W Świątecznej „Gazecie Wyborczej” (24 - 25.03.2007) czytamy wywiad z Profesorem Bronisławem Łagowskim o obecnej sytuacji politycznej. Oto krótki komentarz wybitnego, krakowskiego filozofa polityki: „Władzę przejęła "bohaterszczyzna", która się wyłoniła z masowej rewolty. Dla niej problem zacofania nie istnieje, bo sama jest zacofana. Co było proklamowanym celem IV RP? Obalenie "łże-elity" i ustanowienie nowej. Gdzie ona jest, ta nowa? Według moich wyobrażeń do najwyższej, prawdziwej elity należy człowiek, który jest jednym z najlepszych chirurgów w kraju. On siedzi w więzieniu. Jest to najbardziej przygnębiająca sprawa z tych, które się w Polsce dzieją. Lustracja jest tragifarsą rozpisaną na cały okres panowania obozu postsolidarnościowego, natomiast uwięzienie i bzdurne oskarżenie znakomitego chirurga Mirosława G. w jednym ewenemencie pokazało nam istotę dzisiejszej Polski."
Wybitni znawcy historii idei głoszą czasem różne dziwne rzeczy. Wyrazista opinia na temat lustracji wynika zapewne z biografii i doświadczenia Profesora Łagowskiego. Profesor Ma do tego prawo, a to na ile jest to opinia uargumentowana zostawiam czytelnikom. Rozumiem, że na łamach „GW”, w wywiadzie przeprowadzonym przez dziennikarza „Tygodnika Powszechnego” i dziennikarkę „Polityki” argumentować w sprawie lustracji nadmiernie nie trzeba. O wiele bardziej niezrozumiała jest dla mnie opinia Profesora na temat aresztowania Mirosława G. Przecież Profesor mówiąc to co mówi, samodzielnie rozstrzyga w sprawie znanego chirurga, czyni to niejako w zastępstwie za sąd. Straszny bałagan panuje w naszym kraju w komentarzach o trzeciej władzy. Kiedy komu wygodnie odwołuje się do rządów prawa, kiedy zaś potrzeba do rokoszu, nieposłuszeństwa obywatelskiego. Każdy ma prawo nie zgadzać się z wyrokiem sądowym i ma możliwość na drodze prawnej obrony swego stanowiska. Jeżeli powszechnie uznamy, że nasze sądy są upolitycznione, że ich niezawisłość jest wątpliwa, to nie powołujmy się na rządy prawa.
Najciekawszym fragmentem rozmowy jest natomiast wątek Carla Schmitta. Dziennikarze pytają, czy mistrzem polskiej polityki jest dzisiaj wybitny niemiecki filozof polityki i prawa, wzbudzający kontrowersje głównie ze względu na swą obecność w NSDAP i pełnienie funkcji głównego prawnika III Rzeszy Hitlera. Najsłynniejsze pojęcia Schmitta, to polityczność definiowana jako przeciwieństwo wróg – przyjaciel. Zdaniem Łagowskiego rządzący posługują się myślą niemieckiego filozofa prymitywnie i bez należytego zrozumienia: „Krótki traktat Schmitta pod tym tytułem („Teologia Polityczna” – przyp J.L.) jest poświęcony rozważaniom o pojęciu suwerenności. Jest pobudzający, ale niejasny, i poza tytułem z teologią w sensie ścisłym ma niewiele wspólnego. Jego kluczowe zdanie brzmi: wszystkie istotne pojęcia o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne. Teza dyskusyjna, ale nie całkowicie błędna. (…) Schmitt twierdził, że teologiczna koncepcja grzechu pierworodnego powinna być założeniem teorii polityki (co też jest dyskusyjne), ale absolutnie nie dążył do mieszania języków politycznego i religijnego, a to właśnie robią jego polscy uczniowie wydający rocznik "Teologia polityczna"."
Zarzut Profesora Łagowskiego kierowany jest do twórców najbardziej niezwykłej propozycji intelektualnej w Polsce – rocznika filozoficznego „Teologia polityczna” – Marka Cichockiego i Dariusza Karłowicza. Autorzy w pierwszym numerze rocznika w artykule wstępnym, obszernie tłumaczą co maja na myśli i jak rozumieją tytuł swego pisma. Po drugie, mimo iż oczywiste odwołanie do Schmitta pada, to nie widać tam stwierdzeń – jesteśmy polskimi uczniami niemieckiego Filozofa, zgadzamy się z wszystkimi jego tezami. Autorzy definiują samodzielnie teologię polityczną – każdego zainteresowanego odsyłam do tekstu. Po trzecie wreszcie, pozwolę sobie zmierzyć się z najważniejszym zarzutem Profesora – o mieszanie języka religijnego z politycznym. O tym także piszą Cichocki i Krałowicz we wstępniaku. Ale wyjdźmy poza łamy teologii.
Karłowicz kwestionując podział na politykę po prostu i metapolitykę, rozumianą jako wartości o znaczeniu politycznym, wbrew sprzeciwom swych współ dyskutantów, zwrócił uwagę w dyskusji na łamach miesięcznika „W drodze”: „Sprzeciwiam się łatwej zgodzie na wyjście Kościoła z polityki. W takich zjawiskach jak autorytet proboszcza upatruję raczej dowodów siły Kościoła niż jego słabości. Cóż jest skandalicznego w tym, że ludzie uważają mądrego proboszcza za osobę zdolną ocenić, co w programach różnych partii kłóci się z nauką Kościoła i pomóc wiernym w dokonaniu wyboru. (…) nie mówi się dość wyraźnie o pewnej granicy w sprawach politycznych dla chrześcijańskiego sumienia nieprzekraczalnej. Mnie brakuje postawy Klemensa Aleksandryjskiego, który gdyby dzisiaj żył, to w jakimś Pedagogu napisałby pewnie, że na partie, które popierają aborcję, żadnemu chrześcijaninowi pod groźbą samowykluczenia się z Kościoła głosować nie wolno. Nie deliberowałby nad autonomią sfery politycznej — bo są granice, których chrześcijanin przejść nie może jeśli nie chce sprzeniewierzyć się Chrystusowi. Przeciwny natomiast jestem wykorzystaniu ambony do udawania, że Ewangelia pozwala rozstrzygnąć, czy w sprawach metod i politycznych celów lepszy jest projekt PO czy PiS–u. To oczywiste.”
Karłowicz zatem nie miesza języka religijnego z politycznym, ale uczciwie i przenikliwie, redefiniuje obecną sytuacje chrześicijan w pochrześcijańskim świecie. Każdy zaniepokojony powyższą tezą, powinien argumentować i przekonań Karłowicza, że jego intuicje są niesłuszne. Brak takiego argumentu jest znamienny. O kłopotach jakie mogą wynikać z tej odważnej diagnozy zdaje się wiedzieć jej Autor. O jakości polskiego życia intelektualnego świadczyć może natomiast to, że to to samo środowisko „niesfornych uczniów Carla Schmitta”, wydaje się być jedynym zdolnym nie tylko do redefiniowania sytuacji na nowo, ale i to proroczego wskazywania krętych ścieżek wyjścia znad niebezpiecznych przepaści.
Inne tematy w dziale Polityka