Ignatius Ignatius
775
BLOG

Odrasta hydry łeb: Luxtorpeda - Relacja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Nowy koncertowy rok czas zacząć. Na przystanku Siemianowickiego Centrum Kultury zatrzymała się Luxtorpeda. Zgodnie z rozkładem jazdy zagrali w całości swój ostatni album Omega (2022). W rzeczy samej potencjał energetyczny w nim tkwiący sprawia, że trudno o lepsze rozwiązanie. To bezsprzecznie najmocniejsza Luxtorpeda i ogólnie materiał jaki popełnił Litza od wielu, wielu lat. Zapędza się na niej w rejony, które ostatni raz eksplorowane tak śmiało na Drinkersach z złotego okresu [chociaż nie tylko, bo swoim zwartym charakterem przywodzi mi na myśl Broken Head (2000) kiedy to skrzydłowym był już Perła], Flapjacku względnie 2Tm,23. To zastrzyk czystej, bardzo pozytywnej energii. Płyta skrojona tak żeby ją grać na żywo - od deski do deski. Bez zamulaczy, wypełniaczy i innych zapchajdziur.

Odniosłem wrażenie (podobne jak na koncercie Armii), że na Luxtorpedę przybyli niemal sami swoi - identyfikujący się z przekazem jakie zespół głosi za sprawą zaangażowanych tekstów. Rodzinną atmosferę potęgowała obecność małego stadka latorośli przybyłych na gig ze swoimi rodzicami. Przez kameralny charakter i bezpośredniość szybko w zespole nastąpiło rozprężenie pojawiły się drobne pomyłki, falstarty perkusisty a to Litza zaczął się gubić w swoich efektach, w których cały czas grzebał. Skądinąd fajnie się bawiąc i zmieniając brzmienie niektórych utworów. Owe lekkie niedomaganie tłumaczone było tym, że Litza dopiero wracał do formy po przeziębieniu. Wszystko to było jednak wybaczalne a dla fanów możliwość obcowania z człowieczą stroną muzykantów. Takim wyrazistym przykładem majstrowania w brzmieniu był kawałek „Krew z krwi" zagrany, kapkę wolniej, z ultra ociężałą, chropowatą gitarą. 

Hells Engels, bracia Marx - piekielni towarzysze

Wszystkie idee totalitarne płoną razem z Nietzsche


Już od „Antonówki" dobrze żarło i  rzuciło się w uszy to, że Omega (2022) na żywo zyskuje (żeby nie było produkcji studyjnej niczego nie brakuje). Jednak w warunkach koncertowych nabiera dodatkowej mocy, jest bardziej mięsiście i organicznie. W bardziej intensywnych momentach Krzyżyka widać perkusyjne powinowactwo z Ślimakiem. Od początku pędzili na najwyższych obrotach, „Antonówka", „Hydra" narzuciło odpowiednie tempo, które utrzymywało się niemal do końca pierwszej części gigu. Miło było skandować z zespołem zwłaszcza teksty do tego drugiego. 

Grad pocisków, grad pocisków

na nasz dom

W typowych dla Litzy pogadankach zaktualizował się jego bilans wnuków - piętnasty w drodze. Nastąpiły wyjaśnienia i sprostowania odnośnie tego co autorzy mieli na myśli. Okazało się, że „Ofiara z woli boli" nie jest o wojnie, która goreje od roku na Ukrainie. To metafora utworu z cyklu luxtorpedowej terapii małżeńskiej. Jednakże ze względu na rosyjską barbarię utwór zyskał dodatkowy kontekst.

Zagrany już w drugiej części koncertu, pandemiczny, dystopijny „Na czworakach" według Litzy został błędnie odczytany przez rzeszę słuchaczy. Nie do końca interpretacja fanów i krytyków pokryła się z intencją autorów. 

Pal póki możesz i jest taka możliwość

Nim nas zabije własna wstrzemięźliwość

Przed „Rauchen" Litza przyznał się do śląskich korzeni (bodajże Mysłowickich?) pozwalając sobie na kilka słów w gwarze. Swoją drogą, kawałek wywołał lekki ferment i ludziska również i z tym kawałkiem mają problem nie wiedząc co tak naprawdę zespół chciał przekazać w powyższych słowach.

Czujni słuchacze zorientowali się szybko, że podczas odgrywania Omegi (2022) pominięto... „Fetor mentora" ! zmieszany i zaskoczony Litza przeprosił i zagrano go już po zamykającym album utworze „Ja". Dzięki temu przypadkowi Litza ujawnił alternatywne, bardziej dosadne znaczenie - Smród moralisty ryje mi banie.

Ciekawym patentem okazało się okazjonalne wykorzystywanie krzykaczki przez Hansa aby wiernie wykonać na żywo wszelkie ozdobniki - modulacje głosu jakie poczyniono na płycie.  

Po takim skomasowanym ataku, druga część koncertu jawiła się jakby grana była przez inny zespół. Brakowało mocy i takie kawałki jak „Mambałaga" brzmiały jakby grała nieco podrośnięta Arka Noego... Oczywiście to tylko wyjątki. W trakcie koncertu Litza zapytał czy na sali jest jakiś farosz i zaklepał sobie po koncercie spowiedź, miało to miejsce przy okazji utworu „Siódme" - możliwe, że wcześniej ale na pewno temat z dwa razy wracał. 

Niewątpliwym atutem była modyfikacja setlisty o kilka niespodzianek. Inicjatorami tejże sytuacji była dwójka fanów - bardzo aktywny Patryk (był taki rezolutny, że grając na gitarze przed koncertem uzbierał na bilet), który w trakcie zapowiedzi utworu przez Litzę wszedł Robertowi w słowo i po „Fanatykach" zagrano „Amnestię", który zbiegiem okoliczności również, a może nawet bardziej pasował do pierwotnego planu. 

Po „Amnestii" w ramach koncertu życzeń, fan Robert przed koncertem zamówił utwór „Matarapatytaparatam" z dedykacją dla żony, która obchodziła 28 urodziny. Kawalek, który niestety też sprawił wrażenie rozmemłanego na tle dotychczasowej luty.

W trakcie „Ekoplanu uświadomiłem sobie, że ostatni raz Luxtorpedę widziałem w trakcie rozkręcającej się pandemii, tuż przed ukazaniem się Anno Domini MMXX (2020). Wówczas na nie licznych koncertach zagrali przedpremierowo dwa kawałki. Pamiętam, że Litza szumnie zapowiedział, że to nowy rozdział w dziejach zespołu - coś w tym jest biorąc pod uwagę charakter ostatnich wydawnictw np. jubileuszowe wydawnictwo Elektroluxtorpeda (2021), z elektronicznymi wersjami starych utworów, które świetnie się sprawdzają jako muzyczne  tło przed koncertami.

Litza tak gmerał w efektach, że się w końcu doigrał i międzyczasie doszło do krótkiej awarii, który wykonany jest w Sosnowcu. Stało się to pretekstem do żartu z Sosnowca - tak jak z Nazaretu, może być coś dobrego z Sosnowca. 

Największym zaskoczeniem był fakt, że „Autystyczny" nie wzbudził na początku spodziewanej reakcji. Czyżby przejadł się fanom? Po chwili jednak wskoczyli na odpowiednie tory i zabawa była przednia tak jak dziesięć lat temu. Jednak znacznie większą frajdę zespół sprawił grając na bis utwory - „Wilki dwa" i „Hymn". 

Dla autora niniejszej relacji punktem kulminacyjnym był jednak „Sęk" - czekałem na niego długo i w sumie nie spodziewałem się, że go ostatecznie zagrają. Jest to jeden z najlepszych utworów jaki Luxtorpeda dotychczas popełniła i w swej klasie może jedynie mierzyć się z zaadoptowanym utworem „Gdzie Ty Jesteś?". To była piękna rockowa kontemplacja - widać było jak sami muzycy go przeżywają.

Ostatecznie zespół nie wywiązał się z pochopnie rzuconej obietnicy na początku koncertu, że będą grać do białego rana - znalazł się ktoś odważny i biorący te słowa na poważnie i wypomniał to na koniec (była 21:00) - uwagę fanów skwitował... że przecież już świta.

Kawał dobrej sztuki, set się w środku momentami rozjechał (pod kątem dramaturgii i dynamiki) ale Luxtorpeda od zawsze lubi żonglować śmiertelnie poważną i zupełnie nie poważną tematyką, co jest istotnym atutem zespołu. 

Zapoznając się z ostatnim krążkiem wiedziałem, że w wydaniu na żywo będzie srogo i nie przeliczyłem się. Luxtorpeda jest idealnie naoliwioną lokomotywą, która pędzi przed siebie już ponad dekadę i mam głęboką nadzieję, że jeszcze przez nie jedno dziesięciolecie będzie kursować zgodnie z rozkładem. 

P.S. Luxtorpeda planuje przygotować coś specjalnego z okazji celebrowania jedenastolecia drugiego albumu Robaki (2012).


Ignacy J. Krzemiński

Zobacz galerię zdjęć:

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura