Antyrządowe wielotysięczne manifestacje w Turcji na taką skalę nie miały miejsca od momentu dojścia do władzy Recepa Tayyipa Erdogana i jego islamsko-konserwatywnej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) w 2002r.
Punktem zapalnym dla wybuchu protestów stały się plany przebudowy stambulskiego placu Taksim w centrum handlowe. Lokalizacja ta jest tradycyjnie miejscem, z którego wyruszają demonstracje. Szybko jednak na ulicach pojawiły się hasła "Naród się budzi", "Erdogan musi odejść", "Demokracja jest zagrożona". W wyniku protestów i starć z policją - jak donoszą organizacje obrony praw człowieka - w Stambule rannych zostało ponad 1000 osób, a w Ankarze co najmniej 700.
Dlaczego tak naprawdę Turcy wyszli na ulicę?
***
Sinan Ülgen z Carnegie Europe w tekście "Erdogan's Dilemma" ("Dylemat Erdoğana", 02.03) pisze, że protesty przeciwko tureckiemu premierowi to przede wszystkim wyraz sprzeciwu wobec jego, wydawało się - skutecznej dotąd, polityki polaryzacji tureckiego społeczeństwa. Skutecznej przede wszystkim dla samego Erdoğana i jego partii, bo cieszyli się popularnością i wygrywali kolejne wybory. "Ale wydaje się, że taki styl rządzenia osiągnął limit tolerancji ze strony tureckiego społeczeństwa. Niedawne przyjęcie prawa dotyczącego alkoholu, które w znaczny sposób wpłynie na funkcjonowanie sprzedaży i konsumpcji napojów alkoholowych, już wcześniej wywołało w kraju debatę na temat tego, że rząd nie zwraca uwagi na tureckich niekonserwatystów. Co więcej, obrona tego prawa przez Erdoğana, poprzez powoływanie się na reguł religijne, tylko sprowokowało reakcję świeckich oponentów." Podobnie stało się w przypadku decyzji, która stała się przyczynkiem do obecnych wydarzeń (przekształcenie parku w centrum Stambułu w centrum handlowe) - decyzja niepolityczna, wywołała i polityczne reakcje.
Zdaniem Ülgena, obecne protesty różnią się jednak od wcześniejszych. Przede wszystkim, mimo że wymierzone przeciwko polityce Erdogana, nie są ideologiczne - nie "przejęła" ich jedna partia, ani jedna ideologia. Po drugie - po raz pierwszy protestujący mają poczucie, że są upoważnieni do wystąpienia przeciwko rządowi, który zdominował scenę polityczną w ostatniej dekadzie i że robią to, co powinna robić opozycja, która jednak w kraju jest mało aktywna. Autor podkreśla, że nie należy porównywać wydarzeń w Turcji do wydarzeń na kairskim placu Tahrir - "Turcja jest demokracją i nikt nie wzywa do zmiany reżimu tak jak w Egipcie. Jedyne co łączy te dwa wydarzenia, to to poczucie posiadania pewnego upoważnienia i poczucie emancypacji wśród zwykłych obywateli, którzy dostrzegli jaki mogą mieć wpływ na system polityczny, jeśli się zjednoczą." Ülgen zwraca także uwagę, że do obecnego kryzysu przyczyniły i przyczyniają się media, które w Turcji stają się pośmiewiskiem - "Gdy Istambuł wręcz opanowany był gazem łzawiącym, tureckie programy telewizyjne z zapałem prezentowały filmy dokumentarne, show kulinarne i opery mydlane."
***
O tym, że wydarzenia w Turcji nie są kolejną odsłoną Arabskiej Wiosny pisze turecki dziennikarz, korespondent zachodnich mediów - Murat Yetkin. Przede wszystkim, Turcja jest krajem demokratycznym i postulaty protestujących mogą być przyjęte i wprowadzone (albo odrzucone) w sposób demokratyczny. Wszystko to, co dziś dzieje się w Stambule, będzie miało olbrzymi wpływ na wybory prezydenckie, które odbędą się w przyszłym roku - wybory zapowiedziane, organizowane zgodnie z obowiązującym prawem, wybory demokratyczne - "Erdoğan ma nadzieję na wygraną, ale chce więcej władzy dla siebie, mniej mechanizmów kontroli i równowagi nad prezydencką władzą wykonawczą. Gül i Sąd Konstytucyjny, jako dwa ciała mające możliwość odrzucenia nowych legislacji, wyraziły jasną opinię, że są przeciwne osłabianiu mechanizmów kontroli i równowagi i przekazaniu najwyższej władzy prezydentowi."
***
Ross Wilson pisze dla Atlantic Council (03.06), że sposób w jaki tureckie władze podeszły do wydarzeń w Stambule, a potem i w innych częściach kraju, to swoiste strzelenie sobie samobójczego gola - zniszczenie planów politycznych premiera Erdoğana i jego partii. "Ale wydarzenia cofają wypracowany obraz demokratyzacji, stabilności i należytego zarządzania krajem, który Erdoğan i jego koledzy wytrwale i dosyć efektywnie tworzyli przez ostatnią dekadę sprawowania władzy."
Zdaniem autora, dalsze losy kraju i obecnych władz zależą od tego jak zachowa się turecki premier - czy w jego zachowaniu przeważy zaczepny, nieco autorytarny dominator czy sprawny pragmatyk, który nie lubi przegrywać i w przeszłości potrafił na ogół szybko minimalizować straty. Oczywiście przyszłość zależy także od tego jak szybko uda się uspokoić turecką ulicę. A to, zdaniem autora - nie będzie łatwe. "Początkowe protesty mogły zostać zakończone przez zręczne działania policji, ale zarządzanie tłumem protestujących nie jest mocną stroną tureckiej policji. Nadreakcja służb i obrazy obywateli cierpiących od gazu łzawiącego przyczyniły się do eskalacji protestów i wydają się pokazywać, że rząd traci nad nimi kontrolę."
***
William Chislett z hiszpańskiego Elcano Royal Institute for International and Strategic Studies pisze (04.06): "Dziesięć lat w polityce to długi okres. Na tym etapie brytyjski premier Tony Blair i hiszpański premier Felipe Gonzales, cierpieli na chorobę zwaną pycha, ale i musieli zacząć stawiać czoła poważnym problemom, które koniec końców spowodowały, że opuścili polityczne areny. Erdogan nie daje żadnego sygnału, że chce zrezygnować z władzy." Zdaniem eksperta, który w swoim tekście podsumowuje najważniejsze osiągnięcia i porażki tureckiego rządu, podłoże problemów Erdogana jest przede wszystkim kulturowe i polityczne, a nie ekonomiczne.
***
Dziennikarze "Foreign Policy" pytają (03.06) jak demokratyczna jest Turcja. "Nie tak demokratyczna jak wydaje się Waszyngtonowi" - odpowiadają już w podtytule. Autorzy zwracają uwagę, że tureckie społeczeństwo jest coraz bardziej niezadowolone z kierunku, w którym zmierza turecka polityka. Mimo że formalnie w kraju panuje demokracja, a rządząca partia AKP stosuje chwyty w demokracji dozwolone, do demokracja ta jest, jak piszą autorzy, spróchniała. Idąc tak obraną drogą, AKP wydaje się zmierzać do celu, którym jest przekształcenie Turcji w kraj jednopartyjny. Już w trakcie zamieszek w Taksim, jeden z doradców premiera Erdoğana spytał: "Jak rząd, który otrzymał ponad 50% głosów poparcia, może być autorytarny?". Zdaniem autorów, to pytanie świetnie pokazuje sytuację polityczną Turcji - rząd wykorzystuje wyniki wyborcze do usprawiedliwiania wszystkich swoich działań.
Autorzy zwracają uwagę, że świat długo nie dostrzegał tego, że Turcja m.in. Waszyngton przez długi czas tego nie dostrzegał, mówiąc o Turcji jako o "wspaniałym przykładzie" czy "modelowym partnerze" - "Ironią jest, że AKP budowała nieliberalny system w tym samym czasie, gdy Waszyngton przedstawiał Turcję jako model dla arabskich krajów po Arabskiej Wiośnie."
***
Warto również przeczytać:
- Constanze Letsch "Turkey protests unite a colourful coalition of anger against Erdogan" dla "The Guardian"
- Piotr Zalewski "Protests in Turkey: Will Taksim Become Erdogan's Tahrir Square?" dla "Time"
- Yavuz Baydar "Erdogan Remains Defiant As Istanbul Protest Widens" dla "Al-Monitor"
- Dorian Jones "Turkey: Prosperity for a Few, Hardship for Many" dla Eurasianet
- Josh Harkinson "The Protests in Turkey, Explained" dla Mother Jones
- Tim Arango "Protests in Turkey Reveal a Larger Fight Over Identity" dla "The New York Times"
Instytut Wolności jest niezależnym od partii politycznych think tankiem nowej generacji, założonym przez Igora Janke, Dariusza Gawina i Jana Ołdakowskiego.
Zapraszamy na stronę Instytutu Wolności.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka