Francuska Massacra od zawsze lubowała się w długich, pompatycznych wstępach, często kradnąc symfoniczne standardy. Na pierwszym demo od razu osaczeni zostajemy przez ogłuszające militarne, marszowe intro, gitara Jeana-Marca Tristana złowrogo bzyczy wprowadzając nas do jednego z największych szlagierów żabojadów – „Apocaliptic Warriors”. Już na tej pierwszej demówce wojownicy apokalipsy sieją zamęt i zniszczenie w jednostkach wroga. Mocarny riff - w tej wersji jeszcze zakłócany przez niedomagającą jakość , późniejsze odsłony będą niczym szlifowanie diamentu. Nagła, niespodziewana zmiana nastroju w postaci bijącego optymizmu z solówki gitarowej świadczą o triumfie apokaliptycznych wojów. Treściwy, bogaty w siarkę i trupi jad, death thrashowy klasyk. Główną zaletą tej wersji jest kipiący nienawiścią wokal Pascala Jorgensena - żadna późniejsza pozycja tego zespołu nie posiada takich partii wokalnych. „Toxic War” akustyczne miłe dla ucha intro - kanon musi być zachowany, owa sielanka spodziewanie zostaje skażona, niemiłosiernym ciężkim rytmicznym thrashowym grzaniem. Długi pasaż przerwany rozdzierającym opętanym skowytem, okrutny kawałek. Cenny kawałek bowiem utwór nie doczekał się innej wersji. Bardziej thrashowa jazda niż death metalowa, chwytliwy riff, dobra praca perkusisty - Laurenta Davala, który za długo nie gościł w zespole. Epicka rozbudowana solówka, której dobrze się słucha pomimo nikłej jakości demówki z połowy lat 80.
Również tytułowy utwór jest rarytasem, patetyczny wstęp, trochę pokraczny ale ma klimat... tak zdecydowanie ten zespół urzeka klimatem. te rozbudowane instrumentalne pasaże i furiacka szajba wokalisty, solówki pełne pasji brzmiące jak bzyczący niedorobiony komar Rozpędzona rzeź z skąpanym w krwi finałem - tak musiał skończyć niedorobiony komar pozostawiając tłustą krwawą plamę. „Day of the Massacra” brudna ekscytująca pasja bije z rozedrganych gitar - niejako hymn zespołu aż się chce za wokalistą drzeć, taki to na koniec hiciur wysmażyli.
Pierwsza odsłona, produkcyjnie nieporadna ale zwarzywszy na niemal chałupnicze warunki jakie zapewne towarzyszyły nagraniu, to i tak jest miodnie, Już na tym demie zespół buduje zręby swojego charakterystycznego, niesamowicie mięsistego brzmienia. Bardzo obiecujący początek jednych z najważniejszych francuskich wymiataczy, szczególnie cieszący się w Polsce estymą. Ta taśma rozpoczyna serię wydawnictw, które ukazywały się przez kolejne lata, niemal z zegarmistrzowską precyzją - co roku francuskie komando fundowało kolejną masakrę. Dziś już nie trzeba wygrzebywać patykiem ze strychu poplątanych taśm magnetofonowych, wszystkie trzy dema ukazały się na kompilacji The Day of Massacra - i jest to must have dla fanów starej dobrej szkoły.
Inne tematy w dziale Kultura