Stocznie i pierwsze walki na Rajskiego i Mazurskiej
Przerwa śniadaniowa w „Warskim” rozpoczęła się koło godziny 9, w czasie jej trwania z jednego z wydziałów wychodzi kilkudziesięciu robotników, chodzą po terenie stoczni i nawołują do przerwania pracy. „Partyjni”, mający prowadzić planowane masówki, nie kontrolują sytuacji. Koło godziny 10 następuje tajemnicza awaria prądu, w stoczni nie działają telefony, podgrzewa to atmosferę. Antoni Walaszak, sekretarz wojewódzki PZPR (Ślązak, człowiek E. Gierka), odmawia przybycia do wstrząsanej niepokojami stoczni. Mówi ponoć przez telefon „z hołotą rozmawiać nie będę”. W tym samym mniej więcej czasie „staje” stocznia remontowa „Gryfia”, w której pracuje około pięciu tysięcy pracowników, półtora tysiąca z nich przepływa Odrę roboczymi promami, zmuszając ich załogi do współpracy. Kierują się do „Warskiego” nawołując do strajku. Około 10.30, pół tysiąca robotników „Warskiego” opuszcza przez otwarte bramy teren stoczni, idą w stronę centrum miasta, pochód ma charakter pokojowy (sic!). Warto tu zaznaczyć, że zdecydowana większość robotników pierwszej zmiany w „Warskim” została w stoczni do 14.30, czyli do końca dnia pracy. Demonstranci skandują „Żądamy obniżki cen”, „Szczecin z Gdańskiem”, „Chleba dla naszych dzieci”. Pod powstającym właśnie „Domem Marynarza” kolumna demonstrantów dzieli się, część chce iść pod KW PZPR a część pod Wojewódzką Radę Narodową (dziś Urząd Miejski). Do pierwszego starcia dochodzi na skrzyżowaniu ulic Rayskiego i Mazurskiej. Oficer z tyraliery milicyjnej rozlokowanej na ulicy Rayskiego wzywa demonstrantów do rozproszenia się, na co w odpowiedzi w stroną milicjantów lecą kamienie. Przy użyciu gazu i pałek milicja rozbija demonstrację, większość ludzi cofa się w kierunku stoczni. Opinię Edmunda Bałuki, przywódcy strajkowego z tego czasu, mówiącą o sprowokowanym charakterze pierwszego wyjścia do centrum miasta, politolog dr Michał Paziewski uważa za jeden z licznych mitów, które wytworzył „Grudzień”, do których zalicza m.in. pogłoskę o aresztowaniu delegacji strajkowej czy przebieranie się milicji w mundury wojskowe (to ostatnie nieporozumienie wynikało z wyglądu polowych mundurów milicyjnych). „Aresztowanie delegacji robotniczej” okazują się nieprawdą, lecz 17 grudnia „plotka” ta ma wielkie znaczenie i odgrywa dużą rolę w napiętej atmosferze panującej w mieście. Następnego dnia po utworzeniu Komitetu Strajkowego w spisanych postulatach nie ma mowy o aresztowaniu przedstawicieli strajkujących. Profesor Jerzy Eisler, historyk badający „Grudzień” powiedział mi w tym kontekście o „powszechnym lęku przed aresztowaniami, wynikającym m.in. z doświadczeń poznańskiego czerwca 1956 roku, kiedy to została zaaresztowana delegacja strajkowa”. Czy robotnicy Szczecina wiedzą o aresztowaniu komitetu strajkowego w Gdyni 15 Grudnia ?
Walki na nadodrzańskich bulwarach i podniesienie Mostu Długiego
Po rozbiciu pierwszej demonstracji i chaotycznym powrocie części ludzi w rejony stoczni, po jakimś czasie formuje się druga kolumna. Tym razem idzie ona bulwarem odrzańskim w kierunku Mostu Długiego (jedynego mostu drogowego łączącego lewobrzeżne centrum z prawobrzeżnym Szczecinem), gdzie demonstranci chcą połączyć się z robotnikami zlokalizowanych za rzeką zakładów przemysłowych. Kolumna zatrzymana zostaje przez szpaler milicji jakieś dwa kilometry przed mostem, w okolice nie istniejącej dziś stacji benzynowej (kadry z nieistniejącą już dziś stacją możemy zobaczyć w filmie A. Wajdy „Człowiek z żelaza"), na wodzie stoi statek straży stoczniowej „Strażak 22”. Rozbita kolumna cofa się do „Warskiego”. Most Długi zostaje podniesiony o godzinie 12, robotnicy prawobrzeża przechodzą przez rzekę wiaduktem kolejowym, oddalonym od podniesionego mostu o 2 km. Cały czas trwa wiec pod budynkiem dyrekcji „Warskiego”. W pewnym momencie podjechała w to miejsce karetka pogotowia. Jak ustalił dr Michał Paziewski, wysiadła z niej kobieta, która krzyczała „aby (stoczniowcy) nie szli do miasta, gdyż tam milicja strzela i są zabici i ranni”... Według dr Paziewskiego doprowadziło to do skutku wręcz przeciwnego. Uformował się drugi pochód, tym razem znacznie liczniejszy i już uzbrojony w łomy, grube kable czy pręty.
Bitwa o ulicę Dubois i wspomnienie Gaspara
Przy szkole podstawowej numer 27, w poprzek ulicy Dubois na skrzyżowaniu z ulicami Sławomira i Radogoskiej doszło do „ulicznej bitwy”. Siedemdziesięciu zomowców starło się tam z naciągającym pochodem. "W kolumnie wyróżniali się robotnicy w kaskach, w tym nader liczne kobiety. Z okien sąsiednich domów na ZOMO leciały doniczki z kwiatami, butelki po mleku czy piwie napełnione łatwopalnymi płynami”. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, iż Panie, mieszkanki tych budynków, uczestniczyły w tych „bombardowaniach”. Trwa regularna uliczna bitwa. Miotana broń demonstrantów to głównie kamienie z torowiska tramwajowego. W tym miejscu, po godzinie 12, zostały zgromadzone 1, 2 i 3 kompania ZOMO (jedna kompania to około 40 ludzi ). Na jednym z moich blogów relację z tych wydarzeń opisał anonimowy bloger „Gaspar” - myślę, iż jest warta przypomnienia. „Siedziałem sobie grzecznie w szkolnej ławce w klasie 2b. Około 10 patrzę w okno, a tu, całą szerokością ulicy Dubois (niedaleko stoczni), idzie pochód robotników w kaskach. Było to dla mnie zaskoczenie, bo pochody widziałem tylko 1 maja, a ten wyglądał inaczej. Większość dzieci wiedziała, co się dzieje, bo rodzice pracowali w Stoczni. Była lekka panika, ale pani zaczęła dalej prowadzić lekcję. Tak ok. 12-14 ten pochód to była już biegająca we wszystkie strony chmara ludzi i zomowców. Płonął gazik milicyjny, przewalony do góry kołami, wszędzie fruwały jakieś papiery. Wszędzie biało od dymu i gazu. Zomowcy strzelali w szkołę z granatników gazu. Uczniowie ze starszych klas rzucali z góry doniczkami, a potem wielu uciekło ze szkoły przez kotłownię. Po mnie przyszła babcia, zaprawiona w bojach po Powstaniu Warszawskim. Jeszcze w ten dzień na ul. Swarożyca był mały posterunek ORMO i ten też został rozbity, to właśnie papiery stamtąd latały po ulicach. To widziałem z domu. Może trzeba powtórzyć w realu te wydarzenia, jak zamkną stocznię, chętnych jest sporo po rządach PO w mieście”. Tyle, jeśli chodzi o wspomnienia uczestników, powróćmy do ustaleń naukowców. Około 12.40 ZOMO wycofuje się, prawdopodobnie w wyniku skończenia się zapasów pocisków gazowych, wystrzeliwanych w stronę demonstracji (w sprawie braku chemicznych środków służących tłumieniu demonstracji komunistyczne władze PRL wspomoże bratnie NRD). Nie udaje się uciec gazikowi milicyjnemu i dwóm jego podoficerom. Zostają złapani i bardzo ciężko pobici, gazik zostaje wywrócony i podpalony. Wracająca kolumna ZOMO odbija dwóch rannych. Autor niniejszego tekstu spotkał się z kilkoma świadkami twierdzącymi, iż jeden z milicjantów został w tym miejscu zabity, jednak według oficjalnych danych, w szczecińskim Grudniu nie zginął żaden milicjant. Może to właśnie na część tych dwóch szlachetnych milicjantów, do końca lat 80. w KW MO wisiała tablica pamiątkowa dedykowana milicjantom, którzy stali wówczas na straży ładu i porządku. Demonstracja posuwała się w kierunku KW PZPR, po drodze na ulicy Mazurskiej spalono jeszcze wojskowego „Stara 66”, w którym siedzą milicjanci. Milicyjnym maruderom nic się nie dzieje, lekko poszarpani uciekają.