Cezary Krysztopa walnął ołówkiem w pustą karafkę, i tak to zadźwięczało, że a-rz na Czerskiej zaczęto bić brawa. Tak miłośnik piłki nożnej z powołania – kto wie czyjego – wyraził swoją kreskową opinię na temat zbitego do kości konia, czyli kiboli – Dżihadowców z Legii - , a tym samym uwiarygodnił swoje dziejowe posłanie – ciągle opłacalne...
Miłośnik, a znawca, uczestnik, ‘kibol’ czyli bezpośredni konsument tego fenomenu stadionowych zmagań, to przeciwstawne sobie i oddalone na syberyjskie ‘wiorsty’ interpretacje rzeczywistości. Śmiem twierdzić, co tam śmiem, kategorycznie stwierdzam, że z rodzinnej ławeczki (a tu niemowlak właśnie płacze, bo głodny, a mama nie wyciąga cycuszka, by nie może zgorszyć europejczyków) można tyle dostrzec, co się dzieje na stadionowych trybunach, jak zauważyć jakiego koloru stanik nosi pani Monika w sekcji ‘radia zet’...
Jednym słowem, piórkiem w zieloną trawkę, ku uciesze Igora ‘Jankesa’-Gdzie jest Leski?- bo to przecież kolejny kij w pisowskie mrowisko i szum na salonie...
Jestem kibolem - od niedawna. Dowiedziałem się o swoim satusie, po wizycie na Łazienkowskiej z okazji meczu Polska – Meksyk. Tak się złożyło, że zaprosiłem na to sportowe wydarzenie gości z USA – do dziś pluję sobie w brodę za własną głupotę, czyli zaufanie w europejskość PO-wskich stadionów. Piszę PO-wskich, bo to za kadencji Tuska wprowadzono te debilne regulacje porządkowe. Ale do rzeczy. Podszedłem do okienka, by zakupić bilety (70 złotych od łebka – bufetowa potrzebuje na re-elekcję, tak to sobie wytłumaczyłem), a tu niespodzianka: I.D. i komputerowa inwigilacja – poczułem się swojsko... znowu spisują mi mandat. Na koniec - upłynęło chyba z 15 minut - otrzymałem imienne bilety (Amerykańce rozdziawili na ten system gęby, ale to była dopiero rozgrzewka). Podchodzimy do ‘bramki’. Security pyta, czy piłem – widocznie wyniuchał w oddechu moją milość do piwa. Ja, naiwinie, nieświadomie i z pewną dumą, potwierdziłem jego przypuszczenie. Poproszono mnie na bok, ku zrozumiałej konsternacji moich gości, którzy mieli o wiele więcej w czubie, ale po polsku ani be ani Tusk... Poza tym w Stanach pije się przed, pije się na i pije się po...
I co? – zapytał miły ‘securant’.
Nie rób obciachu – Ameryka przyjechała, Polskę pokazuję...
Aaaa – stwierdził ze zrozumieniem.
Stówka wystarczy? – rzuciłem z retrospekcji.
Nie, dobra... Pan to swojak, miłego meczu – uśmiechnął się nieco zażenowany.
Reszta, to raczej miłe wspomnienia, choć ten mały epizodzik najbardziej utkwil mi w pamięci. Kilka dni później wylądowałem w jaskini ‘legionowych’ kiboli. Jaka tam jaskinia, zwykły barek na rogu, gdzie jedna piłkarska drużyna może uiść za tłum demonstrantów... Około północy wtoczyła się grupa ‘rozbawionej’ młodzieży. Wszyscy ogoleni na łyso (juści kibole), tylko dziewczyny-kibolki powiewały długimi lokami... Ja ze stoickim spokojem wypiłem kolejne (tu straciłem rachubę) smaczne piwo rodem z Warki i zagadałem ‘łysiaków’, jak to zawsze czynię (każdego, co się nawinie), gdy jestem w dobrym czy złym humorze – zawsze, to najlepiej oddaje stan mojej duszy.
Zmierzyli mnie od stóp do czubka głowy – zajeło im to trochę czasu, bo potężną posturę Pan Bóg mi przypisał – i już byłem z nimi. Swojak, czyli kibol jednym slowem... Potem wystarczyło, by poprosić o kilka stadionowych piosenek, i zaczął się koncert – głośny...Ubaw do białego rana, a wspomnienia na długie lata. Tacy kibole, a policji nie widziałem.. Strachu się nie najadłem, ale brzuch od śmiechu mnie bolał, długo... Musieli być z batalionu Zośka, znaczy rodzice, bo jak inaczej.
Nie chce mi się tu wypisywać socjotechnicznych dywagacji na temat, który jest mało znany, szczególnie tym co uważają się za znawców. Powiem jedno: Wyborcze manipulacje..., a Cezaremu radzę wczasy na Helu – w wersji angielskiej. Taki znawca...
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości