Wyznam bez żadnego przymusu, że zamiłowanie do podróży, karkołomnych eskapad i zmagań z emigracyjnymi wyzwaniami, oddziedziczyłem po ojcu. Dar (według chciejków to zd-radziecka dewiacja), kierujący moim życiem już od samego zarodka, a może wcześniej, kiedy jeszcze wraz z tłumem braci wyrwałem się, a raczej zostałem porwany wytryskiem wydarzeń, z mosznowych pieleszy i rzuciłem się w pościg za złotym runem, o którym dowiedziałem się słuchając wieczornych opowieści zbukowanych 'kuzynów'. Ruszyliśmy w nieznane bez paszportów, wiz i innych cudaków – na żywioł, takie to był czasy. Od samego poczatku byliśmy zdani na samych siebie. Towarzyszył nam jedynie skowyt, tych bez jaj: UCIEKINIERZY!!!
W tym miejscu pragnę oddać hołd mojemu ojcu (nigdy go nie poznałem, a szkoda), który szczodrze dzielił się swoim darem, może nie z całą ludzkością, ale co najmniej z jej lepszą połową. Jemu zawdzięczam swój sukces. To on sprawił, że miałem właściwy fizyczny i psychiczny ‘make-up’, dzięki czemu, to tylko mnie udało się osiągnąć wymarzony sukces: wygrałem wyścig, bo pierwszy dotarłem do mojego skarbu, jajeczka, w którym od razu zadurzyłem się po uszy - ze wzajemnością zresztą.
Odużeni, wpadliśmy sobie w ramiona. Złączeni miłosnym uściskiem stworzyliśmy naszą Zytkę, która już od pierwszych sekund istnienia wykazywała zainteresowanie otaczającym ją światem. Im bardziej rosła, tym bardziej rozszerzala swoje horyzonty. Na początku wystarczało bujanie na falach oceanu pełnego zdrowego pożywienia. Jednak z czasem, kiedy nabrala sił i określiła swoje seksualne preferencje (postanowiła zostać kobietą), ruszyła na jego podbój. Zaczęła buszować po całym akwenie. Raz dotarła do wątroby, następnym razem do śledziony, potem do serca (tam złapała rytm), a na koniec do nerek. Po kilku tygodniach, kiedy odkryła granice swojego bytu, zaczęła się nudzić. Z każdym miesiącem, coraz bardziej dokuczała jej kurcząca się przestrzeń – rosła. Na koniec, niezmierzony ocean zamienił się w sadzawkę. Wzburzona, zaczęła kopać... na próżno. Oddała się więc medytacjom i modłom – też bez skutku.
Kiedy zatraciła już wszelką nadzieję na wyzwolenie, nagle ukazało się jej oczom ukryte ostrze... W jednej chwili, z ciemnej niszy przeniosła się w świat zalany tęczowym światłem. Krzyk radości wyrwał się z jej gardła: WOLNOŚĆ!!!!. Krzyk radości, który w słoniowym uchu pospolitego Jasia – wiejskiego głupka - zabrzmiał, jak płacz...
Dalszy ciąg wydarzeń, to już tylko kwestia wyobraźni i intelektualnych granic. David Hume ujął to jednym zdaniem: JESTEM OBYWATELEM ŚWIATA...
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka