Jeszcze raz o tsunami. Tym razem z odległej perspektywy połączonej z dramatyczną ignorancją - nie moją, ale jednego przygodnego obserwatora. Żyjąc nad oceanem - tym spokojnym, bo zwanym Pacific - człowiek nabiera innego dystansu do wydarzeń po drugiej stronie globu. Kiedy dochodzi do ‘naturalnej’ katastrofy, ‘przeciwny brzeg' nie jawi się jako nieznana, odległa cywilizacja, o której dowiadujemy się za pośrednictwem medialnego przekazu, ale staje się żywą cząstka nas samych. Choć w pomniejszonej skali - ku naszemu zdziwieniu - rozmiar tamtych cierpień gwałtownie odciska się w naszych sercach.... Wystarczy pójść w taki dzień nad ocean.
Stałem na plaży i obserwowałem napływające ‘fale’ z odległej Japonii. Chyba jak każdy, chciałem zobaczyć coś przerażającego, dramatycznego, godnego utrwalenia w pamięci lub uchwycenia przez kamerę. Nic. Po jakimś czasie nadeszła wyższa fala, trochę szybciej, z większą energią... i tyle. Sztormy robią większe wrażenie.
„I to ma być tsunami?” – zawyrokował przygodny obserwator.
Chciałem powiedzieć coś o dystansie i osłabiajacej się sile zniszczenia, kiedy podszedł policjant i wyganał wszystkich z plaży. Kazał przenieść się na wyżej położony ‘deptak’. Z ociąganiem, ale poczłapałem we wskazanym kierunku. W bezpieczeństwie, jeszcze raz spojrzałem na nadpływające fale i odszedłem w ‘swój świat’...
Kilka godzin później, lokalna stacja telewizyjna podała, że na tej samej plaży, amator zdjęć plenerowych stał się kolejną tragiczną ofiarą tsunami. Przyszła ‘szybka’ fala i wciągnęła nieuważnego delikwenta w otchłanie żywiołu...
Nomen, omen...
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości