"Historia magistra vitae est" – to stwierdzenie powszechnie znane, wręcz oklepane. Jednak jego istotny sens jest współcześnie jakby niedostrzegany. A znaczy on mniej więcej: Jeśli chcesz lepiej żyć w przyszłości, dziś sięgnij po nauki, jakich udziela nam przeszłość. Bardzo pomaga tu zrozumienie, że w relacjach społecznych wszystko już było, a kolejne pokoleniowe odkrycia kamieni filozoficznych i szczytowych osiągnięć ludzkości to tylko zmiana dekoracji w tym samym ciągle spektaklu w teatrze historii.
Kluczem jest tu prawdziwa nauka życia, czyli przekazywanie faktycznych zależności między ludzkim postępowaniem a jego konsekwencjami.
Mamy więc do czynienia z dziedzinami wiedzy i jej przekazywania. Oddziaływanie edukacyjne można podzielić na obszar wychowania (czyli ukształtowania pożądanych postaw) i obszar wykształcenia (czyli przekazania umiejętności i wiedzy). Można wyróżnić także obszar "utrzymania", najbardziej pierwotny, w którym zawiera się zarówno żywienie dziecka , jak i wpajanie mu podstawowych nawyków bytowych (w języku polskim "wychowanie" długo znaczyło właśnie zespół takich działań). Tutaj jednak on nas nie interesuje. Na marginesie warto zwrócić uwagę, że wszystkie trzy pojęcia zakładają czynność dokonaną.
Tematyka niniejszego cyklu będzie ogniskować się wokół wykształcenia, a celem artykułów jest zwrócenie uwagi na przykłady z przeszłości, ku nauce na przyszłość. Mamy również nadzieję, że wobec powszechnego zawstydzania nas przez "fachowców od cudzych dzieci", dostarczymy czytelnikom garści przykładów możliwej normalności. Aby uczynić teksty atrakcyjnymi, postaramy się odnieść do problemów współcześnie nabrzmiałych (edukacja pozaszkolna/szkolna; przymus szkolny/wolność; szkoła prywatna/państwowa; "dysedukacja"/koedukacja; ideał życiowy a edukacja itp.), a będących probierzami zmian dziejowych w interesującym nas obszarze.
CZĘŚĆ I: SZKOŁA W DOMU CZY SZKOŁA NASZYM DOMEM?
"Czy należy dzieci posyłać do szkoły, czy uczyć w domu?"
Takie pytanie rozważał w Institutio Oratoria mówca rzymski Marek Fabiusz Kwintylian (ok. 35-100). Współcześnie kwestia ta nie jest tematem głośnych debat. Zwolennicy nauki w domu są marginesem społecznym (oczywiście pod względem ilościowym, bo najczęściej to elita rodziców), a obowiązujący wszystkich cykl "od szkoły podstawowej przez gimnazjum do szkoły zawodowej/średniej" (czy nawet do "magistra") powszechnie uważany jest za jedyny model prawdziwej edukacji (i tak w starożytności po ok. 10 latach wykształcano obywatela, a dzisiaj po nawet 20 mamy bezradnego życiowo "wykształciucha"). Rząd w Polsce zezwala wprawdzie na nieposyłanie dzieci do szkoły, jednak samodzielnie uczący rodzice muszą realizować program zatwierdzony ministerialnie, a dziecko jest oficjalnie do jakiejś placówki przyporządkowane i zdaje w niej egzaminy. Tymczasem przez stulecia nauczanie domowe było niesformalizowane i dzięki temu różnorodne nie tylko metodycznie, ale również treściowo. Było także dominującą formą edukacji. Jak wyglądało życie bez szkoły? Prześledźmy kilka przykładów z historii edukacji pozaszkolnej prowadzonej w różnych miejscach i różnym czasie.
Kwintylian to pierwszy w Rzymie nauczyciel, który za prowadzenie szkoły otrzymywał pieniądze od państwa (choć w starożytności państwa bardzo rzadko mieszały się do edukacji, pisać i czytać umiało od 2 do 4% ludności - więcej niż w "oświeceniu"). Nie dziwi, że retor ten był zwolennikiem i propagatorem szkół publicznych. W Institutio oratoria omawiał powody, dla których starożytni Rzymianie obawiali się posyłać synów do szkół. Zarzuty ogniskują się wokół panujących w szkole obyczajów oraz poziomu edukacji. Pod względem wychowawczym obawiano się przede wszystkim rozpieszczonych rówieśników. Jeśli chodzi o jakość kształcenia, uważano, że nauczyciel w szkole nie jest w stanie poświęcić uczniowi wystarczającej ilości czasu i uwagi ("nie chciałbym jednak, aby syn był posyłany tam, gdzie jest zaniedbywany"1). Zarzuty brzmią współcześnie, prawda? Opinia o uczących się w domu była taka, że są to gorliwi, chętni do rywalizacji studenci; uczęszczających do szkół uważano za zaniedbanych edukacyjnie i wychowawczo. Kwintylian nie zgadza się z tą uogólnioną oceną i odpiera zarzuty stawiane szkołom, konkludując, że należy wśród nich wybierać, a nie ich unikać. Jednak między wierszami jego wypowiedzi można wyczytać, że posyłanie dzieci do szkół nie należało w Rzymie do dobrego tonu. Normą była edukacja domowa. Jej beneficjenci stawali się trybunami wojskowymi, namiestnikami prowincji, konsulami, a stwierdzenie, że do dziś czerpiemy (a raczej do wczoraj czerpaliśmy) z dorobku cywilizacji rzymskiej, jest truizmem.
"Nie wiedząc, jak mu ta wiadomość przyszła"
Teraz przykłady funkcjonowania edukacji niesformalizowanej w innym miejscu i czasie - w dawnej Polsce. W 1594 roku Jan Zamoyskifunduje akademię. Nie ma jednak ambicji immatrykulowania w Zamościu całego stanu szlacheckiego. Uważa, że nauczanie szkolne jest odpowiednie dla przyszłych urzędników, przydatne dla ziemian, ale szkodliwe dla osób przeznaczonych do kariery w dyplomacji czy wojskowości. Dyplomata musi zbierać doświadczenia na dworach, żołnierz na polu bitwy.
Bez wykształcenia formalnego wykonywano w Rzeczypospolitej Obojga Narodów wiele zawodów i zdobywano umiejętności, których naukę dziś objęto najściślejszymi regulacjami państwowymi i korporacyjnymi:
"(...) jawność sądów oswajała młodzież, od dzieciństwa prawie, z nauką prawa. Każdy szlachcic przyjechawszy do miasta, w którym sądy się agitowały, miał zwyczaj przez ciekawość przysłuchiwać się głosom lepszych mówców, prowadząc za sobą syna dorastającego (...) tak, że każdy Polak poznawał prawo, którem był rządzony sam nie wiedząc, jak mu ta wiadomość przyszła, i umiał w każdym interesie radzić sam sobie, obchodząc się bez pomocy prawników z powołania."2. Historia uczy, że we wszystkich naprawdę obywatelskich społeczeństwach poznawanie rodzimych praw i reguł zawsze stało na pierwszym miejscu. W mentalności staropolskiej patriota to ktoś, kto m.in. zna i szanuje ojczyste prawa i obowiązki. Obecnie mają wystarczyć nam frazesy o prawach człowieka, a prawdziwymi regulacjami życia "obywateli" zajmują się fachowcy. Ale nawet młodzi prawnicy mówią, że po 5 latach studiów muszą wszystkiego uczyć się w praktyce... I nie jest to nic dziwnego – w każdej żywej i ekspansywnej kulturze takie rzeczy, jak procesowanie się, kindersztuba, wojaczka, posłowanie, handel itp. sprawniej poznaje się w naturalnych warunkach; teoretyzowanie, sformalizowanie, sztuczność to cechy form schyłkowych.
W szkołach – także państwowych – uczą, że w okresie porozbiorowym Polacy nie ulegli wynarodowieniu. Nie uczą – co znamienne – prawdziwych tego powodów. Jednym z głównych jest domowe wychowanie i edukacja patriotyczna.
Przykładem Polaka, w którego rodzinie edukacja domowa była częścią wychowania, jest zesłany na Syberię za działalność narodową Medard Kończa (1808–1899). Nauczanie dzieci Medarda odbywało się według ustalonego przez niego schematu i obejmowało codziennie dwie godziny "lekcji" z matką oraz do trzech godzin lektury, którą dla całej rodziny czytał ojciec. Żona Kończy – mimo licznych obowiązków pani domu - przeznaczała ponadto około trzech godzin na czytanie opracowań naukowych (przede wszystkim z zakresu historii powszechnej, historii Polski, geografii) oraz doskonalenie języka francuskiego. Domowe nauczanie dzieci prowadzili Kończowie także na zesłaniu, a w okresach, w których rodzinie nie wolno było towarzyszyć Medardowi w odbywaniu kary, czuwał on nad kierunkiem edukacji korespondencyjnie. Z relacji historycznych można wnosić, że podobne, rodzinne podejście do edukacji nie było niczym odosobnionym.
Najczęściej po kilku latach nauki w domu edukację kontynuowano w szkołach. Jednak niektórzy sławni ludzie XIX wieku nie legitymowali się żadnym oficjalnym świadectwem. Tak było w przypadku m.in. Aleksandra Fredry i Ewy Felińskiej. Fredry nie trzeba chyba nikomu przypominać, warto jednak nadmienić, że ten "nieuk" był nie tylko pisarzem, ale także oficerem sztabowym w wojsku napoleońskim oraz posłem galicyjskiego Sejmu Stanowego. Natomiast Ewa z Wendorffów Felińska (1793–1859), sławna w swoim czasie, jest dziś postacią zapomnianą. Urodziła się na Litwie, po ślubie osiadła w majątku męża na Wołyniu. Za udział w antyrosyjskim spisku została zesłana na Syberię. Na wygnaniu rozpoczęła pracę literacką, kontynuowaną po powrocie do kraju (pamiętniki: "Wspomnienia z podróży do Syberii", "Pamiętniki z życia", powieści: "Hersylia", "Pan Deputat", "Ciotka i siostrzenica"). Felińska nie tylko nie ukończyła żadnej szkoły, ale od jedenastego roku życia, kiedy zakończyła się jej nauka francuskiego i muzyki, do wyjścia za mąż w wieku lat osiemnastu skazana była na samokształcenie (we wczesnym dzieciństwie straciła rodziców, stryj nie przykładał się do jej edukacji; związanie się z rodziną męża stworzyło jej możliwość także intelektualnego rozwoju). "Niewykształcona" Felińska była autorką projektu "Ustawy Handlowej" mającej ożywić gospodarczo Wołyń oraz założycielką szkoły dla ubogich dziewcząt w Krzemieńcu. Przetrwała zesłanie na Syberię, uratowała – także dzięki pracy literackiej – finansowy byt rodziny po konfiskacie majątku ziemskiego. Wychowała dzieci na dzielnych Polaków, co wiązało się niestety z odbyciem przez nie własnych "podróży do Syberii".
Dziś ze strony ludzi doświadczonych i rozsądnych słychać wezwania do działań analogicznych jak przed 200 laty – prowadzenia edukacji równoległej do oficjalnej (opierając się na rodzinach, organizacjach, parafiach). Argumentem jest to, że szkoła polska nie kształci już Polaków, lecz ludzi bez właściwości, którymi bez trudu można manipulować. Ostatecznie edukacja nie jest sztuką dla sztuki, ale ma służyć jakiejś grupie i szerzeniu jej sposobu na życie – w tym wypadku nam, Polakom. Pamiętajmy jednak, że rozwiązaniem nie jest stworzenie innego gorsetu, ale powrót do wielości rozwiązań edukacyjnych. Wielości, która była siłą dawnej Polski i Europy.
Ujednolicenie źródeł informacji prowadzi do zniewolenia
I jeszcze Stany Zjednoczone w XIX wieku. Bez żadnego wykształcenia formalnego można było wiele osiągnąć. Popatrzmy na przykłady dwóch profesji (dziś kojarzących się z "profesjonalizmem", tj. formalnym wyuczeniem): dziennikarza i szeryfa. Kiedy w 1830 roku Aleksander de Tocqueville zwiedzał Amerykę, w żadnej szkole nie uczono dziennikarstwa. Tymczasem wychodziło w Stanach 650 tygodników i 65 dzienników, a było to jeszcze przed obniżeniem cen gazet, dzięki któremu nakłady wzrosły trzykrotnie. Tocqueville nie jest wprawdzie zachwycony (estetycznie) poziomem czytanych artykułów, ale podkreśla, że są obiektywne i informują o sprawach interesujących czytelnika.
Cóż, obecnie dziennikarze nie mają czasu na banalne informowanie, zajęci są "misją", czyli wpajaniem ciemnej masie wartości aktualnych "kampanii społecznych" i konieczności dziejowych. Tak to z informatorów stali się wychowawcami i nic dziwnego, że tak im z tym dobrze. Tyle że nie każdy chciałby płacić za to wychowanie, raczej za świeże i wiarygodne newsy (podobnie jak Hollywoodowi - nie za dęte pouczenia z ekranu, a za przyzwoitą rozrywkę).
Amerykańskiego szeryfa, który był reprezentantem prawa i który stał się symbolem stanowczej sprawiedliwości, wybierali spośród siebie mieszkańcy (lokalnie jest tak do dzisiaj). Siedem ramion tradycyjnej gwiazdy na odznace symbolizuje: charakter, prawość, wiedzę, honor, uprzejmość, lojalność i sprawiedliwość. Nic o świadectwie szkolnym!
Zresztą, jak zauważa Janusz Korwin-Mikke, im ktoś jest bardziej wykształcony "naukowo", tym więcej ceni swoją głowę, a w końcu to policjant ma chcieć ją ryzykować dla obrony naszych.
Oczywiście w starożytnym Rzymie, w Koronie i na Litwie, a nawet w porozbiorowej Polsce, nie mówiąc już o Stanach Zjednoczonych, istniały świetne szkoły, mogące szczycić się swoimi absolwentami. Edukacja domowa nie jest z pewnością jedyną efektywną formą nauczania – dzieci, podobnie jak i rodzice, różnią się przecież między sobą. W sytuacji jednak, gdy państwo nie toleruje różnorodnej oferty edukacyjnej – istnieją wprawdzie szkoły niepaństwowe, ale muszą one realizować państwowy program - i interesuje się nie tylko wykształceniem, ale także "wychowaniem" dzieci, nauczanie domowe staje się dla niektórych rodziców jedynym wyjściem. Niestety i tutaj trzeba sprostać formalnościom i realizować "wymagania programowe".
Tymczasem - jak przestrzega Tocqueville - ujednolicenie źródeł informacji prowadzi do zniewolenia.
Zatem, czuj duch!
Renata i Adrian Lesiakowscy
Cytaty pochodzą z:
1) Quintilianus, Institutio oratoria, I 2, 1 – 16, (w:) O. Jurewicz, L. Winniczuk, J. Żuławska, Język łaciński, Warszawa 1999, s. 440 (tłumaczenie własne).
2) E. Felińska, Pamiętniki z życia, Wilno 1859, seria II, t. 2, s. 301.
Pozostałe materiały wykorzystane:
P. Jasienica, Rzeczpospolita Obojga narodów. Srebrny Wiek, Warszawa 2007.
F. Koneczny, O ład w historii, Warszawa – Struga 1991.
J. Korwin-Mikke, Dekadencja, Rzeszów 2002.
M. Krzemieńska, Rytm dnia powszedniego i świątecznego w polskiej rodzinie szlacheckiej na Litwie w XIX wieku, (w:) Kultura dnia codziennego i świątecznego w rodzinie, L. Dyczewski, D. Wadowski (red.), Lublin 1998.
A. De Tocqueville, O demokracji w Ameryce, Kraków 1996.
A. Winiarz, Historia instytucji pedagogicznych i kulturalnych, (wykłady na Wydziale Pedagogiki i Psychologii UMCS w roku akademickim 1997/98)
www.wikipedia.pl
kontakt email: knp@knp.lublin.pl
Trzymasz w ręku gazetę niezwykłą. Już sam tytuł "idź POD PRĄD" sugeruje, że na naszych łamach spotkasz się z poglądami stojącymi w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami. Najważniejsze jest jednak to, że pragniemy opisywać rzeczywistość nie z perspektywy teologii, dogmatów czy zmiennych nauk kościołów, lecz w oparciu o Słowo Boga, Biblię. Co więcej, uważamy, że Bóg wyposażył Cię we wszystko, abyś samodzielnie mógł ocenić, czy nasze wnioski rzeczywiście z niej wypływają. Bóg nie skierował Pisma Świętego do kasty kapłanów czy profesorów teologii. On napisał je jako list skierowany bezpośrednio do Ciebie! Od wielu lat w naszej Ojczyźnie pojęcia: chrześcijanin, chrześcijański mocno się zdyskredytowały. Stało się tak głównie "dzięki" zastępom faryzeuszy religijnych ochoczo określających się tymi wielce zobowiązującymi tytułami. Naszą ambicją jest przyczynienie się do tego, by słowo chrześcijanin - czyli "należący do Chrystusa" - odzyskało w Polsce należny mu blask!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura