
Jeśli sprawią, że będziesz zadawał niewłaściwe pytania nie będą musieli kłopotać się z odpowiedziami
W Smoleńsku nie zacierano śladów , wręcz przeciwnie – na naszych oczach dokonywano ich fabrykacji…
Powiem szczerze. Jak wielu detektywów-amatorów próbujących rozwikłać przyczyny smoleńskiej katastrofy, ślęczałem godzinami nad zdjęciami, wykresami i przeróżnymi kalkulacjami. W moim domowym biurze zawisła na ścianie, mapa lotniska, powiększona trajektoria lotu i niezliczona ilość notek z pytaniami. Pokój zamienił się w laboratorium kryminalistyki stosowanej, a ja upodobniłem się do James Bourn. Ukułem sobie nawet teorię, i... jak mój bohater z kryminalnych nowel, ruszyłem za tropem. Ku mojemu '?!?!?', wylądowałem na dnie głębokiego jaru, i do tego w dość licznym towarzystwie, które podobnie, jak ja, doleciało w to miejsce ‘szybując za tropem’. Stojąc w miejscu i przestępując z nogi na nogę, zacząłem rozglądać się za kolejnym ‘śladem’…W międzyczasie, doszło kilku z gitarami, zapalono świeczki, postawiono drewniany krzyż, ktoś rozpoczął wykład o żabkach śmieszkach, a jeszcze inny zarecytował okazyjny wierszyk. W tym momencie zawładneło mną złowieszcze przeczucie.
Tu był fragment listu jednego z uczestników ‘happeningu’. Został wycięty przez edytora...
W jednej chwili prysła sztuczna bańka mojej przenikliwości i geniuszu Sherlock Holmesa. Poczułem się,jak baran doprowadzony do wodopoju, za sprawą doświadczonego pasterza… „Tfu,durak, dałeś się wpuścićw ruskie przystawki”–zawyrokowałem.
Gdyby dureń zrozumiał, że jest durniem, automatycznie przestałby być durniem. Z tego wniosek, że durnie rekrutują się jedynie spośród ludzi pewnych, że nie są durniami. Kisiel
Lotem myśli powróciłem do rodzinnych pieleszy. Popatrzyłem na ścianę – znowu splunąłem, tym razem w ręce. Pozrywałem smoleńskie produkty bujnej wyobraźni. Gwizdnąłem na psy i poszedłem nad ocean – musiałem przewietrzyć zamakowany umysł.
Może jutro, coś mi wpadnie do głowy...
PS
Udało mi się przechytrzyć zaspanego edytora i załączam wycięty wpis..
Wytrawni specjaliści z MAK poprowadzili nas za rączkę po latarnianej ścieżce matactwa - na pociechę fachowców, razem z całą rzeszą innych durni. Rozpoczeliśmy od winy pilotów, potem minęliśmy naciski LK, przedarliśmy się przez mgłę, która zalatywała śmierdzącą ropą. Z oddali doszły nas nawoływania nieproszonych gości z Moskwy, szczęśliwie niesprawny sprzęt radiolokacyjny nie pozwolił im na prawidłowe namiary i przepadli bez znaku. I właśnie wtedy, dziwnie zaczęli zachowywać się kontrolerzy. Błędne poprowadzili nas przez bagna i jary, by na koniec zwrócić naszą uwagę na jakieś czarne taśmy zwisające z konarów drzew, Ukazał nam się widok dziwnego lasku porąbanego wszerz i w poprzek. Wyglądało to jak robota kołchozowego kombajnisty a nie wytrawnego drwala z moskiewskiej Łubianki... Zmęczeni, siedliśmy pod złamaną brzozą. Nasz przewodnik pocieszył nas, że już niedaleko, i być może przed zmierzchem dotrzemy do szczątków Tu-154, który lądował awaryjnie i zabrakło mu kilku metrów...
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości