Aleksandra Jakubowska Aleksandra Jakubowska
5240
BLOG

Coca-cola czy napój orzeźwiający

Aleksandra Jakubowska Aleksandra Jakubowska Polityka Obserwuj notkę 88
Nie odczuwam żadnej, nawet gorzkiej satysfakcji, że to, co napisałam o projekcie pt. zjednoczona lewica w czerwcu okazało się rzeczywistością w październiku.

Konkluzja tekstu, że należy iść do wyborów pod szyldem SLD, a mit zjednoczonej lewicy włożyć nie między bajki, ale do mitologii,  znalazła swoje potwierdzenie w wyniku wyborów parlamentarnych.

I choć Barbara Nowacka z uporem godnym lepszej sprawy przekonuje, iż partie wchodzące w skład Zjednoczonej Lewicy samodzielnie także nie miałyby szans w wyborach, odpowiem – tak, wszystkie oprócz SLD.

Zapewne czas rozliczeń na lewicy już się zaczął, gdy minął pierwszy szok i prominentni działacze nagle zdali sobie sprawę, iż stracili cos, co miało być dożywotnią rentą – nie socjalną, tylko sejmową. Wszak byli wśród nich tacy, którzy wysługę lat do emerytury zaliczyli prawie wyłącznie na Wiejskiej.

Zatem parę słów o tym, na co wielokrotnie zwracałam uwagę, pisząc sobie a muzom i prawiąc czasami w telewizjach, które sobie przypominały, że kiedyś byłam wiceprzewodniczącą SLD.

Za co SLD w ramach komitetu koalicyjnego zapłacił utratą pozycji partii parlamentarnej?

Najpierw o błędach strategicznych.

Po pierwsze – polityka „miękkiej opozycji”.  Postawa propaństwowa, współdziałanie partii opozycyjnej z rządząca koalicją w sprawach najważniejszych dla kraju, takich jak bezpieczeństwo czy polityka zagraniczna mogą być tylko podwodem do satysfakcji w demokratycznym państwie. Jednak jest gdzieś ta cienka granica, kiedy taka postawa zamienia się w dość wyrachowane działanie zmierzające do niepalenia za sobą mostów w imię nadziei na przyszłą koalicję. To, co było siłą SLD w czasie opozycji do rządów AWS w latach 1997-2001, czyli nieustanne cenzurowanie działań prawicy i punktowanie ich złych efektów, odeszło w przeszłość. Dobrze, ktoś może powiedzieć, że był to wtedy największy opozycyjny klub, wspierany przez prezydenta o tej samej przeszłości, no ale to nie może być usprawiedliwieniem dla ostatnich kilku lat uśpienia i pozornych gestów antyrządowych.

Po drugie – i to chyba ważniejsze, SLD pozwolił zawłaszczyć partiom prawicowym obszary, które były kiedyś jego domeną. Do PiS-u zwrócili się ci, którzy czuli się pokrzywdzeni, wykluczeni, pozbawieni miejsca przy stole, na którym dzielono dobrodziejstwa transformacji. Młodzi, którzy szukali pracy w Polsce, a także ci, którzy w jej poszukiwaniu musieli emigrować. Pracownicy przedsiębiorstw zagrożonych likwidacją. Większość  dawnego tzw. socjalnego elektoratu lewicy uznała, że ich interesy lepiej reprezentuje ktoś inny.  A jeśli chodzi o tę część dawnego elektoratu SLD ( w sumie niewielką) , dla której ważne były kwestie światopoglądowe i obyczajowe, znalazła ona lepszego wyraziciela swoich oczekiwań w osobie Janusza Palikota i Twojego Ruchu. No a gospodarka…w sumie mało było pomysłów lewicy, które mogłyby porwać wyborców. Ciągłe powtarzanie, że trzeba zapewnić miejsca pracy młodym ludziom bez dwóch, trzech przekonujących pomysłów na to, jak to zrobić, nie mogło przynieść efektów w postaci dotarcia do młodzieżowego elektoratu.

A teraz błędy taktyczne:

Zaczęło się od wyborów prezydenckich. Niezrozumiała dla elektoratu SLD decyzja poparcia Magdaleny Ogórek nie tylko nie przyniosła przyzwoitego wyniku, ale przede wszystkim nie pozwoliła wykorzystać szansy na przedstawienie w ramach kampanii wyborczej zwartego i przekonującego programu Sojuszu. Nie dlatego, że SLD go nie miał, ale że kandydatka uciekała przed zająknięciem się choćby na ten temat jak diabeł przed święconą wodą.

I drugi, dobijający błąd – podjęcie decyzji o przystąpieniu  do koalicyjnego komitetu wyborczego razem z nic nie znaczącymi kanapowymi partyjkami mieniącymi się lewicowymi i Ruchem Palikota, skompromitowanym ekscesami swojego przewodniczącego i jeszcze bardziej mizernym niż Ogórek wynikiem jego startu w wyborach prezydenckich. Na nic się zdały przestrogi, że przesunięcie środka ciężaru z kwestii socjalnych na obyczajowe nie zostanie dobrze przyjęte przez resztki lewicowego elektoratu SLD, elektoratu, który jest bardziej konserwatywny i tradycyjny, niż przywódcom się to wydawało.  Antyklerykalizm, poparcie adopcji dzieci przez homoseksualistów, zalegalizowanie ich małżeństw i tym podobne pomysły, autoryzowane przez namaszczoną przez Millera i Palikota nową twarz zjednoczonej lewicy, Barbarę Nowacką, prawdopodobnie zniechęciły do Zjednoczonej Lewicy znaczną część dawnych wyborców SLD.

No, ale dość tego rozliczania przeszłości, nic to nie zmieni. Teraz Zjednoczona Lewica, a przede wszystkim SLD musi podjąć decyzje, co dalej. Na pewno nie będzie hołubioną przez media przeciwwaga dla rządzącego niepodzielnie PiS-u.  Tu główną rolę będzie grała największa parlamentarna partia opozycyjna, która w kampanii wyborczej dryfowała mniej lub bardziej świadomie w lewą stronę.

„Gazeta Wyborcza” i jej środowisko, a także media traktujące ich opinie jak busolę wskazującą prawidłowy kierunek będą dopieszczały partię Razem i jej nieformalnego przywódcę, Adriana Zandberga, mając nadzieję na wypromowanie czegoś, o czym marzyły od ponad 20 lat – koncesjonowaną lewicę. Nie udało się z „Krytyką Polityczną ” i Sławomirem Sierakowskim, okrzyczanym kiedyś nadzieją lewicy, może uda się z Zandbergiem.

Podstawowym dylematem, przed którym dziś stają podmioty Zjednoczonej Lewicy jest pytanie, czy kontynuować ten projekt czy też powiedzieć sobie „do widzenia” i podążyć każdy swoja drogą.

W przypadku SLD będą się ścierać dwa nurty – tych, co chcą absolutnie pogrzebać „postkomunistyczną” przeszłość Sojuszu i tych, którzy uważają, że marka jeszcze się nie zużyła. Uważam, że rację mają ci drudzy.

 Z Sojuszem jest tak - toutes proportions gardées – jak z coca-colą. Niby jest to napój nie najzdrowszy, ma za dużo cukru, szkodliwych bąbelków i jakiś innych dodatków, co rozpuszczają rdzę wokół starych śrub ( a co dopiero dzieje się w żołądku!), ale gdyby zacząć ją sprzedawać  pod nazwą „napój orzeźwiajacy” nawet w tych samych puszkach i butelkach, to raczej chętnych nie byłoby zbyt wielu.

I na koniec taka przypowieść ( copy right Czarzasty). Otóż w każdym plemieniu jest starszyzna, która daje sygnał : zbliża się bizon, szykujcie dzidy, i młodzi, którzy tymi dzidami bizona zabiją.

I moja kontynuacja tej przypowieści :  w SLD młodzi chcieli i wskazać bizona, i zabić go tą dzidą. Tylko okazało się, że ów bizon to mysz polna, którą dzida minęła z daleka.

 

Pewnie zupełnie inna, niż mi się wydaje, a na pewno - niż myślą inni...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka