Dla każdego, kto mógł zapoznać się z zarzutami stawianymi na podstawie zeznań „sześćdziesiątek” uderzające jest to, że w ich świetle przez wiele miesięcy, miesiąc w miesiąc, podejrzany miał nabywać identyczną ilość towaru. Nie ma chyba takiego przedsiębiorcy – od prowadzącego salon samochodowy po handlarza swetrami – który nieustannie osiągałby taki sam zysk. I oto okazuje się, że w tej kapitalistycznej rzeczywistości potentatów i mrówek zarywających noce w pogoni za lepszej jakości życiem jest jedna, jedyna grupa, która może mówić o stabilności finansowe – to handlarze narkotykami. Oczywiście, mowa o handlarzach występujących w zeznaniach „skruszonych” przestępców. Wyobraźnia depcze życie.
Dla każdego, kto mógł zapoznać się z zarzutami stawianymi na podstawie zeznań „sześćdziesiątek” uderzające jest to, że w ich świetle przez wiele miesięcy, miesiąc w miesiąc, podejrzany miał nabywać identyczną ilość towaru. Nie ma chyba takiego przedsiębiorcy – od prowadzącego salon samochodowy po handlarza swetrami – który nieustannie osiągałby taki sam zysk. I oto okazuje się, że w tej kapitalistycznej rzeczywistości potentatów i mrówek zarywających noce w pogoni za lepszej jakości życiem jest jedna, jedyna grupa, która może mówić o stabilności finansowe – to handlarze narkotykami. Oczywiście, mowa o handlarzach występujących w zeznaniach „skruszonych” przestępców. Wyobraźnia depcze życie.
Oczywiście, prokuratorzy potrafią znakomicie posługiwać się językiem prawniczym. W śledztwach opartych o zeznania „sześćdziesiątek” służy on jako profesjonalne opakowanie opowieści o tym, co współpracownik – parafrazując określenie z jednej z książek Józefa Mackiewicza – nauczył się, że widział.
Prawidłowość pozwalająca wielokrotnie powtórzonemu kłamstwu stać się prawdą pełni tu funkcję istotną, lecz nie pierwszorzędną. Ustępuje zasadzie autorytetu, używającego fachowej terminologii i usiłującego zniewolić odbiorcę pozorami profesjonalizmu, a także prawidłowości, że kłamstwo otoczone zdaniami prawdziwymi staje się prawdą.
W ten oto niezwykły sposób starania „sześćdziesiątki”, ratującego swoją wolność i jego zwierzchnika, pnącego się po szczeblach kariery, prowadzą do powstania zeznań opatrzonych mnóstwem tak pustych, że aż trudnych do podważenia sformułowań o „zgodności z doświadczeniem życiowym” (przecież każdy może mieć doświadczenie wskazujące na coś – a ktoś inny doświadczenie wskazujące na coś dokładnie przeciwnego).
Oczywiście, niektórzy mają zupełnie niesamowite doświadczenia życiowe, będąc postaciami iście kulombowskimi. Byli świadkami zjawisk paranormalnych i dowody w śledztwie skłonni są zbierać ze szczerą wiarą w ludzką zdolność do bilokacji.
Pewien mężczyzna został zatrzymany i osadzony w izbie zatrzymań – w przeszłości odbywał karę za handel marihuaną, więc (przy takiej resocjalizacji to akurat całkiem logiczne) instytucje śledcze uznały, że znowu rozpowszechniał narkotyki. Dowód był taki, jak zwykle w podobnych sprawach – ktoś musi siedzieć, by wolny mógł być ktoś. „Sześćdziesiątka” nie nauczył się umiejętności, wydawałoby się, podstawowej w tym fachu, czyli kłamania. Czas, który wskazał jako okres przestępczej działalności wspomnianego mężczyzny to czas, gdy ten przebywał w więzieniu. Mężczyzna miał szczęście i chyba jedyne wiarygodne dla instytucji śledczych alibi.
By nie było zbyt wesoło – bo przecież za niewinność też się płaci – mężczyzna dostał dozór policyjny, czyli musiał w określone dni stawiać się na komisariacie. Trochę jak w tym kawale z czasów Związku Radzieckiego: jeden mężczyzna oskarżył drugiego o kłamstwo, ponieważ ten twierdził, że dostał 5 lat za niewinność – a przecież za niewinność dostawało się 2 lata.
Jeśli ktoś uważa, że niektóre sprawy z udziałem „sześćdziesiątek” to „wypadki przy pracy”, warto byłoby skłonić do przemyślenia czy to jednak nie praca polegająca na powodowaniu wypadków.
Historię podobną do tej opisanej powyżej przeżył mężczyzna także pomówiony o handel narkotykami. W tym przypadku oskarżyciel, w swoim szczerym mniemaniu, zadbał o „zgodność z doświadczeniem życiowym” zeznań swojego współpracownika – z dokumentów domniemanego handlarza wynikało, że w czasie, gdy miał dopuszczać się czynów zakazanych przebywał po jaśniejszej stronie więziennego muru. Tu jednak pojawiło się drugie dno – i choć być może prokurator dna sięgnął, to akurat nie tego drugiego.
Otóż okazało się, że w czasie, gdy podejrzany handlował na wolności, nie było go tam, tyle że nie siedział w areszcie lub zakładzie karnym, lecz w zakładzie poprawczym. Zakłady poprawcze nie znajdowały się w dostępnym prokuratorowi wykazie. Nie należy, jak wiadomo, oczekiwać od prokuratora, by wierzył w prawdziwość zebranych dowodów – niewątpliwie jednak powinien wierzyć, że uda mu się wykazać swoją rację przed sądem. Wierzył. Lecz czy można go obwiniać za to, że cwany przestępca schował mu się w zakładzie poprawczym…
Paradoks tkwi w fakcie, iż niekiedy im gorszy materiał dowodowy, tym trudniej go podważyć. Gdy prokuratura przedstawia sądowi opinie biegłych, wówczas można je zakwestionować, wnosząc o powołanie nowych biegłych. Gdy „sześćdziesiątka” składa zeznania, owszem, można zadawać mu niewygodne pytania, jednak na końcu każdej wymiany zdań pojawia się pytanie: „kto jest bardziej wiarygodny?”, będące w gruncie rzeczy pytaniem: „komu lepiej z oczu patrzy?”, pytaniem nie dotyczącym zawartości merytorycznej wypowiedzi, lecz tego, kto mówi.
A przecież skoro ktoś podjął ten niesamowity wysiłek zerwania z przeszłością (nie bądźmy złośliwi i nie pytajmy czy aby to zerwanie z przeszłością nie polega głównie na tym, że nie chce, jak kiedyś, siedzieć w więzieniu) i przeszedł przemianę duchową, to chyba należy zaufać jemu, a nie temu bandycie, który cynicznie gra, by wymsknąć się wymiarowi sprawiedliwości.
W związku z powyższym, redefinicji doznaje pojęcie niepodważalności. W klasycznym ujęciu słowo to odnosi się do sytuacji, w których wszelkie próby dyskusji kończą się obroną tego, czego podważyć się nie daje, bo każda okoliczność świadczy na rzecz tego. W tym przypadku niepodważalność polega na pozostawaniu obiektu analizy w sferze tak mglistej, pełnej niedopowiedzeń i złudzeń, że w żaden sposób nie da się potwierdzić jego istnienia – ale też, z tych samych powodów, w żaden sposób nie da się zaświadczyć jego nie istnienia.
Jak w rzeczywistości wygląda to, co formalnie nazywa się składaniem zeznań, a co w praktyce jest składaniem podpisu pod napisanymi zeznaniami, można było dowiedzieć się z nagrania z ukrytej kamery, opublikowanego w programie „Superwizjer” stacji TVN. Niejaki „Ramzes” przyznawał tam człowiekowi, którego obciążył zeznaniami, że dostawał polecenia dotyczące tego, kogo ma pomówić. Zeznawał na temat ludzi, których nie znał – niewiedza, że istnieją nie wyklucza jednak wiedzy, że handlują narkotykami. „Ramzes” to dwukrotny gwałciciel, który swoje „mamo, ratunku!” skierował do oskarżyciela zdumiony perspektywą 15 lat więzienia we Wronkach. Zawdzięcza mu pobyt za kratami pewien policjant, zawdzięcza też zawodnik MMA Michał Materla. Zbudowany przez oskarżyciela i gwałciciela zamek z papieru musiał runąć – wyżej wymienieni zostali uniewinnieni.
Odpowiedzi udzielane przez „Ramzesa” człowiekowi, którego pomówił są niezłym studium z zakresu nieistniejącego przedmiotu „psychologia konfidenta”. Oczywista niezdolność do jakiejkolwiek skruchy powoduje wykształcenie się mechanizmu „skruchy zastępczej” – konfident, nie mając innego wyboru, potwierdza swój współudział w nieetycznym przedsięwzięciu, jednocześnie atakując zleceniodawców.
Z jednej strony, on przecież był tylko pionkiem w grze, a jak coś podpisywał to najpewniej nie swoją ręką – w gruncie rzeczy to go wykorzystali i jest tak samo ofiarą, jak ci, których pomówił. Jest takim Waldemarem Morawcem z tej sceny na wysypisku w „Psach”, wypatrującym błagalnym wzrokiem rzekomych kolegów, spośród których na plan pierwszy wychodzi Franz Mauer i odpowiada: „Co się tak, kurwa, patrzysz? Nas tu nie ma”. Z drugiej strony, podłość zleceniodawców konfidenta jest tak niebotyczna, że w istocie umniejsza jego własną niegodziwość. Tak jakby to prokurator, a nie konfident obiecywał lojalność kolegom.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo