej wykorzystywać do wizerunkowej operacji Putina. Godzimy się na przekazanie pełnej kontroli nad śledztwem w ręce rosyjskie na podstawie konwencji chicagowskiej, mimo iż bardziej do sytuacji pasowałaby umowa polsko-rosyjska dająca nam wpływ na przebieg śledztwa – choć był to jedyny moment gdy, korzystając ze skupienia uwagi światowej opinii publicznej, mogliśmy cokolwiek w sprawie kontroli nad śledztwem uzyskać.
 
Jakie były przyczyny takiego stanu rzeczy to kwestia wtórna. Czy premier zawarł teoretycznie wiążącą ustną umowę o polskim udziale w śledztwie? Czy w wyniku skrajnej niekompetencji polskich służb dyplomatycznych nie miał informacji o istnieniu polsko-rosyjskiej umowy o ruchu samolotów wojskowych przewidującą wspólne wyjaśnianie katastrof? Możliwa jest też hipoteza, że po prostu się bał. Przecież w dobę po katastrofie nie mieliśmy żadnej informacji co do jej przyczyn i nie było żadnych podstaw aby wykluczyć iż przyczyną mógł być zamach – a w takim razie Tusk mógł się obawiać, że jak nie zgodzi się na wszystkie propozycje rosyjskie to za jakiś czas piloci jego samolotu też mogą popełnić tragiczny „błąd” przy lądowaniu. Tudzież że nawiąże do tradycji polskich przywódców dostających podczas wizyty w Rosji zawału serca. Po ludzku, w sytuacji świeżego szoku po katastrofie, taki strach byłby zachowaniem zrozumiałym – ale dla polityka kierującego państwem w sytuacji kryzysowej jest niewybaczalny.
 
Szok, błąd, niekompetencja – jako się rzekło przyczyna jest tu mniej znacząca od rezultatu. A rezultat jest taki, że wyzbyliśmy się szansy na nie budzące wątpliwości wyjaśnienie okoliczności śmierci urzędującej głowy państwa. Odłóżmy już na bok ten nieszczęsny i jak się wydaje nieprawdopodobny zamach (choć wtedy gdy wyzbywaliśmy się kontroli nad śledztwem nie były jeszcze znane poszlaki wskazujące na ową nieprawdopodobność). Ale przecież błąd obsługi lotniska jest jak najbardziej prawdopodobną możliwością zarówno wtedy jak i dziś. Czy taka przyczyna katastrofy byłaby korzystna z punktu widzenia Rosji? Czy Federacja Rosyjska jest państwem dokonującym działań sprzecznych ze swoim interesem w imię miłości do takiej ogólnoludzkiej wartości jak prawda? Jeżeli z palety możliwych przyczyn katastrofy część godzi w interes Rosji – a Rosja całkowicie kontroluje wyjaśnianie owych przyczyn – to ostatecznego wyjaśnienia już nigdy nie możemy być pewni.
 
Mało tego, kontrolując całkowicie śledztwo Putin uzyskał też możliwość ręcznego sterowania polską sceną polityczną. Samolot raz podchodził do lądowania cztery razy, a kiedy indziej jeden raz. Raz polscy piloci nie umieli po rosyjsku, kiedy indziej umieli. Raz do katastrofy doszło o 9:56 a kiedy indziej o 9:41. I tak dalej i tak dalej. Gdyby premier Tusk bruździł Rosji w jakiejś sprawie cóż stoi na przeszkodzie żeby w toku śledztwa „odnalazły się” dokumenty wskazujące, iż przyczyną katastrofy były nieoficjalne naciski polskiego rządu by maksymalnie obniżyć jej rangę, ograniczyć obsługę itp? A gdyby Kaczyński i PiS grozili przejęciem władzy czyż nie można „odczytać” z szumów na skrzynkach nacisków prezydenta Kaczyńskiego na lądowanie? Już raz, w trakcie kampanii wyborczej, „odnalazł się” przecież podsmoleński „działkowiec”, który widział prezydenta w kokpicie tupolewa.
 
Czy za skrajną spolegliwością rządu np. w sprawie umowy gazowej nie stoi przypadkiem świadomość, że w razie braku spolegliwości w negocjacjach druga strona może odpalić dokumenty grożące nie tylko przegraną w wyborach ale wręcz Trybunałem Stanu? Oczywiście nie wiemy i wiedzieć nie będziemy. Ale pytanie jest logicznie spójne co powoduje że taką okoliczność musimy brać pod uwagę zarówno my, jak i osoby bezpośrednio zainteresowane. Właściwie to nieistotne czy Rosjanie mają takie dokumenty lub byliby w stanie wyprodukować. Wystarczy, że takiej ewentualności nie można wykluczyć.
 
Późniejsze zdarzenia to już tylko propagandowa operacja możliwie bezbolesnego wypijania piwa nawarzonego po katastrofie. Po pierwsze przyklejenie kwestii wyjaśnienia katastrofy do polskiej wojny kulturowej, tak by ktoś zgłaszający w tej sprawie jakiekolwiek wątpliwości był od razu klasyfikowany jako moherowy oszołom, którego z założenia ludzie na poziomie nie słuchają. Po drugie podbijanie medialnego bębenka polsko-rosyjskiej miłości takimi akcjami jak palenie zniczy i stawianie pomników naszym najeźdźcom. A po trzecie, pod tymi przykrywkami, na poziomie twardej polityki, proste obsługiwanie interesu rosyjskiego od negocjacji gazowych po specjalną odprawę ministra Ławrowa z polską służbą dyplomatyczną.
 
Z polską racją stanu czuję się głęboko emocjonalnie związany więc proszę mi wybaczyć na koniec grubą metaforę. Polityka Polski wobec Rosji w ostatnich miesiącach przypomina sytuację cwela, który na dzień dobry pod celą dostał lanie i teraz musi regularnie się nadstawiać najsilniejszemu gitowi – ale przy tym się uśmiecha, zapewnia że ma z tego dużo przyjemności a w ogóle to jest miłość i poważny związek z myślą o przyszłości.
 
Na przełomie XVII i XVIII wieku król August II Mocny postanowił podjąć grę z carem Piotrem Wielkim by przy okazji szykującej się wojny rosyjsko-szwedzkiej wykroić rękami rosyjskich żołnierzy udzielne księstwo dla siebie a jak dobrze pójdzie to i wydusić wewnętrzną opozycję. Skończyło się to wyniszczeniem kraju wojną północną i wprowadzeniem nad Wisłę rosyjskich żołnierzy i rosyjskiego ambasadora wydającego polskim królom polecenia.
 
Zimą 2010 roku premier Tusk postanowił podjąć grę z Putinem by przy okazji szykującej się zmiany polityki rosyjskiej wzmocnić swoje notowania i po raz kolejny upokorzyć prezydenta …

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka