Rok temu lądowałem na Domodiedowie. Lotnisko nowoczesne, duże, po prostu zachód. Co innego przed lotniskiem - bałagan, korki, dziury w jezdni, po prostu Moskwa. Po kilka dniach pobytu w rosyjskiej stolicy czas na odlot. Po raz pierwszy zostałem wówczas przeskanowany nowoczesnym skanerem. Pełna kontrola bezpieczeństwa. Byłem w szoku, gdyż dopiero co widziałem w telewizji, jak Amerykanie wprowadzali tak nowoczesne środki bezpieczeństwa po próbie zamachu "bożonarodzeniowego" na swoich lotniskach. Obecnie wykorzystywane w Polsce skanery nie robią takiego wrazenia jak te z Domodiedowa.
Nowe doświadczenie z odlotem od razu przypomniało mi o "kaukaskim" problemie Rosji. Zdziwiłem się jednak, iż żadnej kontroli nie było w obszarze "arrivals". Żadnych tego typu środków bezpieczeństwa nie doświadczyłem także podczas pobytu na Kaukazie. Wniosek prosty - z Moskwy terrorysta nie ma szans odlecieć. Co innego z przylotem. Niestety, podobne wnioski wyciągnęły także inne osoby.
Sprawa może być o tyle dziwna, iż ten rozdźwięk w systemie bezpieczeństwa arrivals/departures rzucał się bardzo mocno w oczy. Dziwi także informacja, iż rosyjskie służby o zagrożeniu zamachem wiedziały już od kilku dni. Teorie spiskowe i wszelkie wątpliwości rozwieją najbliższe tygodnie. Zobaczymy wówczas, jak zamach wpłynie na równowagę pomiędzy Kremlem a Białym Domem (rosyjskim). Można także rozważyć wersję, iż o związki z zamachowcami Moskwa będzie chciała oskarżyć Tbilisi. Może fantazjuję, pamiętajmy jednak, że Rosja jest państwem służb specjalnych, które w 1999 roku prawdopodobnie odegrały bardzo dużą rolę w zamachach na budynki mieszkalne.
Inne tematy w dziale Polityka