Ignatius Ignatius
173
BLOG

Brand New, You're Retro - Street Fighter II (1991)

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 2

Brand New, You're Retro - Street Fighter II (1991)Ćwierć wieku temu miał premierę sequel Street Fightera (1987). Wśród bijatyk trudno o bardziej klasyczny i kanoniczny tytuł niż ten jeden z flagowych arcadowych tytułów stajni Capcom. Gra która swoją grywalnością i grafiką (!) przeżyła mocno pierwsze odsłony równie kultowych gier z serii Mortal Kombat (2, 3), Tekken (1,2) – cóż przewaga przejaskrawionej, bombastycznej „animewanej” grafiki nad próbą zmierzenia się z grafiką fotorealistyczną i 3D. Trzeba zaznaczyć, że te gry wyszły ładnych parę lat po premierze Street Fightera II (1991)

Gra względem poprzedniczki to był cywilizacyjny skok – tak, tak, nie ma co się śmiać z dzisiejszej perspektywy to wszystko to jeden wielki archaizm ale w 1991 roku gra porażała swoim bogactwem ciosów specjalnych, epickich combosów czy nawet faktem (aż) grywalnych postaci do wyboru ! Zaznaczyć od razu trzeba, że każda postać posiada indywidualny styl walki, paletę ciosów a jeżeli chodzi o kwestie wizualne, różnice nie polegały zaledwie na kosmetycznych różnicach kolorystycznych, tylko zróżnicowaniem gabarytów, przez co pasiony sterydami sowiecki zapaśnik Zangief o monstrualnych (dosłownie) rozmiarach zestawiony z ideologicznie spokrewnioną Chinką Chian-Li. Każda z postaci reprezentuje odrębny kraj (z kilkoma wyjątkami – zrozumiała nadreprezentacja zawodników z Japonii i USA).

Jednak o sukcesie zaważyła dynamika gry niespotykana na taką skalę, można rzecz, że Street Fighter II (1991) był zapoczątkował nową erę bijatyk. Ponadto, gdy jeszcze weźmiemy pod uwagę opcjonalnego zwiększenia tempa rozgrywki, uzyskać można efektywną i przede wszystkim wymagającą wprawy i doświadczenia rozgrywkę. Jak wiadomo, jest to typowa arcadowa bijatyka, przez co nie ma sensu doszukiwać się jakiegokolwiek realizmu, ani pierwiastka symulatora. Postawiono na niczym nieskrępowaną dynamikę, większość wojowników posiada specjalne ciosy, które prezentują się jako nadnaturalnie szybkie i silne serie uderzeń i kopnięć i charakterystyczne dla serii Hadoken - czyli innymi słowy kule ognia/energii ciskane przez wojowników. Jest to jeden z znaków rozpoznawczych serii, dlatego nic dziwnego, że nawet Wormsy odpalające fireballe  zakładają czerwoną szarfę i krzyczą Hadoken... 

Brand New, You're Retro - Street Fighter II (1991)

Poszczególne domowe wersje sprzedawały się z wielkim powodzeniem przez lata w milionowych nakładach. Nic więc dziwnego, że Capcom wypuszczał na wszelkie możliwe platformy konwersje tego tytułu oraz wznowienia kosmetycznie zmodyfikowane – łącznie siedem odsłon z czego najlepszą jest prawdopodobnie jubileuszowa edycja wydana na PS2 zatytułowana Hyper Street Fighter 2 (2003), gdzie można z wygodnej perspektywy fotela przeanalizować różnice pomiędzy wcześniejszymi modyfikacjami – wygodnej i jakże oszczędnej, dzisiejszy gracz może od biedy grać w roma ściągniętego w parę minut z internetowego bezkresu. Roczniki urodzone w XXI wieku mogą już nie zaznać jaką frajdą było wrzucanie żetonów aby móc pograć w salonach do tego przeznaczonych. Najpierw oczywiście trzeba było sobie swoje odstać w kolejce najpierw w kasie po żetony a potem w kolejce do najpopularniejszych automatów. Wracając do różnic, pierwotnie jak zaznaczyłem wyżej, możliwy był wybór spośród ośmiu fighterów, późniejsze wersje umożliwiały wybór również z pośród czterech subbosów (łącznie 12 grywalnych postaci), mowa o tzw. Grand Masters: Balrog – inspirowany Mikiem Tysonem, zamaskowany zniewieściały torreador Vega, uprawiający Muay Thai Sagat (jeden z głównych wrogów Ryu) oraz główny boss Bison. W następnych wersjach dodano ponadto barwne postacie do odblokowania potężny rdzenny mieszkaniec Ameryki T. Hawk z Meksyku (nareszcie Zangief znalazł godnego przeciwnika), seksowna i bezwstydna Brytyjka Cammy, Fei Long z Hong Kongu, który podobnie jak Bruce Lee realizuje się w filmach gatunku kopanego.

Brand New, You're Retro - Street Fighter II (1991)O wymiarze sukcesu gry oprócz niezliczonej liczby sequeli i prequeli świadczą również  ekranizacje. Niestety jak to często bywa również i w przypadku omawianej gry, ekranizacje te okazały się jednym wielkim kiczowatym potworkiem – mowa oczywiście o Ulicznym wojowniku (1994) z Van Dammem, który swoją mielizną przebija nawet ekranizacje Mortal Kombat – chodź może nie zestawiajmy tych tytułów, bo MK miało przynajmniej nieśmiertelną ścieżkę dźwiękową, której motyw przewodni stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych utworów dziewiątej dekady ubiegłego wieku. Jest to dziwne, bo to smutne dzieło poczynił przecież Steven E. de Souza [Uciekinier(1987) Szklana pułapka (1988), Sędzia Dredd (1997)] Nie jest to może wybitny reżyser ale w gatunku akcja/science fiction, poczynił parę filmów, które dało się oglądać. Niejako rehabilitacją było bardzo ładnie zrealizowane anime Street Fighter 2 (1994), które ukazało się parę miesięcy później). Obie ekranizacje uwypuklają to co można łatwo pominąć w tego typu grach – fabułę, w zasadzie zastanawiam się po co twórcy bijatyk tracą czas na główkowaniem nad tak zbędnym aspektem, kiedy liczy się refleks i sprawność palców a nie sztampowe życiorysy poszczególnych zawodników, którzy i tak nie mają wyjścia jak oddawać się walce o to by zostać najlepszym wojownikiem na świecie – różnice polegają tylko na odwiecznej walce dobra ze złem, żeby do mordobicie jakoś uzasadnić – jedni chcą podbić świat, drudzy uratować przed tymi pierwszymi. Główną postacią jest japoński karateka Ryu – postać, która stanowi już nie jako jedną z maskotek Capcom, przez co obowiązkowo przewija się w przeróżnych crossoverach jak np. w jednym z moich ulubionych Marvel vs Capcom (1997). Ryu ma swojego funfla Kena (nie, nie tego od Barbie – chociaż włosy ma niczym najsłynniejsza lalka świata) oraz wspomnianą koleżankę Chian-Li, która realizuje się w Interpolu. Głównym złym jest szalony generał Bison, który kieruje zorganizowaną grupą przestępczą zwaną Shadaloo. Walki odbywają się w różnych krajach, i trzeba przyznać, że tła je reprezentujące to istna uczta dla fanów tego typu stylistyki, nie są one przesadzone, nie trzeba się obawiać oczopląsu od nadmiaru graficznych fajerwerków. Dzięki dużemu zróżnicowaniu każdego z nich, poziomy nie nudzą nawet przy dłuższym obcowaniu, czego absolutnie nie można powiedzieć o konkurencyjnych pozycjach.

Jak słowo „kultowe” zostało zdewaluowane dawno, dawno temu, tak chyba każdy się zgodzi, że w przypadku tej gry to słowo to za mało, żeby określić w pełni jej fenomen. Chodź późniejsze części już nie robiły takiego wrażenia, i były naturalnym powielaniem samego siebie, to nadal jest to jedna z najbardziej sprzedajnych serii w historii gier video. Zresztą nie ma co się oszukiwać, mówiąc Street Fighter, większość przywołuje sobie w pamięci właśnie jej drugą odsłonę i też najchętniej do niej się zawsze wraca. 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura