Żyć da się wszędzie. Wybór miejsca, to kwestia wyobraźni, silnej woli, talentu i odrobiny szczęścia. Kiedy czytam kolejny tekst, jak ten pt. „Tam, gdzie da się żyć”, szczodrze „obdarzający” miłością tych, którym życie w Polsce zaczęło uwierać i ruszyli w świat, zamiast utuskiwać na swój los, to już nie dziwię się, ani irytuję, ale zwyczajnie, tak po ludzku, współczuję głupoty i mentalności niewolnika. Wypisz, wymaluj „głębokie myśli” chłopa feudalnego przypisanego do ziemi, zachowującego się przy tym niczym pies ogrodnika, który sam nie zje i innemu nie da...
Sześć milionów Amerykanów, pięć milionów Brytyjczyków, trzy miliony Niemców i blisko milion Szwajcarów żyje poza granicami swoich krajów. Nikt nie wyzywa ich od zdrajców, dezerterów czy nieudaczników. Nikt nie odmawia im prawa do zabierania głosu w sprawach ważnych dla ich rodzimych krajów Nikt nie nazywa ich emigrantami –używa się bardziej neutralnych określeń, np. expat, czyli osoba mieszkająca czasowo bądź na stałe w kraju oraz kulturze innej niż ta, w której się wychowała. Szwajcarzy nazywają swoich expat – Piątą Szwajcarią, co wiąże się z czterema językami używanymi w tym kraju. Co ciekawsze, szwajcarski rząd dba o utrzymywanie kontaktów między Szwąjcarami żyjącymi za granicą i ich ojczyzną. Tu fragment z rządowej broszury:
„...wszyscy Szwajcarzy (za granicą), w znacznym stopniu przyczyniają się do budowy pozytywnego wizerunku naszego kraju na całym świecie i są ważnym ogniwem łączącym lokalne kultury ze szwajcarską rzeczywistością. Ich obecność i kontakty, oferują ważną sieć połączeń dla naszej gospodarki...”
Jak widać, nikt nie toczy piany, dzieli i podgrzewa niezdrowe emocje, a wręcz przeciwnie – pełna integracja, akceptacja i dbałość o interes kraju. A tu, co? Wymówki, psioczenie, oskarżenia o zdradę i próby wzbudzenia poczucia winy. Gdybym nie był zahartowany w tych klockach, włóczęgą po kontynentach, to z pewnością załamałbym się na miejscu i padłbym na kolana błagając o przebaczenie – taka moja wersja syna marnotrawnego. Miałbym nawet wizję:
Umieram samotnie, w jakiejś latarni. Lecę do nieba – mało grzeszyłem, więc chyba tak. Przed piotrową bramą, tłok – na ziemi gorąco, a niebo ma ograniczoną przepustowość. Biorę numerek i grzecznie czekam na swoją kolej. Z daleka dostrzega mnie św. Piotr – duży duch jestem, więc łatwo mnie wyławia.
-Te Vitus, a co ty tu robisz? - pyta zdziwiony
-Jak to co? Chcę do nieba – odpowiadam nieco zdeprymowany
-Do nieba? A na długo? – po czym marszczy brwi i dodaje – No bo ty nigdzie miejsca na dłużej nie zagrzałeś. Jaka jest gwarancja, że po jakimś czasie, coś ci się tu nie spodoba i czmychniesz do piekła? Paszporty masz na wszystkie strony świata, to i tam dostaniesz się bez problemów... Zresztą oni warzą dobre piwo, a u nas tylko wino mszalne...
Tu wizja by się urwała, a ja obudziłbym się spocony z przerażenia, a wzmożone wyrzuty sumienia rzucałyby mną na lewo i prawo, a może nawet po centrum. Wtedy – kto wie – może bym wrócił do Polski i stanąłbym na czele buntu, którego tak strasznie pragną Ci co zostali...
Brrrr...
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo