Ignatius Ignatius
143
BLOG

Crematory: Revolution - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Z perspektywy czasu decyzja o rozwiązaniu zespołu po tak mocnej płycie jak Believe nadal wydaje się kompletnie niezrozumiała. Jednak gra w zespole bywa uzależniająca jak silny narkotyk i muzyczny głód potrafi prędzej czy później przyszpilić. Chodź może ponosi mnie idealizm i pewnie powód był bardziej prozaiczny. Niewchodząc w szczegóły dokładnie dekadę temu Crematory wydało album powrotny, zatytułowany szumnie Revolution. Powrót zespołu do świata żywych pociągnął za sobą decyzję o powrocie do swojego starego loga. Jak zatem prezentuje się druga część białej trylogii, czy rzeczywiście jest to krążek na miarę rewolucji?
Za symbolicznym tytułem „Resurrection” kryje się przewidywalne industrialno-symfoniczne, baśniowe przygaszone intro z zaakcentowaną gitarą.

 

Wake up - is it real or a lie
inside - are you dead or alive
wake up - when our liar is killing us
all the fakes in we trust

Zimna elektroniczna otoczka będzie spowijać większość tego albumu czego dowodem jest „Wake Up”. Drapieżny cios przełamany klimatycznymi chórkami, nowoczesne gitarowe riffy tną i byłoby wspaniale, gdyby nie płaski growl Felixa. Radykalną zmianę brzmienia przynosi singlowy „Greed” - tutaj ukłon należy się za szczerość i pomysł na tytuł utworu pilotującego album. Zawsze podobało mi się samo obnażenie się artystów- celowe symboliczne bądź nawet podświadome niezamierzone - odnośnie podporządkowywania się regułom, w tym wypadku przemysłu fonograficznemu. Znów przestrzeń skutecznie wypełniają klawisze Katrin, która najpierw ostrzeliwuje nas piskliwymi klawiszami, z czasem przeszywa ostrymi szpikulcami by w końcu zasnuć nieboskłon nieprzeniknionym mrokiem. Gitara Matthiasa nie gorzej sobie poczyna przestrzennym mieleniem. Felix okrutnie charczy, czyste silne refreny Matthiasa nadają utworowi charakterystycznej crematorowej wzniosłości.
 

Dosłowne skoki w bok już zdarzały się temu zespołowi w swej niekrótkiej historii ale to co poczynili w „Reing of Fear” rzeczywiście może spowodować ciarki i zjeżenie się owłosienia na ciele, tylko że... z obrzydzenia. Mechaniczny zgrzyt i harmonia pianina nie budzą podejrzeń, gdy nagle bez żadnego psychicznego przygotowania, nie mówiąc o uprzedzeniu, włącza się… plastykowe dicho z cekynamy – remizowe, szwabskie klimaty płynnie wchodzą w bardziej rockowe standardy. Utwór ten musiał działać na metalową brać (goci wiadomo - zahartowana rasa jeżeli chodzi o tego typu wynalazki) tak jak pewien album na literkę „I”. Ja też byłem szczerze zaskoczony, niekoniecznie pozytywnie. Bardzo kontrowersyjne, w pewnym sensie odważne rozwiązanie – ale parafrazując klasyka: nie na take kreamtury my czekaly. Z czasem utwór się normalizuje, ostatecznie jest on po prostu chaotyczny i za bardzo przekombinowany.
 

Cóż przyznać trzeba, że zdarza się muzyki słuchać się również po to by podnieść sobie ciśnienie. Kolejnym przykładem idealnie do tego się nadającym jest „Open Your Eyes”. Znów nic nie wskazuje na muzyczne rewolucje, ot pianino, pulsacja w tle. Nagłe energetyczne uderzenie futurystycznego brzmienia, sympatyczny, czysty, silny wokal na pograniczu growlu – słowem wszystko pięknie, ładnie, gdy nagle wpadamy w czeluści chamskiego biciora. Cóż pozostaje w takiej sytuacji jak nie rozłożyć dłonie w geście rezygnacji? Na pewno bogactwa dźwięków i szerokich horyzontów temu zespołowi odmówić nie można.
Im dalej w głąb tym co raz bardziej syntetycznie, bit i niemal ravowe dźwięki szybko w przechodzą w metalowe granie. Ich Bin der Meister„Tick Tack” to utwór niemieckojęzyczny, klimatyczny o wysokim potencjale komercyjnym ale jednak z pazurem. Można się pokusić o stwierdzenie, że słychać wpływy nu metalu, który święcił jeszcze triumfy popularności.
 

A thousand times you scorch the heaven
a thousand times you banish countless souls
a thousand times you trust in the evil
a thousand times you abuse eternity

A thousand times you fly with the flames
a thousand times you die to win
a thousand times you glide through the night
a thousand times you deceive mankind

 

Po nowoczesnym zgiełku przyszedł czas na upragnione wyciszenie w typowym dla Niemców stylu. „Angel of Fate” rozpoczyna klarowne atmosferyczne intro, po nim wlewa się wrzący, smolisty riff a wraz z nim rozdzierający growl. Trochę napompowane brzmienie nadaje zwiewności. Ciekawy utwór ale brakuje mu większego kopa, dobrze, że chociaż dla kontrastu miło dudnią bębny nadające ciężaru.
Jednym z ciekawszych utworów, tym razem w pozytywnym znaczeniu jest „Solitary Psycho”, który kąsa rytmicznym brzmieniem i zdyszanym głosem. Utwór miło, spokojnie buja, wybijającym się fragmentem jest psychodeliczne wyciszenie z niebanalnymi rozwiązaniami brzmieniowymi, które nadają wręcz namacalnej przestrzenności.
 

Symboliczną „rewolucją” jest przerwanie pewnej tradycji – po raz pierwszy utwór tytułowy pojawia się bez opóźnienia. „Revolution” to rockowy feeling z niezłym riffem i wplecionymi agresywnymi klawiszami.
Ciężko przesterowane nu metalowe wejście otwiera „Human Blood”. Chropowate brzmienie w umiarkowanym tempie zniewala. Uderzenie gorącego gitarowego pulsu, utwór nieco przyspiesza po czym radykalnie zwalnia i zostaje wyciszony przez Spokojne klawiszowe plamy, której wturuje mrucząca melodeklamacja. Szybko ołowiany ciężar gitary powraca. Bardzo mocna kawałek, z prawdziwym powiewem świeżości na albumie.
Po krwawym kielichu dekadencji czas na bardziej optymistyczne klimaty jakie zaserwowano w „Red Sky” - chwytliwy, przebojowy, rockowy wstęp bardziej optymistyczny i oczywiście remizowe licho nawet tu zdążyło przywiać. Sytuację próbuje ratować ambientowy pasaż ale niestety paskudny posmak taniego dicha pozostaje -tfu. Bez rewolucji niestety jest utwór zamykający „Farawell Letter”- stonowane pianino i masakryczny czysty wokal, z czasem niby nabiera pazurka, ale bez wątpienia ten zespół ma problemy, aby wyjść poza utarty do bólu schemat.
 

Po mimo że mam wiele uwag to uczciwie przyznaje ma coś w sobie ten album, nawet gdy irytują mnie denne nie mal danceowe odpały Katrin i jej męża. Dzięki temu album jest niezwykle uniwersalny i nie przewidywalny, tam gdzie trzeba pobudza w innym miejscu wycisza. Jest to w końcu album stylistycznie chyba najbardziej odróżniający się album w historii Crematory.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura