Od kilkunastu miesięcy wieś nasza podzieliła się na dwa wrogie obozy. Na czele jednego stał Wójt, który zbudował wokół siebie mocną frakcję zwolenników islamskiej imigracji. Wokół wójta zgromadziło się najbardziej awangardowe towarzystwo ze wsi, które na innych patrzyło jak na kocie gówno, leżące pośrodku izby wysprzątanej na niedzielę. Ażeby bardziej się od innych odróżnić i okazać tolerancyjum dla odmienności, Jóżwa potrafił nawet różowy szalik do gumiaków i starej watowanej kurtki założyć, gdy do obory wychodził gnój spod krów wygarniać widłamy. Poza tym pewnego dnia zdradził, że chciałby nie tylko ze staro gnić w wyrze, ale i miłości zakazanej zakosztować z Wojtkiem od Kowalików, na co cała frakcja wójtowa biła mu brawo, a w sklepie przestali sprzedawać mu chleb.
Na czele drugiej frakcji, zadeklarowanych obrońców wartości, chrześcijaństwa, miłości damsko męskiej i polskości, stanął szwagier mój, Stasiek. Chłopina kochany jak zawsze stanął na wysokości zadania. Nienawiść pomiędzy obiema grupami rosła jak sterty gnoju pod krowami. Kwestią czasu było starcie straszliwe, jakiego we wsi nie było od czasu wesela u Marciniaków.
Daty nie pomnę, ale do pierwszego starcia doszło zarutko po niedzielnej mszy, kiedy to cało rodzino, ze Staśkiem, szwagrem mym kochanym na czele, żonami, dzieciskami i resztą familii, wyszliśmy z kościoła i marzyliśmy o sowitym obiadku, wieprzowym kotleciku na stercie ziemniaczków w towarzystwie buraczków z kompocikiem. Nie dane nam jednak było. Naprzeciw nam wyszedł wójt, który ze swojemi nowoczesnemi kumami wytoczył tłuste cielsko z baru naprzeciwko. Jako nowoczesny Europejczyk nie mógł przecież do kościoła łazić, jak jaki zaboboniarz. Był nawet czas, że chcąc w wysokiej kulturze Europejczykom dorównać, w barze ślimaki podawać zaczęli, smażone po francusku, ale szybko danie z menu wycofano, bo podniebienie wójta i jego kumoszy żądało dużych porcyj kaszanki z cebulo, a delikatnie mięsiwo płazów zbyt szybko tonęło w dużej ilości piwska, nie zostawiając po sobie żadnych wrażeń. Stanęliśmy naprzeciwko siebie, jako dwa stada lwów, a wtedy szwagier mój kochany, Stasiek, zaatakował znienacka.
- Ja się wójtowi wcale nie dziwię, że wójt za islamem jest– powiedział, głaszcząc wąsy sumiaste i filuternie okiem błyskając do mnie – Jakbym miał tak brzydką babę jak wójta żona, to też bym wolał, żeby mordę czymś zasłoniła, bo krowom w oborze mleko by w cyckach się zsiadło na jej widok.
Co się potem działo, tego nie sposób opisać, w każdym razie w powietrzu latały łapy jak bochny chleba, słychać było mlaśnięcia i trzask wybijanych zębów, a ja sam do domu wróciłem w podartym garniturze i poplamionej koszuli, na szczęście tylko mordę lekko obitą mając, bo się zagapiłem, będąc pod wrażeniem, jak Stasiek uderzenie straszliwe wykonał z półobrotu, którem to wójta ściął jak maczeto.
Od tego czasu wojna zaczęła się podjazdowa, straszliwa, bezkompromisowa.
Stasiek, szwagier mój kochany, w sztuce i technice wojskowej obeznany jak mało kto, zagaił mi, że czas wyedukować społeczeństwo, które po stronie wójta stoi. Zgodziłem się od razu, bo Stasiek mądry jest jak tysiąc kumpiuterów a do tego to chłop radosny, jak mało kto.

Zaczęliśmy od Jóżwiaka, który na krańcu wsi mieszkał. wiedzieliśmy, że w ostatni czwartek miesiąca do markietu jedzie do miasta, aby chuciom pofolgować. Pojechaliśmy za nim. Zaparkowaliśmy tarpana na krańcu parkingu i obserwowaliśmy. Jóźwiak jak zwykle kiełbas i piwa nakupował, żeby życia poużywać, tym bardziej, że stara jego w szpitalu była, to i zapasów mordo by mu nie uszczupliła.
Jóżwiak zadowolony już w drodze pazurami w torbie grzebał i kawałki zwyczajnej do pyska pakował. Gdy tylko zatrzymał się przed domem i wszedł do środka, od razu wjechaliśmy za nim. Stasiek, szwagier mój kochany tak go łupnął w plechy, aż gruchnęło w izbie, a Jóźwiak o mało kiełbaso się nie udusił.
- A czego to wieprzowinę żrecie, jakbyście nie wiedzieli, że to zabronione? – zapytał Stasiek, artykuły z torby na stół wysypując – Mięso nieczyste, nie dla was. Wy tylko baraninę i kozine jeść możecie. I kurkę, ale nie dacie w łeb, bo jajka sprzedajecie w mieście jako ekologiczne po cenie, jakby ze złota były.
- Kiełbaska – zabroniona! – krzyknął Stasiek i wpakował ją z powrotem do torby – Karczek pieczony? Pewnie byście chlali palcami, aż by wam tłuszcz ściekał po brodzie? Zabronione!
- O Matko Boska Częstochowska! – krzyknął nagle Stasiek i aż złapał się za głowę – Patrzcie, co to indywiduum tu kupiło! Dwa piwa i gazetę z gołymi babami!
- Kara was nie minie!! – krzyknął Stasiek i wyciągnął pasek ze spodni, nabijany ćwiekami – Skazuję was na dwadzieścia batów!
W mig odgadłem intencje Szwagra, złapałem Jóźwiaka za plechy, a Stasiek jak nie złapie pacha, a jak nie sieknie po plecach, aż Jóźwiak zaskowyczał, jakby go kto cepem bez łeb trzasnął!
I tak dwadzieścia razy pod rząd! Kiedy skończyliśmy biczowanie, Stasiek skonfiskował całą wieprzowinę, prasę i piwo, a następnie wycofaliśmy się z domu Jóźwiaka. Kiełbasę zjedliśmy, a piwo i gazety Stasiek zabrał jako trofeum wojenne.
Nasza terapia okazała się w stu procentach skuteczna! Jóźwiak już następnego dnia pod sklepem zezwał publicznie wójta od psiego knuta. Potem przyszedł do nas, przyjaźnie nas klepiąc po plecach. I my go poklepalim, bo w końcu to nasz, który zbłądził, głupoto wójtowo będąc zwodzonym.
A pismo z gołymi babami i piwo też się przydało. Stasiek, szwagier mój kochany w nocy tak straszliwie rajcował, że w naszym domu było słychać, jakby kto tam łóżko miał na części porąbać i babę jego, a siostrę moją przy okazji!
W następnym odcinku – Stasiek wyjaśni w prostych słowach, o co chodzi z tym Trybunałem Konstytucyjnym.
Nie zapomnijta o nas!
Pozdrawiamy Was my oba dwa, tzn ja i szwagier mój, Stasiek!
Razem ze szwagrem moim, Sta�kiem, prowadzimy duże gospodarstwo rolne. Nasz� pasj� jest siarczyste disco polo, kobiety o pe�nych kszta�tach i polityka.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka