Yeck Yeck
260
BLOG

Polska - San Marino. Obowiązek spełniony, pożegnanie Łukasza Fabiańskiego

Yeck Yeck Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

    Pierwsze skojarzenie, gdy myślę o zbitce słów Łukasz Fabiański i reprezentacja, to solidność. Przez tyle lat występów nie pamiętam meczów, w których Fabiański dałby ciała. Zdarzyło mu się może parę słabszych momentów, ale żadnych istotnych zawodów nie zawalił. Fabiański w bramce gwarantował, że poniżej pewnego, dobrego poziomu nie zejdzie. Może też i nie było w jego grze jakichś spektakularnych interwencji, jakie zdarzały się Borucowi (słynne pajacyki) czy Szczęsnemu, ale i nie było baboli. Choć jak przypomnimy sobie jego występy na Euro 2016, to parę perełek byśmy znaleźli. To był najlepszy okres Łukasza w reprezentacji. Być może mógł zaistnieć w szerszym wymiarze i z większym pożytkiem dla drużyny narodowej. Przez wiele lat godził się z rolą rezerwowego lub w najlepszym razie bramkarza do rotacji na pozycji numer "1", jak to było u Brzęczka. Nigdy przez dłuższy czas nie miał pewnego miejsca w reprezentacyjnej bramce. Jednak prawie sześćdziesiąt występów z orłem na piersi, to więcej niż przyzwoity wynik. Bramkarze, którzy kojarzą nam się jako niekwestionowani pewniacy w swoim czasie, jak Tomaszewski, Dudek, czy Boruc uzbierali tych występów raptem kilka więcej, a u Józefa Młynarczyka licznik zatrzymał się na czterdziestu dwu występach. W ogóle kariera Łukasza Fabiańskiego wygląda przyzwoicie. W młodości szybko wybił się w Legii, potem transfer do Arsenalu. Tam spędził sporo lat i wiodło mu się różnie. Gdy dostawał szanse jako podstawowy bramkarz, to albo łapał kontuzje, albo miewał słabsze okresy (Flappyhandski - swoją drogą, kto dziś jeszcze pamięta ten niechlubny przydomek). Pozycję w angielskiej piłce ugruntował sobie po przejściu do Swansea. Tam został obdarzony zaufaniem, był niekwestionowaną "jedynką". Ustabilizował formę, przestał łapać kontuzje. W sezonie w którym Swansea spadło z Premier League, Fabiański był ostatnią osobą w zespole do którego można było mieć pretensje. Wręcz przeciwnie, to dzięki niemu Walijczycy przez długi czas liczyli się w batalii o utrzymanie. Nic dziwnego, że po spadku nie miał problemu ze znalezieniem pracodawcy w Premier League. Trafił do solidnego, dobrze poukładanego West Hamu, gdzie również ma niepodważalną pozycję. Od lat w Anglii Fabiański to uznana marka. Śmiało można życzyć każdemu polskiemu bramkarzowi takiej kariery, jaką wciąż ma Łukasz Fabiański. Ale od dzisiaj już tylko w klubie. Reprezentacyjna przygoda wychowanka szkółki w Szamotułach właśnie dobiegła końca. Dzięki i powodzenia w dalszej karierze.

   Na dzisiejszy mecz z zawsze groźnym San Marino (przypominam o golu Nicoli Nanniego w Serravalle) Łukasz Fabiański wyszedł w takim towarzystwie:

Fabiański - Gumny, Helik, Kędziora - Frankowski, Linetty, Klich, Kozłowski, Płacheta - Świderski, Lewandowski

    Podobnie jak w pierwszym meczu z San Marino Sousa postanowił rozpocząć drugim garniturem wyprowadzonym przez Lewandowskiego. Widać, że Sousa czuje się pewniej, gdy wie, że Lewandowski ma na oku pozostałą gromadkę. Z Lewym w składzie jakoś wszystkim bardziej się chce. Dziś po raz pierwszy u Portugalczyka zagrał Gumny. Były lechita dobrze sobie radzi w Bundeslidze, więc powołanie do reprezentacji wydaje się być logicznym krokiem. Z jakiego klucza z kolei znalazł się w kadrze Płacheta, to wie chyba tylko Sousa. W tym sezonie spędził na boiskach Anglii tyle minut co ja, a i w zeszłym, na zapleczu Premier League, wiele lepiej nie było. Płacheta piłkarsko do reprezentacji nie dojeżdża. To jest poziom Śląska Wrocław, może dolne stany II Bundesligi, bo już Championship to za wysokie progi. Kariery w reprezentacji nie zrobi. I jego dzisiejsze rajdy lewą stroną oraz asysta mojego zdania nie zmienią, bo też i objeżdżanie sympatycznych reprezentantów San Marino żadnym wyznacznikiem oceny przydatności nie jest. Ale może się nie znam i okaże się, że za dwa, trzy lata Płacheta będzie wiodącą postacią naszej kadry? Pożyjemy, zobaczymy.

    Polacy zaczęli z dużą ochotą, tak jakby chcieli jak najszybciej załatwić sprawę, strzelić dwa, trzy gole i na pełnym spokoju kontrolować grę. I w zasadzie plan się powiódł, po dwudziestu minutach było 2:0. Najpierw Płacheta z łatwością ograł obrońcę z lewej strony pola karnego i dorzucił na głowę Świderskiego, a dziesięć minut później dogranie Kozłowskiego zakończyło się samobójem Sanmaryńczyków. Przyjemnie patrzyło się na Kozłowskiego, bardzo aktywny, w każdej akcji chciał dostać piłkę. Ale to już żadna nowość, bo z reguły ogląda się grę Kozłowskiego z dużą przyjemnością. Oby wybrał odpowiedni kierunek przy wyjeździe do lepszej ligi, żeby nie przepadł gdzieś w rezerwach, a grał i się rozwijał, bo potencjał ma spory. Nie mamy za wielu piłkarzy z takimi papierami na grę jak Kozłowski i szkoda by było, żeby chłopak się zmarnował. Po drugim golu, zamiast spokojnej gry i kreowania kolejnych sytuacji zaczęła się jakaś kopanina i to bardziej po nogach niż w piłkę. Niepotrzebnie wchodziliśmy z rywalami w bezpośrednie starcia, zamiast więcej grać piłką, co groziło faulami i narażało naszych na kontuzje. Solidnie po nogach dostali Lewandowski i Świderski. Z kolei Linetty wyciął rywala na kartkę, co w jego przypadku oznacza absencję w meczu z Albanią. Wykartkować się z San Marino, duża sztuka.

    Po przerwie Klicha zmienił wracający do reprezentacji po kontuzji Piątek, więc nasze ustawienie było już ultra ofensywne. Druga połowa zaczęła się podobnie jak pierwsza, od mocnych ataków z naszej strony i po pięciu minutach było już 3:0. Szkoda, że piętka Świderskiego nie wpadła, bo byłby efektowny gol. Koniec końców, po bilardzie w polu karnym wpakował ją do siatki Kędziora. Kędziora, który ostatnio stracił miejsce w podstawowym składzie Dynama Kijów i jest to dla niego nowa sytuacja, bo od dłuższego czasu miał pewny plac w drużynie z Kijowa. Oby wkrótce wrócił do podstawowego składu, bo ostatnio nie grających w klubach reprezentantów Polski jakby coraz więcej. W 57. minucie mieliśmy piękne pożegnanie Fabiańskiego, a swój debiut w kadrze zaliczył Majecki. Kolejny piłkarz z grupy dobrze wypoczętych. Ten debiut to tak na dobrą wróżbę, dostał go jak w "Misiu" wnuk ministra puchar - Rysiu bardzo cię polubiłem - na zachętę. Reszta meczu bez większej historii, kontrolowaliśmy mecz, próbowaliśmy strzelić kolejne gole. Udało się dwa razy, Adamowi Buksie, który dobrze wie jak się strzela gole San Marino i Krzysztofowi Piątkowi, któremu ten gol może dodać pewności siebie po powrocie po kontuzji. Niedawno trafił w Bundeslidze, też po wejściu z ławki, także całkiem udany powrót Piątka do gry.

    Obowiązek odbębniony, trzy punkty są, kontuzji nie ma. Teraz, jakby powiedział klasyk, czeka nas arcyważne spotkanie na gorącym terenie o "sześć punktów" z Albanią.


Yeck
O mnie Yeck

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport