Czy błędne założenia makroekonomiczne do ustawy budżetowej można przekuć na propagandę pragmatycznego stymulowania gospodarki deficytem? Konferencja prasowa po posiedzeniu rządu zdaje się być tego doskonałym przykładem.
Zgodnie z oczekiwaniem zdecydowanej większości ekonomistów, rząd przyznał się do błędów przy tworzeniu budżetu na 2013 r. i przedstawił jego nowelizację. Harmonogram realizacji budżetu nie był dotrzymywany, dochody okazały się znacznie mniejsze od prognozowanych, co generowało deficyt rosnący w szybszym tempie, niż zakładano. Nowy plan przewiduje, że wyrwa w dochodach osiągnie rozmiary 24 mld PLN. Co trzecia brakująca złotówka po prostu nie zostanie wydana – innymi słowy ministerstwa będą musiały znaleźć ponad 8 mld PLN oszczędności. O pozostałe 16 mld PLN wzrośnie deficyt budżetowy do poziomu 51 mld PLN. Aby tego dokonać, rząd musiał znowelizować także ustawę o finansach publicznych i zawiesić działanie pierwszego progu ostrożnościowego (relacji długu do PKB w wysokości 50%). Jego przekroczenie zabrania zwiększania relacji deficytu budżetowego do dochodów.
W pierwszych komentarzach uwadze umknął fakt, o który rozbija się nowelizacja budżetu – prognozę wzrostu gospodarczego. Ministerstwo Finansów zakłada teraz, że PKB w 2013 r. wzrośnie o 1,5%. Biorąc pod uwagę fakt, że zarówno w pierwszym, jak i drugim kwartale wzrost osiągnął zaledwie 0,5%, urzędnicy ze Świętokrzyskiej muszą oczekiwać prawdziwego boomu gospodarczego w dalszej części roku. Dla porównania, OECD prognozuje anemiczny wzrost o 0,9%, o czym Instytut Kościuszki pisał już na początku czerwca.
Podczas wtorkowej konferencji prasowej przedstawiono także mix nowych terminów ekonomicznych.
Polityką stymulacyjną określono skutek w postaci narastającego od początku roku deficytu budżetowego. Obecną sytuację trudno nazwać odejściem od koncepcji austerity, bo rząd w pierwotnym budżecie zakładał coś zupełnie innego – konsolidację fiskalną. Został „zaskoczony” spadkiem dochodów i zobowiązany sztywnym budżetem do poniesienia wydatków. Nowelizacją sankcjonuje już zatem procesy, które w finansach publicznych przebiegają siłą własnego rozpędu.
Zakładając, że wzrost deficytu tak zbawiennie oddziałuje na gospodarkę, to dlaczego wzrośnie on jedynie o 16, a nie 24 mld PLN? Cięcia wydatków i stymulacja fiskalna to dwa przeciwstawne narzędzia polityki gospodarczej. Ponadto, przy niezwykle sztywnym budżecie łatwe oszczędności można osiągnąć jedynie wycofując się z inwestycji, które mają charakter prowzrostowy. Jest to sprzeczne z zapewnieniami rządu, który twierdzi, że właśnie zaczął prowadzić politykę stymulacyjną.
Oszczędności w wysokości 8 mld PLN, które „nie dotykają najsłabszych” i „nie ograniczą inwestycji” oznaczają, że pół roku temu uchwalono budżet, w którym zmarnowana została pokaźna kwota. Mówiąc wprost są to wydatki bez sensu, jeżeli ich zaniechanie nie ma żadnego negatywnego skutku dla gospodarki. Niestety, nie zostały przedstawione żadne przykłady takich wydatków, zatem uzasadnione jest postawienie pytania o istnienie takowych pozycji w budżecie.
Minister Rostowski był łaskaw powiedzieć, że obecne regulacje zawarte w ustawie o finansach publicznych są nieelastyczne, a nowe rozwiązania obejmujące regułę wydatkową ograniczą te sztywności. To błędne rozumowanie. Gdyby rząd utrzymywał poziom długu publicznego znacznie poniżej progów ostrożnościowych, mógłby pozwolić sobie na kilka lat wysokiego deficytu, prowadząc tak bardzo cenioną teraz politykę antycykliczną – łagodzenia recesji i niedopuszczania do przegrzania gospodarki.
Łukasz Pokrywka - ekonomista, wiceprezes Instytutu Kościuszki
twitter
facebook
Przy wykorzystaniu materiału prosimy o wskazanie jako źródła Instytutu Kościuszki
Inne tematy w dziale Gospodarka