Beverley Beverley
1446
BLOG

O upadku NBA

Beverley Beverley Koszykówka Obserwuj temat Obserwuj notkę 20

To były emocje. Coraz cieplejsze czerwcowe dni. Czuło się już ten wakacyjny klimat. Co prawda na koniec roku szkolnego było jeszcze trochę stresu ze względu na zaliczenie takich przedmiotów jak matematyka i język francuski (niech będzie przeklęty!), ale to już był ostatni wysiłek przed ponad dwumiesięcznym okresem pozbawionym nakazów, zakazów i obowiązków. Była tylko jedna niedogodność – trzeba było się wcześniej położyć spać. Najlepiej jeszcze przed zachodem słońca, co – bądźmy szczerzy – było nierealne. Budzik był nastawiony na 2.55, tak aby nie stracić ani minuty. Najgorzej by było, gdyby w ogóle nie zadzwonił, a to oznaczałoby katastrofę (na szczęście nigdy tak się nie stało). Pamiętam jak by to było dziś. Mój pierwszy raz. Rok 1994. Houston Rockets – New York Knicks. Włodzimierz Szaranowicz i Ryszard Łabędź. Siedmiomeczowa seria. Wygrało Houston. Matematykę i francuski zaliczyłem, chociaż trzeba przyznać, że z pewnym wysiłkiem. Trudno się skoncentrować będąc niewyspanym.


Tak było kiedyś w czasach przedinternetowych. Telewizja rzeczywiście była wtedy oknem na świat. Może bardziej niż o koszykówkę chodziło o to, żeby zobaczyć kawałek Ameryki. Nie tej przawdziwej oczywiście, tylko mitycznej, gdzie wszystko było czyste i błyszczące. Zresztą mniejsza o to. Wspomniałem stare dobre czasy, żeby przywołać klimat tamtego okresu. Było w tym coś... nie wiem... jakaś magia. Tego już nie ma. Internet dzięki któremu można śledzić wydarzenia w lidze 24/7? Może. Zwracam jednak uwagę na to, kiedy National Basketball Association zaczęła swoją ekspansję. Lata 70-te to był chyba najgorszy okres NBA, kiedy liga stała na krawędzi bankructwa. Przede wszystkim ze względu na brak dyscypliny. Na przykład bycie narkomanem nie stanowiło wtedy problemu. Dzisiaj każdego złapanego na paleniu marihuany można wysłać na „bezpłatny urlop” (na ogoł 2-letni), żeby zdążył się odzwyczaić. To jedno – wizerunek. Ale nie jest chyba przypadkiem, że wzrost popularności zawodowej koszykówki w USA przypada na okres świetności dwóch zawodników: Magica Johnsona i Larry'ego Birda. Rywalizacja między nimi przyciągała ludzi do hal i przed telewizory. Nawet ktoś niezainteresowany tą dyscypliną sportu mógł znaleźć czas i - co ważniejsze - pieniądze, żeby obejrzeć Larry'ego lub Magica. To samo było przecież z Jordanem, który uczynił z NBA ligę międzynarodową.


Mam przed sobą „Sports Illustrated”, który opublikował obszerną prognozę na temat rozpoczętego przed kilkoma dniami sezonu. Tygodnik ten nie pozostawia swoim czytelnikom żadnych złudzeń – po raz czwarty z rzędu czeka nas kibiców seria finałowa pomiędzy Golden State Warriors a Cleveland Cavaliers. Po raz kolejny dostaniemy odgrzewane kotlety. A wcześniej to jak było? Czy nie przeszkadzała mi dominacja Chicago Bulls w latach 90-tych? Przeszkadzała. Jednak rozgrywki nadal były ciekawe, ponieważ wszyscy czekali na to, kiedy wreszcie Jordan i jego drużyna zostaną pokonani. W 1998 roku było już właściwie pewne, że Utah Jazz przerwą mistrzowską passę „Byków”, ponieważ wszystkiego atuty były po ich (Jazz) stronie. Wygrało znowu Chicago. Ale w JAKIM stylu!


Dzisiaj czegoś takiego jak „styl” już nie ma (seria finałowa sprzed roku to wyjątek potwierdzający regułę), ponieważ stało się coś bardzo niedobrego. Gwiazdy przestały się czuć odpowiedzialne za wynik drużyny. Nawet jeśli przegrają, to mogą spokojnie powiedzieć, że „nic się nie stało”. Jeśli przegrają po raz kolejny, to mogę powiedzieć, że z tą drużyną nie mają szans na zdobycie mistrzostwa i spokojnie dołączyć do drużyny... rywali. Johnson, Bird, Jordan, Bryant, Duncan, Nowitzki to byli/są ludzie z innej epoki, którzy nie bali się odpowiedzialności. Oni też na pewnych etapach swoich karier byli sfrustrowani. Na przykład Jordan w roku 1991 miał powiedzieć (jeszcze przed zdobyciem mistrzostwa), że czeka już tylko na zakończenie swojego kontraktu i daje sobie spokój z koszykówką. Właśnie – z koszykówką a nie ze swoją drużyną. Taka postawa jest dzisiaj nie do pomyślenia, ponieważ zawodnicy – i to ci najlepsi – nauczyli się, że można iść na skróty.


Czy nadal zarywam czerwcowe noce, żeby obejrzeć serię finałową NBA? Nie. A po co?  

Beverley
O mnie Beverley

były korwinista, obecnie trochę socjaldemokrata

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport