Vitus Vitus
577
BLOG

Wigilia w walonkach

Vitus Vitus Rozmaitości Obserwuj notkę 16

  

To był mój pierwszy Grudzień spędzony w Stanach, i do tego na zachodnim wybrzeżu – wymarzona Kalifornia, San Francisco Martina Edena... Daleko od domu, daleko od przyjaciół, rzucony na drugi koniec świata w poszukiwaniu przygody życia, a jednak na zawsze sercem związany z rodzinnymi tradycjami.
 
Nadeszły Święta Bożego Narodzenia, a ja - w taki dzień ! – bez rodziny, bez planów, bez gwiazdki, bez choinki i – o zgrozo! – bez prezentów... Na całe szczęście, ze smutnego nastroju wyrwał mnie przyjaciel – John, tak było i jest mu na imię. Zadzwonił, zaprosił mnie i moją dziewczynę - przyszłą, jak to się później okazało, żonę – na wigilijną kolację. Odetchnąłem z ulgą, bo wtedy nie miałem w swoim repertuarze czegokolwiek związanego z fenomenem polskiej świątecznej tradycji kulinarnej, a czym mógłbym zaimponować mojej przyszłej wybrance losu...
 
Wieczorem, wystrojeni, tak jak przystało na tak ważną okazję, udaliśmy się na proszoną kolację. Z powitego mgłą San Francisco, przemykając przez migoczące światła ‘Silicon Valley’, wpadliśmy w serpentynę autostrady wijącej się pomiędzy wzgórzami Santa Cruz Mountains, które pokryte są i były wiekowymi ‘redwoods’. Gdzieniegdzie prześwitywała biel świeżego śniegu. Poczułem świąteczny nastrój, który nie uległ zmianie, nawet na widok postaci ślizgających się na deskach po falach Pacyfiku, kiedy z gór wpadliśmy wprost w objęcia plaży w Santa Cruz. Nastrój, to nastrój...
 
Wreszcie dotarliśmy do miejsca przeznaczenia.  Mała farma, na stoku spływającym w objęcia oceanu. Zapukałem. Drzwi otworzyła żona przyjaciela. Wyglądała na nieco zażenowaną na nasz widok. Rozpoznałem to spojrzenie, i od razu zamigotał mi obrazek z innej, aczkolwiek podobnej sytuacji. Boss zaprosił mnie na ‘party’ – tak, moje pierwsze w Stanach. Założyłem więc garnitur, kupiłem kwiaty dla szefowej i butelkę wina dla szefa. Ledwo mi otworzyli drzwi, a ja już zapadałem się pod ziemię – wszyscy w klapkach i plażowych strojach. Ot takie ‘party’...
 
Nie za wcześnie?
Ależ skąd, John zaraz przyjdzie, karmi konie...
 
Po chwili kumpel pojawił się w drzwiach do kuchni. Walonki, flanelka na grzbiecie, trochę slomy na głowie. Właśnie skończył obchód swojego dorobku...
 
A co wy tak wystrojeni? - powiedział na przywitanie.
Święta... 
Hmm? Aha..., no dobra, zaraz jedziemy.
 
Ku mojemu zdziwieniu, opuściliśmy domowe pielesze przyjaciela i udaliśmy się w dalszą wędrówkę, którą zakończyliśmy w restauracji – „Luigi Pizza”... Tu nastąpiła moja konsternacja. Rozejrzałem się wokół w poszukiwaniu, co najmniej namiastki świąt i wieloletniej tradycji. Nic. Kelner podał kartę. Amerykanie zamówili ulubioną pizzę z ‘pepperoni and mashrooms’, a ja cienkie piwo, by ukryć moje zażenowanie...
 
Wypadłem z restauracji, jak porażony ogniem. Nacisnąłem pedał, zawył silnik, zapiszczały opony. Rzuciłem się w drogę... Na pierwszych światłach – nieco już ochłonięty i przywrócony do zmysłów, spostrzegłem otwarty super-market – Safeway (cóż ironia sytuacji). Bez zastanowienia udałem się na zakupy...
 
Obładowany zdobyczami z marketu zakończyłem wieczór w przydrożnym hotelu. Kiedy zamknęły się za nami drzwi wynajętego pokoju, wyłożyłem całą zawartość kilku plastikowych torebek na tandetny stoliczek.
 
Słoik norweskich śledzi, niemiecki szprot w oleju, dwa pączki, pumpernikiel, Cream of mashrooms, Manischewitz Borscht, potato salad, Chopin wódka, cookies i coke... Zapaliłem swieczkę.
 
Popatrzyła się na mnie ze zdziwieniem. Po chwili wyszeptała...
- Uparciuch jesteś. Czy wy Polacy wszyscy tacy sami?
 
Zamyśliłem się na chwilę, by znaleźć właściwe wytłumaczenie.
– To tak z przyzwyczajenia, albo tradycja – poprawiłem sam siebie.
- Jakoś nie tak bez opłatka, śledzia i życzeń...
 
I tak daliśmy początek nowej - starej tradycji. Ja gotuję, a ona słucha polskich kolęd...
Vitus
O mnie Vitus

Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Rozmaitości