Po kilku dniach od wybuchu walk spisałem sobie trochę uwag na temat tej wojny. Ponieważ w moim odczuciu tekst wiele się nie zestarzał , postanowiłem go upublicznić w Salonie. W tamtych dniach można było dostrzec jedynie coraz większą niekonsekwencję i chaos panujący w głowach decydujących o kształcie tego, co się dzieje. Na tym tle jedynie rosyjscy przywódcy wydawali się być opoką stałości. Niezmiennie powtarzając do znudzenia te same frazesy o zaprowadzaniu porządku, przymuszaniu do pokoju i wycofywaniu sił na z góry upatrzone pozycje. W sumie idąc tym tropem Niemcy także wycofywali swe siły we wrześniu 1939 roku w kierunku Warszawy, Krakowa itd. itp. Ale dość o tym. W podobnych przypadkach zawsze warto się zastanowić, kto miał interes w tym, by sytuacja zaistniała i jakie otwiera ona dalsze możliwości. Pobawmy się zatem w małe political fiction, które przerodziło mi się w ten poniższy przydługi post.
1. Zatem najpierw interesy rosyjskie.
- Rosji jest cholernie nie na rękę azersko-gruziński rurociąg. Chodzi tu nie o małą Gruzję czy równie mały Azerbejdżan. Chodzi o panowanie nad całą Azją Centralną. Rura z Baku, nad którą nie miałaby kontroli Rosja umożliwi takim krajom jak Turkmenistan, Uzbekistan czy Kazachstan eksport gazu i ropy po normalnych rynkowych cenach oraz bez kontroli Rosji. Rosja straci w ten sposób główny środek nacisku i główny argument zarówno w Europie jak i w Azji Centralnej. Rosja przełknęła gorzka pigułkę, jaką była bezpośrednia rura z Kazachstanu do Chin, jednak w tej inwestycji spore udziały ma rosyjski koncern. O ile ze stratą Chin ze swojej strefy wpływów Rosjanie pogodzili się już z 50 lat temu, o tyle z utratą tak potężnego instrumentu nacisku jak surowce energetyczne w przypadku kierunku Europejskiego – łatwo się nie pogodzą.
- W przypadku krajów Azji Centralnej działa zasada „pokorne cielę dwie matki ssie”. Krajami tymi rządzą dawni kacykowie lokalnych oddziałów KPZR. Jedynym wyjątkiem jest Kirgizja, ale ona nie ma ani ropy ani gazu. Ma jedynie czystą wodę, a to na razie za mało, by się o nią zabijać. Zarówno Uzbekistan jak i Kazachstan, pomimo okresowych mariaży z USA, nigdy nie deklarowali rosyjskich antypatii. Owszem zdarzały się rozbieżności między tymi krajami a Rosją, ale zawsze dotyczyło to konkretnych spraw a nie całokształtu. I mimo, że Uzbekistan i Tadżykistan udostępniły swoje terytoria USA dla wojsk, które biorą udział w operacji afgańskiej, to jednak rosyjskie wojska także „gwarantują pokój” na tych terenach.
- Z tych samych powodów Rosjanie są wybitnie niezainteresowani, by zapanował spokój w Afganistanie oraz Pakistanie, który umożliwiłby wybudowanie kolejnego wariantu rurociągu do pakistańskiego portu w Karaczi. Najprawdopodobniej z tego powodu, już kilkukrotnie główny uzbecki terrorysta, Dżuma Namangani z międzynarodowego obecnie Islamskiego Ruchu Uzbekistanu (IRU), zanim został prawdopodobnie zabity w 2001 roku, był ewakuowany ze swoich górskich uzbeckich i tadżyckich kryjówek na terytorium afgańskie. Pisze o tym m.in. Ahmed Rashid. Im dłużej trwa zamieszanie pomiędzy afgańskimi plemionami tym dłużej Rosja może kontrolować całą Środkową Azję, trzymając ją za gardło za pomocą linii przesyłowych głównego ich eksportowego towaru, czyli ropy i gazu.
- Ostatnio coraz więcej krajów, do tej pory posłusznych woli rosyjskiego hegemona zaczęło podnosić głowę i buntować się przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Kraje bałtyckie dawno zostały spisane na straty, ale umówmy się – to nie jest kluczowy rejon. Najpierw Gruzja, później Ukraina, Łukaszenko na Białorusi chyba też zaczyna sobie zdawać sprawę, że jego dni są policzone, bo sprzedał już rosyjskim koncernom w zasadzie wszystko, co miał do sprzedania. Uzbekistan i Kazachstan zaczynają też się odszczekiwać od czasu do czasu i coraz śmielej spoglądać w stronę coraz bardziej stabilizujących się Chin. Trzeba przeprowadzić jakąś pokazową akcję. Najlepiej zgodnie z amerykańską doktryną wojny prewencyjnej opisaną przez Chomsky’ego (Chomsky, Hegemonia albo przetrwanie, Warszawa 2005, s.25). Ofiara takiej wojny:
1) Musi być praktycznie bezbronna.
2) Musi być na tyle ważna, by w ogóle opłacało się podejmować jakieś działania.
3) Musi dać się ją przedstawić jako ucieleśnienie skrajnego zła i bezpośrednie zagrożenie dla naszego przetrwania.
Irak spełniał wszystkie warunki. Rosja robi wszystko by Gruzję przedstawić także jako spełniającą te warunki, ale wierzą w to chyba tylko sami Rosjanie. O zachętach wysyłanych Gruzinom przez Rosjan i przez Amerykanów można poczytać gdzie indziej. Wystarczy zauważyć, że to, co Rosjanie wyprawiają w Gruzji, to całkowicie jawne wymierzanie karnych batów niegrzecznemu dziecku. I to w imię jego dobra: czyż plądrowanie Gori, wysadzanie okrętów w Poti i przejmowanie magazynów broni w Senaki nie jest „przymuszaniem do pokoju” i zabezpieczaniem Osetyńczyków przed ludobójczymi napadami Gruzji? A wysadzenie mostu na głównym szlaku kolejowym? A podpalenie parku narodowego? Czyż nie jest to w cywilizowany sposób dawanie nauczki niegrzecznemu barbarzyńcy?
- Reakcje świata są dla Rosjan nieocenionym papierkiem lakmusowym pokazującym, do czego mogą się posunąć w innych interwencjach „w obronie swoich obywateli”. Opieszałość tych reakcji już pozwala mówić Rosjanom o możliwych atakach na Polskę, ostatnio pojawiają się nawet głosy o atakach jądrowych. Jestem przekonany, że Rosja nigdy nie posunie się tak daleko, jednak reakcje Europy wiele mówią o jej kondycji, która jak widać wróciła chyba do stanu z 1938 roku: najlepiej nie robić nic.
2. Korzyści amerykańskie.
- Amerykańska gospodarka wali się od jakiegoś czasu i choć nie widać jeszcze na horyzoncie ewidentnej katastrofy, to w misternej konstrukcji rysuje się coraz więcej pęknięć. Urzędnicy w obecnej administracji amerykańskiej potrafili przekonać ekipę, że trzeba postawić na zbrojenia, że Ameryka jest zagrożona i że kolosalna kasa musi iść na rozwój wojskowych zabawek. Zabawek tych nie projektuje się w ciągu kilku miesięcy. Obecnie cykl wytworzenia tak skomplikowanej maszynki jak nowy samolot, trwa co najmniej kilkanaście lat, nie mówiąc o systemie rakietowym obejmującym całą planetę. Ten jakże drogi system stoi obecnie pod znakiem zapytania wobec prawdopodobnej zmiany ekipy w Waszyngtonie. Trzeba zrobić coś, aby uzasadnić jego konieczność. Imperialne zakusy Rosji świetnie się do tego nadają. Wystarczyło tylko zasugerować Tbilisi, że Waszyngton stanie w obronie Gruzji, a Rosji, że Ameryka kolejnego frontu otwierać nie będzie.
- USA może sobie pozwolić na rosyjska dominację w Europie. Co więcej, mocna Rosja oznacza słabą Europę. Rosyjskie zagrożenie oznacza także mniejszy opór przed rozwijaniem dominacji amerykańskiej na świecie, w którym jest (ta dominacja) jedyną przeciwwagą o pokrewnych korzeniach ideologiczno-światopogladowych. Z Chinami Europa przecież trzymać nie będzie. Nawet chwilowo i doraźnie. USA może sobie pozwolić na poświęcenie korytarza gruzińskiego, bo i tak to nie USA z tego korytarza korzystają. Ameryka korzysta głównie z surowców własnych, południowoamerykańskich oraz arabskich. Azja Środkowa też ją interesuje, ale na pewno nie jest priorytetem. Afganistan wobec niejawnej rosyjskiej i islamskiej dywersji jeszcze długo nie umożliwi jakichkolwiek poważnych inwestycji.
- Miałem jeszcze kilka pomysłów na korzyści, jakie USA może mieć z konfliktu na Kaukazie, ale ostatnie wydarzenia pokazują, że sam Waszyngton jest chyba zaskoczony skalą rosyjskiej reakcji. Początkowe stonowane wypowiedzi Busha jasno pokazały, że Ameryka nie jest ani zaskoczona konfliktem, ani nie jest dramatycznie jemu przeciwna. USA zbyt wiele zainwestowały w Rosji w ostatnich latach, by móc sobie pozwolić na ponowne dychotomizowanie świata. Ciekawa jednak była wolta, jaką wykonała pani Rice, która przed wyjazdem do Gruzji (informacja z 14 sierpnia, godz. 20:00) miała czelność zaproponować, by Gruzja zgodziła się na stałą obecność wojska w Osetii i Abchazji w zamian za wycofanie się wojsk rosyjskich z Gruzji właściwej. Już po przyjeździe do Tbilisi zmieniła zdanie i jednak stanowczo zażądała natychmiastowego wycofania wojsk rosyjskich jako warunku dla pokoju. A teraz to możecie już nam naskoczyć – zdają się mówić Rosjanie niszcząc mosty i podpalając parki. I mają rację. Zachód odkrył karty. Zachód nie ma zamiaru kiwnąć palcem.
Zadziwia w tym wszystkim brak zdecydowanej reakcji Europy. O ile USA mogą sobie pozwolić na rosyjski imperializm i nawet mogą wyciągnąć z tego pewne korzyści, o tyle postawa polityków i mediów niemieckich, ale także francuskich sprawia wrażenie, jak by to byli ludzie na pasku rosyjskiej agentury. W interesie Europy leży jak najszybsze powstrzymanie rosyjskich neoimperialnych zapędów oraz utrzymanie i rozwój gruzińskiego rurociągowego korytarza. Ja rozumiem strach przed konfrontacją z Rosją, której nie dał rady ani Napoleon ani Hitler, ale przecież nikt nie mówi o otwartym zbrojnym konflikcie! Nie trzeba dziecku dawać klapsa, żeby mu uświadomić, że pewnych rzeczy nie należy robić. Nie chcę jednak wpaść w jałową ścieżkę wskazywania pseudorozwiązań. Dlatego milknę.
Dodam tylko dwa słowa o interesach europejskich, które choć wydają się oczywiste to okazuje się, że oczywiste są dla mało kogo.
- Utrzymanie korytarza dla kaspijskiej i środkowoazjatyckiej ropy i gazu powinno być priorytetem. Co prawda nie rozumiem, dlaczego nie możemy importować surowców z krajów arabskich, podobnie jak robią to zarówno Amerykanie jak i Chińczycy? Może ktoś mnie oświeci?
- Nie dopuszczenie do precedensu, gdy dla ochrony, nie ważne w tym miejscu, czy prawdziwej czy rzekomej, jakichkolwiek obywateli, Rosja może najeżdżać demokratyczny kraj. Przypadek Kosowa przywoływany na początku konfliktu jest absolutnie nieadekwatny, bo nikt nie najechał ani Serbii ani Kosowa i nie niszczył całej infrastruktury tych krajów. Bliższą analogią mogłaby być wojna w Iraku oraz Afganistanie, które USA i spółka najechały w ramach „wojny z terroryzmem” i zaprowadzają tam bez powodzenia „ład” i „porządek”, bez brania pod uwagę lokalnych uwarunkowań społeczno kulturowych. Jednak jeśli Rosja rzeczywiście chce być postrzegana jako część Europy (jak chcą tego choćby Niemcy), jeśli mamy ją poważnie traktować jako demokratyczne cywilizowane państwo, to gruzińska sytuacja jest kategorycznie nie do przyjęcia. Wojna z państwem z innego kręgu światopoglądowego, z państwem autorytarnym, po miesiącach ultimatów i przygotowań to jedno. Nie mam najmniejszego zamiaru usprawiedliwiać takich wojen. Ale wojna z państwem demokratycznym, w naszym kręgu cywilizacyjnym jest nie do przyjęcia. Jeśli Rosja może zniszczyć Gruzję to dlaczego nie może zniszczyć i podzielić Ukrainy, Mołdawii i innych europejskich krajów, gdzie są rosyjscy „obywatele”? Jeśli Rosja chce być poważnie traktowana, musi się poważnie zachowywać.
- Nie można dopuścić do powtórki z 1938 roku, gdy uległość wobec imperialnych zachowań przyniosła skutek odwrotny od zamierzonego. I to wobec wszelkich przesłanek wskazujących, że Rosja układać się może jedynie z silniejszym, że Rosja słabych ma w głębokim poważaniu. Dlaczego Rosja nie walczy z Chinami nawet na płaszczyźnie politycznej? Dlaczego z Japonią konflikt o wyspy kurylskie dawno przysechł? Rosja bada granice, do jakich się może posunąć. Brak reakcji rozzuchwali ją dokładnie tak samo jak rok 1938 rozzuchwalił Hitlera. Nie twierdzę, że nie byłoby wojny, ona i tak by miała pewnie miejsce, bo jawnie do niej Niemcy ówcześnie dążyli, ale gdyby Francja i Anglia zareagowali tak jak powinni w 1939 roku, potęga Niemiec zostałaby złamana jak zapałka. Tak twierdzą dzisiaj historycy. Pacyfizm nie zawsze jest najlepszą drogą dla zachowania pokoju. Dzisiaj Rosja pokazuje już całkiem jawnie, że cywilizowany świat ma gdzieś i jeśli nie zareagujemy, kolejny raz obudzimy się z ręką w nocniku. A miało być tak pięknie.
Trzy powyższe interesy powinny wystarczyć, aby zareagować natychmiast. Tak się nie stało i mamy otwarte lekceważenie rozejmu połączone z nieustannymi zapewnieniami, że Rosjanie są w trakcie wycofywania. Nie potrafię znaleźć wytłumaczenia dla działań polityków starających się ciągle zachować zimną krew. Nie wierzę w ich głupotę, nie wierzę w zaniedbanie. Nie wierzę w krótkowzroczność. Za każdym z nich stoi sztab doradców i analityków. Przeraża mnie jak daleko sięga rosyjska propagandowa agentura, która zrobiła wodę z mózgów nie tylko własnym obywatelom, ale również znakomitej większości unijnych decydentów. Przytomne słowa przywódcy Torysów w Wielkiej Brytanii są jednak, jakże po polsku, zbywane przez brytyjską rządzącą koalicję irytacją, że "ten pan nie powinien tego robić".
Z powyższych powodów zupełnie inaczej przychodzi mi spojrzeć na „polityczne awanturnictwo” dyplomatołków z otoczenia naszego prezydenta. Rezerwa wobec uznania Kosowa bardzo szybko okazała się być czymś więcej niż niechęcią wobec podążania w zgodzie z „cywilizowanym światem”. W tamtej sytuacji również to otoczenie prezydenta było tym nielicznym ośrodkiem, który dostrzegał dalekosiężne konsekwencje obecnej sytuacji. Ten „cywilizowany świat” zostawił nas samopas w 1939 roku, oddał nas na pastwę sowietów w 1945, a teraz po 1989 roku nie raz już ustami swoich polityków napominał, że „znowu zmarnowaliśmy okazję do tego, by siedzieć cicho”. Ja nie chcę, by rządzący Polska siedzieli cicho. Ja chcę by rządzący Polską dbali o POLSKIE interesy w podobny sposób jak to robią Niemcy, Francuzi czy Anglicy.
Niestety, dzisiaj widać jasno, że prawidłowe odruchy okazały się raczej wyjątkiem niż regułą. Dotyczy to w równym stopniu całej polskiej sceny politycznej, która dba o najróżniejsze interesy - oprócz polskich. A świat dalej toczy się wygodnymi monachijskimi torami...
Inne tematy w dziale Polityka